poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Festiwal Singera - trzy dni, siedem koncertów, czyli trochę biegania, ale ile frajdy

Sierpień kończę notką podsumowującą Festiwal Singera, przynajmniej jego część muzyczną, bo być może jeszcze uda się o czymś napisać. Ogromna różnorodność muzyczna zaskakuje, a frajda z uczestniczenia w tym jest naprawdę spora. Kilka dni temu pisałem, że e jeden wieczór udało się wpaść na dwa koncerty, to teraz dwa razy udało się ten rekord pobić - zarówno w piątek, jak i w sobotę zaliczyłem ich po 3. O każdym choć w kilku zdaniach, może kogoś zainspiruję do buszowania w sieci w poszukiwaniu tych dźwięków.
Ileż to razu w trakcie tych dni Imię Pana było uwielbiane. I na ile różnych sposobów.

niedziela, 30 sierpnia 2015

Love, czyli jak wygląda "to" w 3D

Z góry uprzedzam, że film jest tylko dla widzów dorosłych, więc jeżeli nie łapiecie się do tej kategorii wiekowej, nie lubicie kontrowersji i seksu na ekranie, to możecie sobie darować nie tylko wizytę w kinie, ale i moją notkę. Po prostu czujcie się ostrzeżeni, bo przy tym obrazie "Nimfomanka" i wszystkie inne wycieczki w strefę tej tematyki w kinie "ambitnym", to przy "Love" mały pikuś. Granice po raz kolejny zostały przekroczone.

Czy warto więc wybrać się do kina żeby to zobaczyć? Chyba tylko na własną odpowiedzialność. Bo mimo kontrowersji, odważnych scen, pomysłu by seks pokazać w 3D, film jest po prostu nużący. Prawie połowa filmu to sceny zbliżeń, więc można by rzec, że to pewnie niewiele mniej niż w przeciętnym filmie porno, gdzie fabuła i dialogi nie odgrywają specjalnie większego znaczenia. Tu niestety mam wrażenie, że jest podobnie. Cała historia namiętnej miłości, fascynacji, gry zazdrości, zranień i pogrążania się w rozpaczy, mam wrażenie że jest tu tylko pretekstem do tego by po raz kolejny zagrać na nosie krytykom i widzom. By powiedzieć - zobaczcie, nakręciłem pornola, a wy puszczacie to na festiwalach, dajecie nagrody, traktując to jako kino artystyczne. Nawet sam główny bohater - młody chłopak, który marzy o wyreżyserowaniu artystycznego filmu o seksie, jest tu ewidentnym autoironicznym mruganiem okiem. Miał być film pełen seksu, spermy i łez? No to jest. W dodatku mamy trójkąt w łóżku, a to podobno wszyscy uwielbiają i o tym marzą...
Przyciągnę ludzi do kin, zaciekawię ich czy nie...

sobota, 29 sierpnia 2015

Joshua Nelson i Katy Carr, czyli różne oblicza Festiwalu Singera

Wciąż sobie obiecuję, że na koncerty będę brał dobry aparat fotograficzny, ale potem jak się okazuje, że pędzę prosto z pracy z wywieszonym językiem, to jednak stwierdzam, że może lepiej jest jak jest. I lżej. I mogę bardziej skupić się na słuchaniu muzyki.
A ta jest po prostu świetna. Zaskakuje to jak różnorodne klimaty znalazły się w programie festiwalu. Będę jeszcze do tego wracał, bo już kolejne 3 koncerty za mną, a kilka jeszcze w planach.
Ale na razie - czwartek.
Joshua Nelson. Facet, który porywa tłumy swoją energią i chyba już po raz trzeci jest ściągany jako jedna z gwiazd Festiwalu - bez koncertu w Kościele Wszystkich Świętych na Placu Grzybowskim, nie byłoby tak samo. Czemu właśnie tam? Ano przecież dzięki temu właśnie to egzystowanie obok siebie kultur, przenikanie ich, jest najbardziej czytelne. Synagoga, a tuż obok parafia katolicka. I właśnie w niej występuje gość, który liturgiczne teksty hebrajskie wyśpiewuje do... muzyki gospel.

piątek, 28 sierpnia 2015

Żyć nie umierać, czyli trzecie wyjście

Dziś premiera, więc jest i notka. Troszkę wyjątkowa, bo macie okazję przeczytać recenzję podwójną. Byłem na premierze dzięki Marcinowi z bloga Pan Kulturalny. On swoją recenzję już opublikował więc macie w temacie filmu swoisty dwugłos. Jeszcze nie czytałem tego co napisał, żeby się nie sugerować, ale jak tylko skończę to lecę, Was namawiam do tego samego.

Ciekawe, że w krótkim okresie czasu na nasze ekrany trafią aż dwa filmy inspirowane prawdziwymi historiami walki z rakiem (czekamy przecież na "Chemię"). Coś jest takiego w tej cholernej chorobie, że szukamy wciąż potwierdzenia na to, że nie wszyscy się jej poddają, że mimo pewnej nieuchronności ostatecznego, są tacy, którzy walkę prowadzą bardzo długo, dając nadzieję innym. 

Scenariusz "Żyć nie umierać" dość luźno inspirowany był postacią aktora Tadeusza Szymkowa, który zmarł kilka miesięcy po diagnozie raka płuc. Zaprzyjaźniony z nim Cezary Harasimowicz wziął na warsztat tę historię, próbując opowiedzieć o tym jak się żyje z perspektywą kilku miesięcy życia. Co dzieje się w głowie takiego człowieka, jak próbuje wykorzystać ten czas.

czwartek, 27 sierpnia 2015

Nieracjonalny mężczyzna, czyli skąd to rozczarowanie?

Dwie z premier, które już jutro w kinach obejrzane, ale o której by tu pisać? Jutro może o filmie z Tomaszem Kotem, bo mimo pewnych słabości film warto jest obejrzenia, a jak znajdę czas między koncertami w weekend to napiszę i o drugim. Ale od razu uprzedzam, że będę odradzał, oburzał się i wydziwiał. Sami już pewnie odgadliście na temat jakiego obrazu.
A na dziś Woody Allen. Mój entuzjazm do tego twórcy już dawno jakoś przygasł i mam wrażenie, że coraz mniej inteligentnego humoru w jego filmach. Wciąż międlić to samo, zmieniając tylko aktorki i dekoracje? Chyba nawet miłośnicy Allena muszą przyznać, że świeżości w tym już nie ma za grosz.
No dobra, nie marudzę. Obejrzałem z ciekawością. Nie wyszedłem. Zaśmiać się nie zaśmiałem, ale też nie ma co udawać, że wiele filmów tego reżysera nie powinno być reklamowanymi jako komedie, byłyby lepiej zrozumiane. Z przyjemnością popatrzyłem na uroczą Emmie Stone. Joaquin Phoenix wypada ciekawie, może trochę zbyt zblazowany, ale taką mu już tę rolę napisano. I pewnie na tym notkę mógłbym zakończyć. A fabuła?

środa, 26 sierpnia 2015

Alicja w miastach, czyli zdjęcie nie uchwyci tego co czuję


Wim Wenders zawsze będzie kojarzył mi się z filmami, które są wysmakowane, maja piękne zdjęcia, ale jeżeli chodzi o fabułę, mnóstwo w niej niedopowiedzeń. To takie kino drogi albo miejsca, gdzie człowiek samym swoim milczeniem, swoją obecnością coś ma nam powiedzieć. O sobie, o życiu, o jego sensie.
Dawno nie sięgałem do jego twórczości, więc korzystając z tego, iż kanał Ale kino przypomina starsze tytuły, rozpoczynam polowanie na Wendersa. Zaczynam od czarno białego filmu  z roku 1974, który idealnie wpasuje się w moje skojarzenia. Ciekawe, że u tego reżysera, który pasjonuje się fotografią, tak często pojawiają się bohaterowie robiący zdjęcia. I mają one spore znaczenie dla opowiadanej historii.

wtorek, 25 sierpnia 2015

Przychodzi facet do lekarza, czyli do szufladki: filmy jednego aktora

I znowu muszę namieszać w planowanej kolejności. Wybieram rzecz, która bardziej mi na tę chwilę "leży" i szybko się o niej pisze. Ale spokojnie - zarówno film "Miłość", jak i najnowszy Woody Allen doczekają się pewnie w tym tygodniu swojego miejsca na blogu. Może też najnowszy kryminał Horsta.
A na dziś coś bardzo specyficznego. Kto pamięta naprawdę uroczą komedię "Jeszcze dalej niż północ" bez trudu rozpozna obu panów ze zdjęcia. Ale tym razem to nie jest film, w którym byśmy zapamiętali ich obu. Dany Boon ma chyba ambicję zostać następcą
de Funesa - zagrania całą uwagę na ekranie, ale i sam sobie przygotowuje te role, pisząc scenariusz i reżyserując. Człowiek... Nie lepiej będzie powiedzieć komik orkiestra.  

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Zapomniany legion - Ben Kane, czyli i dla facetów i dla kobitek

Oto pierwszy tom cyklu "Kroniki zapomnianego legionu", lektura która trochę u mnie czekała na swoją kolej, ale jak już się za nią wziąłem, okazała się idealna na wakacje :) Gdyby jeszcze nie ten cegłowaty rozmiar, który trochę utrudnia jeżdżenie z nią wszędzie gdzie się da. Gdyby nie to, pewnie bym połknął to jeszcze szybciej.
Przypomniały mi się czasy gdy zaczytywałem się powieściami historycznymi - od Medicusa, przez słynnego Egipcjanina Sinohe, aż po Królów przeklętych. Za każdym razem wartka akcja, ciekawe tło historyczne, fajni bohaterowie, wywoływały wypieki na twarzy i nie raz również przekrwione oczy po nieprzespanej nocy. Teraz już niby jestem starszy, ale przy niektórych powieściach te same emocje powracają, podobnie jak i przyjemność z tego, że z bohaterami będę mógł spędzić trochę więcej czasu (tu zapowiada się trylogia).
To jak dobry serial :)

niedziela, 23 sierpnia 2015

Sinister, czyli straszenie w podwójnej dawce (Sinister 2 jako bonus)

Nocne maratony filmowe w Multikinie nadają się na oglądanie horrorów wyśmienicie. Nie ma to jak oglądanie tego gatunku w większym gronie, gdy nie tylko sam przeżywasz emocje, ale i widzisz jak reagują inni, a każdy okrzyk przerażenia, próbujemy potem zagłuszyć żartami typu: nie wcale się nie bałem, to tylko kichnięcie było albo czymś w tym stylu.
Tym razem kolejność 4 produkcji ustawiona była idealnie, bo interesowały nas przede wszystkim dwie części filmu "Sinister", o którym słyszałem dobre recenzje, a nie miałem okazji go oglądać. Nadrabiam więc w ten sposób zaległości. 
Z horrorami już tak mam, że strasznie razi mnie schematyzm tych produkcji - niewiele potrafi zaskoczyć i nawet jak uda się sprawić by widz podskoczył, to zwykle jednak przez ponad połowę filmu człowiek zastanawia się: czemu to takie powtarzalne. O zakończeniach lepiej nie mówić. Pod tym względem pierwsza część "Sinister" ogląda się całkiem przyjemnie, dwójka, która dopiero wkracza na nasze ekrany niestety już mocno powiela wzorce znane z pierwszej części, nie daje więc aż tak dużej frajdy.

Koncert Marka Dyjaka, czyli na początek Festiwalu Singera

Tyle czasy wybierałem się na koncert tego artysty i jakoś się nie udawało, a to termin, a to nie było z kim... I wreszcie mam przedsmak tej atmosfery jaką tworzy na swoich występach Marek Dyjak.
Facet, który choć nagrał już chyba 9 płyt nadal nie uważa się za artystę muzyka. Ja też nie wiem jak go sklasyfikować, bo pojęcia "piosenka aktorska" bardzo nie lubię. Porównywany do Toma Waitsa (ten głos), nazywany bardem, barowym grajkiem, występujący dotąd przed niewielką publicznością, oto teraz, prawie na rozpoczęcie Festiwalu Singera, daje plenerowy koncert dla ogromnej publiki. Magia.

sobota, 22 sierpnia 2015

Carcassonne, czyli kafelkowanie

Oj intensywnie jakoś te ostatnie dni przebiegają. Fajne to, ale chwilami męczące. Muszę wciąż sobie zmieniać kolejność planowanych notek, a więc plan na najbliższe dni w tej chwili wygląda tak. Jeszcze dziś mam nadzieję wieczorem notka o Sinister - po wczorajszym Nocnym Maratonie Filmowym trzeba próbować opisać to na gorąco, jutro znowu relacja z koncertu Marka Dyjaka na jaki wybieram się dziś. Z książek - najnowsza Zadie Smith (przypominam o zakładce konkursy, gdzie możecie ją zdobyć) i przedpremierowo nowe przygody detektywa Przypadka. Sierpień zdaje się, że spokojnie uda się zakończyć "zgodnie z planem". Jedna notka dziennie od ponad 4,5 roku. Juppi!
A dziś Carcassonne. Gra, która jest w moim posiadaniu od dawna, ale do tej pory grałem z nią głównie z dziećmi (które porównywały ją do Wilków i owcy z dzieciństwa). I w ostatnim miesiącu odkryłem ją na nowo, bo miałem kilka możliwości pogrania w nią w ekipie dorosłych. Ileż ta prosta gra może sprawić przyjemności. Wkręciliśmy się tak bardzo, że już zakupiłem pierwszy dodatek, żeby gra była dłuższa i bardziej emocjonująca, a planach kolejne. A dziś jak się wyrobię - wybieram się na eliminacje do mistrzostw Polski w Carcassonne. Przy okazji pozdrawiam zaprzyjaźniony sklep Genies Games.

czwartek, 20 sierpnia 2015

W cieniu, czyli jak ja czekam na podobne produkcje u nas


Nie ogarniam już wszystkich filmów czekających na swoją kolejkę do opisania. Sporo się po prostu ich zrobiło. Jedne nowsze, inne zupełne klasyki, ale dzięki buszowaniu w rekomendacjach na Filmwebie wciąż znajduję różne rzeczy, na które nie zwróciłbym uwagi. Choćby na tą czeską produkcję. 
Ostatnio miałem szczęście trafić na ich kilka filmów, które trochę przełamują stereotyp, że oni tylko komedie kręcą. A tu proszę - klimatyczny kryminał, trochę w stylu kina noir. I aż tęskno do tego, żeby u nas wreszcie ktoś dogadał się z Krajewskim albo z Wrońskim i przerobił ich powieści na scenariusz. Byłoby równie dobrze, a może nawet lepiej!

środa, 19 sierpnia 2015

Ofiara Polikseny - Marta Guzowska, czyli nudne i żmudne jest życie archeologa

Ale mnie wzięło na krytykę pań piszących kryminały. Ale co ja na to poradzę, że tak trafiam, że zamiast się cieszyć szybką i przyjemną lekturą, to więcej mam z nią zgryzot niż za jakimiś bardziej wymagającymi skupienia pozycjami.
Doceniam pomysł - rzeczywiście, choć można w światowej literaturze znaleźć takie rzeczy i nasz Joe Alex też miał na koncie coś podobnego, wątek archeologiczny mocno wyróżnia powieści pani Guzowskiej na tel innych kryminałów. 
Zaczynałem poniekąd od końca - od powieści najnowszej, teraz pora by się trochę cofnąć. Ale wiecie co? Wrażenie się nie zmieniło. Nadal nie rozumiem fenomenu popularności tej autorki i nagród dla jej książek. No chyba, że jest jakaś specjalna kategoria - dla najbardziej antypatycznego bohatera kryminału.

wtorek, 18 sierpnia 2015

Wataha, czyli kiedy kontynuacja?

Kurcze, tak mało jest krajowych produkcji serialowych, które dają się oglądać, a gdy wreszcie powstaje coś z klimatem, to potem okazuje się, że stacja może urwać historię w połowie. Do dupy z taką robotą. No owszem, za granica też się to zdarza, ale jednak tam nie jest to regułą. Wszystko rozumiem - koszta, reklama itp. Ale mimo wszystko żal. Na razie Broadchurch drugi sezon i oczekiwanie na jesienny wysyp nowości - oby coś ciekawego się tam znalazło.

Wataha zrobiona została naprawdę z pomysłem - zagmatwana, tajemnicza fabuła, sporo twardej, męskiej rzeczywistości (w końcu Bieszczady nie są dla maminsynków). Akcja dzieje się w środowisku strażników granicznych - mamy i przemyt, przechodzenie przez zielona granicę, szantaże, łapówki - i ludzi, którzy próbują wykonywać swoją pracę, gdy do końca nie mogą być pewni czy ich kolega/koleżanka, nie robi czegoś na boku.

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Splendor, czyli i dla małych i dla dużych

Dawno nie pisałem o żadnych grach :) A przecież w te wakacje było całkiem sporo okazji do grania i to w różne tytuły, w różnych grupach wiekowych. Być może nawet pojawi się szansa na jakieś bardziej regularne spotkania z planszówkami w roli głównej. Będę więc do gier pewnie jeszcze wracał - aż mi się oczy świecą gdy widzę różne tytuły, a dotąd nie było mnie na nie stać. Teraz - gdy pojawia się możliwość, że każdy przyniesie coś swojego, nagle odkrywam tytuły, w które jeszcze nie grałem. Wśród nich jest między innymi Splendor.

Gra, która może nie powala klimatem, ale grywalnością, prostotą zasad, po prostu zaskakuje. Nie próbowałem grać z młodszymi, ale mam wrażenie, że spokojnie złapią bakcyla, podobnie jak i ja. Sprawdza się mechanizm - jeżeli przy pierwszej rozgrywce uda ci się wygrać - od razu stajesz się najzagorzalszym fanem :)

niedziela, 16 sierpnia 2015

Okularnik - Katarzyna Bonda, czyli za dużo grzybów w barszczu

Po lekturze "Pochłaniacza" już kręciłem nosem, że cały ten krzyk wokół Katarzyny Bondy, nazywanie jej królową kryminału, to jeden wielki pic na wodę. Naprawdę, więcej frajdy przyniosły mi książki Zaborowskiej, niż Pani Katarzyny. Kto wie, może muszę się cofnąć do tych starszych, by poznać jej fenomen. Niestety seria, którą sobie zaplanowała i która teraz jest tak szeroko reklamowana, mimo grubości rozczarowuje. Gdy widzisz tak potężny tom, nastawiasz się na bardzo przyjemne, długie wieczory, a tymczasem oba tomiszcza wcale nie wciągają. Męczy się z nimi człowiek i wkurza. Pewne zarzuty pewnie powtórzę, część jednak będzie nowych. Są oczywiście i plusy, ale "Okularnikowi" nie postawię więcej niż 4 i to raczej na zachętę, licząc, że trzeci tom będzie trochę bardziej uporządkowany.

sobota, 15 sierpnia 2015

Dar, czyli jeden sobie radzi w życiu, a drugi nie

Wśród różnych rzeczy, które w ostatnich tygodniach znalazły się na naszych ekranach, ten thriller to naprawdę smakowity kąsek. Aż dziw, że tak niewiele o nim się mówi - może ze względu na brak wielkich nazwisk w obsadzie? W końcu Joel Edgerton, choć ma już swój dorobek aktorski, bardzo popularny nie jest. Tym razem nie tylko staje przed kamerą, ale jest w podwójnej roli - "Dar" jest bowiem jego debiutem reżyserskim. Dodajmy bardzo udanym. Nie jest to może nic nowatorskiego, ale w swoim gatunku to bardzo sprawnie opowiedziana i trzymająca w napięciu historia. 

piątek, 14 sierpnia 2015

Widok z mostu - National Theatre Live, czyli miłość tak różnie rozumiana

Dobra sztuka i jeszcze lepsze wykonanie. Tak można by zamknąć jednym zdaniem kolejne przedstawienie pokazywane w ramach projektu Multikina i British Council "Sztuka brytyjska na dużym ekranie". Ileż to już raz w ostatnich miesiącach cieszyłem się z tych pokazów? A będzie okazji do frajdy jeszcze co niemiara. Sami zobaczcie program na jesień. 
Przed spektaklem gadaliśmy chwilkę z Marcinem z bloga Pan kulturalny i wspominałem mu, że nie przepadam za eksperymentami i minimalizmem w teatrze. Do tekstu trzeba podchodzić z szacunkiem, a nie wygłupy sobie robić i na siłę go unowocześniać. A tu proszę sztuka wielkiego dramaturga Artura Millera pokazana została w sposób naprawdę oryginalny, daleki od klasycznego opowiadania historii... I wiecie co? Ciary chodzą po plecach.

czwartek, 13 sierpnia 2015

O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu, czyli w takim stylu o wampirach jeszcze nie było

Iran i wampiry? Iran i klimaty jak z Lyncha? Gdybym tego nie zobaczył to bym nie uwierzył. 
A jednak to możliwe i jak najbardziej realne - hipnotyczna opowieść o miłości śmiertelnika i wampirzycy nakręcona została przez Any Lily Amirpour i stanowi dowód na to, że kino nie zna barier i granic kulturowych. Jeżeli ktoś na ogląda się innych mistrzów, to trudno mu nakazać by opowiadał historie zapominając o zepsutym świecie zachodu. Oczywiście nie jest to zdecydowanie żadna kopia, ma to swój własny charakter, jest oryginalne, ale skojarzenia jednak narzucają się dość szybko.

środa, 12 sierpnia 2015

Dybuk, czyli wietrzenie widowni. I Warszawa Singera, czyli festiwalowa uczta w stolicy

Podobno dyrekcja Teatru Żydowskiego zwracając się do Mai Kleczkewskiej, słynącej z kontrowersyjnych spektakli, z prośbą o przygotowanie Dybuka, poprosiła, aby było to odświeżające, przewietrzające repertuar i atmosferę teatru.
A ja po raz kolejny utwierdzam się w tym, że tzw. nowoczesny teatr, tak modny i podobno tak odświeżający to w dużej mierze bełkot i operowanie schematami: ktoś musi biegać nago po scenie, musi być chaos, najlepiej żeby aktorzy się wysmarowali farbą albo jakimś popiołem, a publika ma się zachwycać tym jakie to odważne, pełne kontekstów i ukrytego przesłania.
Smutne to po prostu.

wtorek, 11 sierpnia 2015

Mrożek. Striptiz neurotyka - Małgorzata Niemczyńska, czyli autor w negliżu

Jeszcze nie ochłonąłem po konferencji prasowej Festiwalu Singera (ale zapowiada się program!), więc pewnie dopiero wieczorem mała zapowiedź tego co moim zdaniem będzie warto zobaczyć, ale póki co znowu oddaję pola Włodkowi. Jak się jest nauczycielem to sobie można czytać po dwie książki na dzień w wakacje. Ja mogę o tym tylko pomarzyć. Ale pracy nauczyciela wcale nie zazdroszczę, bo to niełatwy kawałek chleba.
Dziś biografia Mrożka, a na półce jeszcze przed przeczytaniem cegła: L:isty które pisali do siebie ze Stanisławem Lemem.



            Lubię Mrożka, sporo o nim (i jego) czytałem, więc trudno mi ocenić, na ile w książce „Mrożek - striptiz neurotyka” jest faktycznie nieznanych dotąd faktów (według mnie niezbyt wiele, ale to pewnie skrzywienie zawodowe).

            Trudno jednak nie zauważyć, że książka Małgorzaty I. Niemczyńskiej może stanowić dla miłośników Mrożka ciekawy kąsek. Sporo tu powyciąganych z szuflad fotografii, garściami sypią się anegdoty i wspomnienia o samym pisarzu, ale też o ludziach ważnych dla niego na poszczególnych etapach życia. No i jest to, co dla mnie najcenniejsze- rozmowa z Mistrzem Sławomirem, bardzo zresztą udana, bo odsłaniająca go bardziej niż najlepsze nawet opracowanie biograficzne.

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Rembrandt, czyli nie tylko portrety

 I oto po raz kolejny wracam do projektu Exhibition on Screen realizowanego przez Multikino. 
Spotkanie trzecie i za każdym razem jest trochę inaczej - nie tylko dlatego, że to inni malarze, inne epoki i style. Po prostu w różny sposób zrobiono te dokumenty. I to nawet jest interesujące. W każdym przypadku punktem wyjścia są zbiory muzealne, organizowanie wystawy specjalnej w jakimś miejscu, ale potem: życiorys, przybliżenie stylu, analiza obrazów, rozważania na temat oryginalności, są prowadzone w zupełnie inny sposób. W każdym filmie trochę gdzie indziej rozłożone są akcenty.

To dobra okazja do tego by bliżej poznać jakiegoś malarza i nawet jeżeli w głowie miałem już różne rzeczy, miałem jakieś swoje ulubione dzieła danego artysty, to po filmie wychodzę z jakimiś nowymi odkryciami.

Zbrodnia w szkarłacie - Katarzyna Kwiatkowska, czyli odrobina zbrodni, odrobina retro... a do Agathy daleko...



No ciekawe - Marek Krajewski mówi o tej pozycji:



Polska historia, cięte dialogi, błyskotliwy bohater i znakomita intryga. Rasowy kryminał retro.
Niby nieufny jestem wobec wielkich słów reklamy wydawnictwa, ale debiut tej autorki był podobno całkiem niezły. Premiera już 12 sierpnia, czyli za kilka dni - na razie z półki zgarnął mi tę pozycję znajomy i oto macie recenzję. A niżej jeszcze kilka słów ode mnie. Tu możecie do niej zajrzeć.


            Autorka reklamowana jest jako pierwsza dama kryminału retro w Polsce, czy jest nią w istocie – nie wiem, być może znam zbyt mało powieści tego typu stworzonych na rynku polskim. W opisie książki czytamy, że Katarzyna Kwiatkowska jest mistrzynią intrygi w stylu Agathy Christie – niespecjalnie się z tym zgodzę. Powieści prawdziwej pierwszej damy kryminału pełne są szczegółów i szczególików, faktów historycznych i odniesień do świata czasów autorki. „Zbrodnia w szkarłacie” nieco upraszcza ten „mistrzowski schemat”...

niedziela, 9 sierpnia 2015

Broadchurch, czyli jak mogliście nie wiedzieć?

Wreszcie skończyłem wpisywanie ankiet, więc chyba przestanę siadać do pracy zaraz po przyjściu do domu. Jaka ulga!
I wreszcie obejrzałem pierwszy sezon serialu, do którego namawiano mnie już dawno. I potwierdzam - jest fenomenalny! Od razu wracają emocje jak z The Killing. Cholera - właśnie to uwielbiam w serialach kryminalnych - tajemnicę i emocje. Nie potrzeba dużo więcej - bo chyba nawet wolimy jak detektyw nie jest żadnym super herosem, nie urządza żadnych pościgów, strzelaniny, jest zwyczajnym człowiekiem, który ma prawo się mylić... Ale jest uparty w dążeniu do prawdy. Nawet jak niesłusznie kogoś oskarży, podejrzewa, to głównie dlatego, że ludzie nie chcą ujawniać prawdy, wolą zatrzymać coś dla siebie. Czy to takie dziwne, że prędzej czy później ich mroczne sekrety wychodzą na jaw?

sobota, 8 sierpnia 2015

Czerwony Tybet - Robert Stefanicki, czyli tyle lat nieustannego wołania o pomoc

Włodek pomaga mi czyścić półki z zaległości do recenzji i może w ten sposób mnie również zmobilizuje do szybszego tempa. A potem dzielimy - połowa na lokalne wymianki - najbliższa 23 sierpnia - dajcie like akcji Półki do Spółki :). A druga połowa na konkursy. Wypatrujcie więc na blogu informacji. Zakładka konkursy - teraz znajdziecie tam 10 tytułów.


Wybrałem tę książkę jako swego rodzaju kontynuację „Pozdrowień z Korei” Suki Kim, by poczytać o absurdach panujących w rejonach świata, w których życie zwyczajnego człowieka jest zupełnie inne, a to, co dla nas jest oczywistością, tam może być tylko marzeniem. Przypomnę- książka Suki Kim zafascynowała mnie, zarówno plastycznością języka, emocjonalnym podejściem do przedstawianych wydarzeń, jak i znakomitym sposobem relacjonowania tego, o czym możemy się tylko domyślać.
            „Czerwony Tybet” tematycznie podejmuje tę samą próbę. Oto bowiem dziennikarz opisuje pokłosie swoich kilku podróży do kraju, który może zadziwiać, fascynować, a nawet przerażać. Tyle, że sposób, w jaki o tym pisze, jest jednak zupełnie inny...

piątek, 7 sierpnia 2015

Z dala od zgiełku, czyli nawet silna kobieta może się zakochać


No tak, nawet silna, wyemancypowana kobieta, czasem traci rozum i dla spodni robi różne głupoty. Tak można by jednym zdaniem podsumować ten film. Jeżeli lubicie kino kostiumowe, melodramaty, to latem chyba niewiele będziecie mieli innych propozycji do oglądania w kinie. Nie jest to może coś co zapamiętacie na długo, ale też gwarantuję, że ogląda się nieźle. 
Tak naprawdę to już druga ekranizacja powieści Thomasa Hardy'ego, ale takie to już mamy czasy, że jak coś ma więcej niż 30 lat, znane jest jedynie niszowej grupie i producenci uważają, iż czas zrobić nową wersję. A niech im tam. Obsada tym razem nie zawodzi, a może komuś nawet przyjdzie do głowy by sobie porównać to z filmem sprzed lat. Pewnie warto.

środa, 5 sierpnia 2015

Malcolm X, czyli był wyrzutem sumienia i krzykiem wściekłości

Po obejrzeniu najnowszej produkcji o Marcinie Lutherze Kingu, było tylko kwestią czasu gdy powrócę do inne ciekawej postaci afroamerykańskiego lidera. Chyba nawet bardziej kontrowersyjnego, bo nie odrzucał przemocy jako narzędzia do osiągnięcia celu. I chyba jeszcze bardziej tragicznego, bo to przykład idealisty, który został wykorzystany i stał się ofiarą własnego środowiska.
Film Spike'a Lee jest może trochę laurkową próbą pokazania Malcolma Little, ale też niezłym sposobem, aby przyjrzeć się ewolucji tej postaci, jej poglądów.

wtorek, 4 sierpnia 2015

Vincent Van Gogh. Nowy sposób widzenia, czyli szukając potwierdzenia

Za rzadko chodzę do muzeum. Aż wstyd, bo przecież malarstwo lubię, choć nie zawsze się na nim znam, nie zawsze rozumiem. Cykl prowadzony przez Multikino (zajrzyjcie - Wystawa na ekranie) traktuję trochę jako okazję do zwiększenia swojej wiedzy. No i nie ukrywajmy, okazję do tego by obejrzeć obrazy, których pewnie długo nie będzie mi dane ujrzeć. Niby granice się pootwierały, ale wciąż finanse są potężną barierą - im chyba łatwiej wyskoczyć sobie na kilka dni w wybrane miejsce. A ja o Amsterdamie i muzeum Van Gogha na razie mogę pomarzyć. Dopisuję do dłuuugiej listy marzeń.
Sam film - naprawdę dobry! Niby dużo analizy obrazów, komentarzy specjalistów na temat tego jak zmieniał się styl malarski, jak wiele czerpał on od innych, że wcale nie był aż tak wyjątkowym geniuszem, ale to wszystko ładnie wplecione w życiorys, w cytaty z listów do brata. Całość fajnie przybliża sylwetkę Van Gogha, pozwala go trochę zrozumieć.


Szczygieł - Tartt, czyli to jednak nie jest Proust

Od kilku tygodni Włodek ratuje mnie recenzjami książek i podbiera mi kolejne zaległe rzeczy do recenzji. Tylko teraz mam dylemat - po co sięgać w pierwszej kolejności by wyrobić sobie własne zdanie. Szczygieł kusi od dawna, ale nie skończyłem - musiałem zrobić przerwę. Pierwsze wrażenie - trochę przegadane. I drugi recenzent też to potwierdza. Zachwyt jest ale tylko miejscami.

Książka ta zaintrygowała mnie już jakiś czas temu, swoją grubością. Wreszcie - udało mi się dostać ją do przeczytania. Warto!
            Dzieło Donny Tartt stanowi dla każdego czytelnika wyzwanie – wiadomo, każdy lubi coś innego- dla jednych będzie to wartka akcja, dla drugich- podróż przez zakamarki ludzkiej duszy, jeszcze inni chcą się dowiedzieć czegoś o świecie sztuki. Każda z tych osób powinna być usatysfakcjonowana lekturą „Szczygła”. Nie jest to książka, którą pochłania się ot tak,       w godzinkę. Wciąga, ciekawi, zastanawia. No i te 839 stron... sporo!
            Uczciwie przyznać trzeba, że tytułowy Szczygieł jest jedynie punktem wyjścia do bardzo osobistej historii młodego człowieka, który musi sobie poradzić z piekłem własnego dzieciństwa i trudnym życiem. Jednocześnie- stanowić może punkt wyjścia do dłuższej dyskusji na temat roli sztuki w życiu człowieka. Donna Tartt wie, co robić, żeby czytelnik myślał o Szczygle i o sztuce w ogóle. Autorka pozwala nam wniknąć niesamowicie w umysł narratora powieści - Theo, który jest jednocześnie postacią z krwi i kości, ale też kimś, kogo określa się „Każdym”. To on tłumaczy nam m.in., że każde wielkie dzieło jest w jakiejś części także autoportretem twórcy, przez co „Szczygieł” obraz ptaszka na uwięzi, staje się zarazem źródłem wiedzy o jego tajemniczym malarzu, ale też metaforą relacji sztuki i jej twórców (i odbiorców) w ogóle...
Theodor Decker (Theo) wchodzi w posiadanie obrazu Fabritiusa zupełnym przypadkiem. W wyniku wybuchu bomby podłożonej pod budynek Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku ginie jego matka. Zamach terrorystyczny przeżywa tylko chłopiec, znajdujący się w innej sali. Obcy umierający człowiek powierzył mu pierścień, aby przekazał go jego przyjacielowi, daje mu też "Szczygła" aby ocalił go od zniszczenia, jednak kiedy Theo odwiedza sklep 'Hobarta i Blackwella', oddaje adresatowi pierścień, jednak obraz zatrzymuje dla siebie. Zmienia to całkowicie jego życie. Odtąd musi zmagać się nie tylko z dramatem własnej egzystencji, traumą utraty matki, jedynej bliskiej osoby i koniecznością poradzenia sobie z przeciwnościami dnia codziennego. Musi także dbać  o obraz, którego  z biegiem czasu nie chce już nikomu oddać. Ta decyzja sprawia, że całe życie spędzi w mrocznym i niezwykle groźnym świecie przestępców, handlarzy sztuki, który żyje plotkami o istnieniu gdzieś obrazu, który właściwie jest tak cenny, że nie ma ceny! A ma go Theo...
Tytułowy obraz jest potwornym ciężarem dla młodego człowieka. Z jednej strony to ogniwo łączące go z ukochaną matką (bo bardzo jej się podobał), z drugiej zaś – po latach – jest już raczej potwornym ciężarem przygniatającym naszego bohatera, świadectwem popełnionej przez niego kradzieży. I – niestety- motorem wszystkich jego złych życiowych wyborów.
To bardzo udana, nagrodzona Pulitzerem 2014 książka, która uczy nas dojrzałości w podejmowaniu życiowych wyborów. Wskazuje miejsce, jakie sztuka powinna zajmować w naszym życiu  i pozwala zrozumieć naszą własną kruchość w obliczu nieśmiertelności dzieł sztuki (nawet, jeśli są już tylko wspomnieniami, bo nikt ich nie widział od dziesięcioleci).
Donna Tartt sztukę, poprzez omawiany obraz Carela Fabritiusa, uczyniła strażnikiem człowieka przez samozagładą. Przestrzega przed utratą kontaktu z nią. Pisze m.in.: „Dla ludzi spętanych więzami biologii, nie ma litości: żyjemy chwilę, potem trochę się żołądkujemy i umieramy, by zgnić w ziemi jak śmieci. Czas niszczy nas wszystkich całkiem szybko. Ale zniszczenie lub zagubienie rzeczy nieśmiertelnej – przecięcie więzów silniejszych niż rzeczy doczesne – było metafizycznym pęknięciem innego rodzaju, zaskakującym nowym smakiem rozpaczy.”. I dobrze, bo taki mocny głos może coś w naszym pojmowaniu sztuki zmieni...

 SR

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Motyl i skafander, czyli po co mam go odwiedzać? I Konkurs: wakacje z książką



Julian Schanbel, który wyreżyserował ten film, jest podobno również cenionym malarzem - to by trochę tłumaczyło jego podejście do tego materiału i pomysł na ekranizację poruszającej historii redaktora naczelnego pisma Elle. Po wypadku dokonał ona rzeczy wydawałoby się niemożliwej - kompletnie sparaliżowany, komunikując się z otoczeniem jedynie przez mrugnięcia powieki, podyktował książkę opowiadającą o tym jak się czuje w swoim ciele.
Umysł jasny, który aż krzyczy z rozpaczy, że jest uwięziony, bez możliwości wyrażenia siebie.
Jak to pokazać na ekranie?

niedziela, 2 sierpnia 2015

Irlandia, czyli skąd u mnie ten sentyment?

Do jutra czekam na zgłoszenia do konkursu, a na dziś długo odkładana notka z fotkami z Irlandii. Po pierwsze fotek mam mnóstwo i nie wiadomo, które wybrać, po drugie trzeba mieć trochę czasu by to wszystko ogarnąć, a ja wciąż siedzę przywalony ankietami przy kompie.