niedziela, 30 września 2018

Róbrege, czyli w hołdzie Brylewskiemu

Niby wciąż sobie obiecuję zwolnić tempo, nigdzie nie biegać, uporządkować różne rzeczy w domu, ale wciąż kuszą różne zdarzenia tak bardzo. Choć wczoraj umówiony byłem na wieczorną pogrywkę Detektywa, chciałem choć na parę godzin postanowiłem zajrzeć na Róbrege. Raz: każdy kto słuchał polskiej muzyki rockowej od lat 80 jak ja, nie może zapomnieć o tym ile w nią włożył jeden facet, tworząc kolejne projekty, zarażając innych pasją. Sam nigdy nie osiągnął wielkiego sukcesu, nie miał szczęścia, a może nie chciał iść na kompromisy. Dlatego gdy odszedł w tak tragiczny, zaskakujący sposób, pozostaje o nim pamiętać i dokładać swój kamyczek choćby w formie biletu, aby jakoś go uczcić, a jego rodzina miała choć parę groszy. W sumie to on właśnie był jednym z twórców legendy Róbrege, więc fajnie, że ktoś zamierza jego robotę kontynuować.

sobota, 29 września 2018

Tajemnice Silver Lake, czyli morderca psów i inne miejskie legendy

Wczoraj coś rozrywkowego, to dziś zupełnie z innej bajki. Co prawda na pierwszy rzut oka "Tajemnice Silver Lake" też przypominają wciągający kryminał, pełen tajemnic i dziwnego klimatu, lecz większość przeciętnych zjadaczy chleba szybko może się w nim pogubić i zacząć drapać się w głowę o co w nich chodzi. David Robert Mitchell bawi się formą, fabułą i bliżej mu do Lyncha niż do typowego thrillera, w którym wszystko musi zmierzać do jakiegoś sensownego finału. W tym obrazie buduje się napięcie, by za chwilę je spuścić w jakiejś żartobliwej formie niczym z balonika, a na niektóre odpowiedzi albo się nie doczekamy albo dostaniemy je w takiej formie, że z logiką nie mają one zbyt wiele wspólnego. Zwariowane śledztwo w sprawie zaginięcia dziewczyny z sąsiedztwa, zaprowadzi nas poprzez jakieś spiskowe teorie obejmujące wszystko co tylko możliwe do... A tego to już nie zdradzę.

piątek, 28 września 2018

Smak zemsty. Peppermint, czyli wkurzona mamuśka

Co prawda mam kilka ambitniejszych filmów do zrecenzowania, ale skoro już zobaczyłem, to przecież nie od-zobaczę, wypadałoby więc napisać choć kilka zdań. Pamiętacie filmy z lat 80, z dość prostym scenariuszem (np. schemat zemsty za doświadczone krzywdy), gdzie bohater jakimś cudem rozwala stukrotne siły przeciwnika i odchodzi ku zachodzącemu słońcu? Jeżeli wciąż został Wam sentyment do tego typu fabuł, w których gangsterzy to pikusie, padający niczym muchy, spokojnie macie pewnego kandydata do obejrzenia. Co prawda w dzisiejszych czasach ważne jest równouprawnienie, więc nie obędzie się bez silnej kobiety i to ona właśnie jest aniołem zemsty i sprawiedliwości, ale komu to przeszkadza? Nawalanka jest taka sama, a i koniec przecież wszyscy dobrze znamy.

czwartek, 27 września 2018

Nerwica natręctw, czyli opowiedz o swoim problemie

Jutro kolejna okazja do spotkania z repertuarem Teatru Gudejko, chyba dobra więc pora, żeby napisać o ich najnowszej premierze. A M. dokłada swoją recenzję z inną obsadą :)

"Nerwica natręctw" to kolejna komedia z jaką będą jeździć po kraju i podobnie jak poprzednie ich propozycje, stanowi dowód na to, że wśród spektakli teatrów bez własnej sceny, zwanych czasem objazdowymi, można znaleźć prawdziwe perełki. Świetna obsada, dobry tekst i sprawna reżyseria, sprawiają że prawie dwie godziny mijają błyskawicznie. Aż chciałoby się jeszcze, bo tak rzadko można trafić na równie skuteczną terapię śmiechem.
Słowo terapia w tym akurat przypadku jest bardzo na miejscu, bo też wszyscy bohaterowie tej sztuki spotykają się właśnie w poczekalni do psychiatry, z pewnymi problemami natury psychicznej. Czekając na swoją kolej, rozmawiają, dyskutują, a my mamy z tego niezłą zabawę, masaż przepony. Przy okazji dostajemy lekcję na temat różnych zaburzeń i sposobów radzenia sobie z nimi. Tak łatwo powiedzieć: weź zrób coś z tym swoim problemem (fobią, manią, czy jeszcze innym zespołem), tak niewielu ludzi zdaje sobie sprawę jak trudno nad pewnymi rzeczami panować, czy też do końca je wyleczyć.

środa, 26 września 2018

Czarne bractwo, czyli czy jest w tym kraju miejsce dla wszystkich?


"Czarne bractwo" może nie źle zaskoczyć widza. Chwilami komiksowe, zabawnie przerysowane, opowiada przecież jak najbardziej o poważnych problemach. I są chwile w tym filmie, gdy uśmiech znika z naszych ust. Jak choćby ta, gdy studenci spotykają się, by wysłuchać z ust świadka o tym jak wyglądały lincze jeszcze nie tak dawno temu. Spike Lee wykorzystał autentyczną historię, bo trochę pośmiać się z rasistów i Ku Klux Klanu, po raz kolejny dać wyraz swoim sympatiom dla ruchów jednoczących Afroamerykanów. To nie jest jednak do końca jedynie zabawa, ani agitka polityczno-społeczna, a raczej wyraz niepokoju, że pewne słowa znowu nabierają w USA znaczenia, zdobywają poklask. A są to słowa groźne i niepokojące. Bo choćby nie wiem jak wydawali nam się w tym filmie żałośni i skretyniali zwolennicy białej, protestanckiej supremacji, potrafią oni być również śmiertelnie niebezpieczni. Jeżeli uważa się, że nie ma nic groźnego w ich spotkaniach, naukach, zwyczajach, w którymś momencie można się zdziwić, jak od słów, łatwo można przejść do czynów.

wtorek, 25 września 2018

Mock. Pojedynek - Marek Krajewski, czyli ryzykujesz wiele przyjacielu

Eberhard Mock najpierw został przez Marka Krajewskiego porzucony, ale potem nagle okazało się, że nie trzeba na siłę ciągnąć przygód bohatera i męczyć coraz starszego pana. W jego życiorysie przecież jeszcze nie wszystkie luki zostały wypełnione, dostaliśmy więc serię prequeli, odpowiadających na nasze różne pytania, a jednocześnie za każdym razem zapewniających nam pasjonującą lekturę.
W przypadku "Pojedynku" cofamy się najdalej, bo aż do czasów studenckich Ebiego. Wszyscy pamiętamy, że ten syn ubogiego szewca wcale nie marzył o pracy w policji, studiował filologię klasyczną, miał zostać nauczycielem, może z czasem dostać etat na jakiejś uczelni. Co więc takiego zadziało się w jego życiu, że mimo umiłowania łaciny i greki, poszedł w zupełnie innym kierunku, czemu jego serce stało się tak cyniczne i mroczne? Odpowiedzi musimy szukać na te pytania właśnie w "Pojedynku". To świetne uzupełnienie cyklu dla tych, którzy już go znają, ale może być też wejściem w świat zbrodni, okrucieństwa i przemocy. Wejściem w miarę łagodnym, bo młody bohater sam nie jest jeszcze skażony tak bardzo rozpustą i upadkiem, a i środowisko nie przeraża nas aż tak bardzo jak to bywa w kolejnych tomach. Przez lata będzie stykał się z takimi potwornościami, że przestanie być tak wielkim idealistą, sam nie raz stanie się gotowy do zbrodni w imię wyższych racji. A tu - uniwersytet, intrygi między wykładowcami i studenckimi korporacjami i choć samego Wrocławia i jego klimatu jest sporo, to jest on trochę inny niż dotąd. Nawet obskurne knajpki i wynajmowany pokoik w nie za ciekawej okolicy nie wywołują w nas jakichś odruchów obrzydzenia.

poniedziałek, 24 września 2018

Frost/Nixon, czyli boks na słowa

Nie ma u nas specjalnej tradycji poważnych i głębokich wywiadów, a już na pewno nie robi się ich z politykami, być może bojąc się tego, że bieżąca polityka jest zbyt nasycona emocjami. W Stanach zaś do oglądania takich rozmów zasiadało przed ekranami więcej ludzi niż do jakiegoś serialu. To się w głowie może nam nie mieścić, że przez cztery dni, ponad 40 mln. ludzi zasiadało po to, by zobaczyć kolejne odsłony rozmowy na żywo z byłym prezydentem Nixonem. Po aferze Watergate odchodził w niesławie, ale nie brakowało ludzi, którzy sądzili że nie jest niczemu winien, że to błędy jego podwładnych i spisek demokratów, którzy uwikłali we wszystko również Biały Dom. Dla niego wywiad mógłby być kolejną okazją do wybielenia się, pokazania się jako mąż stanu, którego niestety kraj się pozbywa. A dla tych, którzy czuli, że coś jak najbardziej jest na rzeczy, tylko trzeba znaleźć sposób na to, by to z prezydenta wyciągnąć? Pewnie głównie chodziło o rozgłos medialny, o to że to właśnie oni zdobyli potwierdzenie i to na żywo, przed całym narodem.

Małe Licho i tajemnica Niebożątka - Marta Kisiel, czyli zwyczajnie byłoby nudno

Nie spodziewałem się tego, że z tego cyklu można zrobić tak zgrabny wypad do literatury dziecięcej, nic nie tracą z jej klimatu. Dla tych, którzy zaglądali już do Lichotki, towarzyszyli Konradowi w jego zmaganiach z różnymi problemami świata realnego i zaświatów, które wciągały go równie mocno, to będzie naturalna kontynuacja poprzednich książek. Czy sprawdzi się w lekturze jako pierwsze spotkanie z Lichem, Krakersem i całą resztą towarzystwa tego nie wiem. Wiem jednak, że mimo iż to książka dla dzieci, równie dobrze będą bawić się przy niej dorośli. Wiem co mówię, bo dawno przekroczyłem 40.
To nie tylko spotkanie ze starymi znajomymi, ale ogromną frajdę daje obserwowanie jak mimo całej tej dość absurdalnej historii, pełnej strzyg, wielkich wujków o wyglądzie wikingów i sercu przedszkolanki, upiorów i aniołów, udało się opowiedzieć o całkiem ważnych sprawach. Ważnych nie tylko dla dziewięciolatka, z jego perspektywy. Ważnych również dla dorosłych, bo zbyt często zapominają o czymś co wydawałoby się oczywistością, myląc zapewnienie wszystkiego z bliskością. Napisać rzecz, w której groza przeplata się z humorem, realność przenika się z istotami, które raczej ze światem realnym nam się kojarzą, dla dzieci ale nie infantylną, zabawną i niegłupią, to mało kto potrafi.
Ja w każdym razem łyknąłem w godzinę, ale zamierzam powrócić, dać dzieciom, choć dawno wyrosły z dylematów ucznia pierwszej klasy. I choć zwykle oddaję wszystko co otrzymałem do recenzji wychodząc z założenia, że darmo dostałem to i darmo oddaję, "Małe Licho" zostanie z nami. Koniec i kropka.

niedziela, 23 września 2018

Czarna komedia, czyli zagrajmy w ciemno-jasno

Teatr Kamienica w tym roku świętuje 10-lecie swojego istnienia, można więc spodziewać się sporej ilości niespodzianek. Jedną z nich dla wielu widzów może być sięgnięcie po dość klasyczną już komedię Petera Shaffera, która chyba w Warszawie nie była wystawiana dość długi czas. Spektakl w reżyserii Tomasza Sapryka będzie okazją do zabawnych wspomnień i porównań dla tych, którzy tę sztukę już znają, a młodszym widzom zapewni sporo zabawy. W tej chwili modne w Polsce są teksty Mayday czy Boeing, Boeing, ale to przecież właśnie "Czarna komedia" jest jedną z najczęściej wystawianych komedii na świecie.
Dla niewtajemniczonych pierwsze minuty mogą być zaskakujące - na scenie ciemno, a aktorzy kompletnie się tym nie przejmują, poruszając się po mieszkaniu i prowadząc normalne rozmowy. Choć, nie. Wcale nie normalne. Sytuacja jest dość nerwowa, bo młody, początkujący rzeźbiarz dostał od losu szansę jedną na milion: ma go odwiedzić pewien milioner, który zainteresował się jego pracami. Namówiony przez narzeczoną ściągnął więc po kryjomu różne antyki od sąsiada, który właśnie gdzieś wyjechał, żeby zrobić lepsze wrażenie. Nie tylko na potencjalnym mecenasie swojej przyszłości artystycznej, ale i na przyszłym teściu, który ma wpaść, aby poznać wybrańca córki. Trzeba dobrze wypaść, potem szybko oddać graty, tak by nikt nie zwrócił uwagi na fakt ich wypożyczenia. Tylko jak na złość padło światło, które może wszystko utrudnić.

Oddział Zamknięty w szkole, czyli tańcz i wino pij


Wypad na wczorajszy koncert wynikła niejako przy okazji - po prostu chciałem wpaść na chwilę na piknik, bo zaprzyjaźniona ekipa Wymianek książkowych w Pruszkowie miała tam swoje stanowisko. No i zostaliśmy, bo chyba nigdy nie miałem okazji, by zobaczyć Oddział Zamknięty w większej dawce na żywo (jakieś pół godzinne sety na zbiorczych koncertach się nie liczą, prawda?). Co prawda z dawnego składu został przecież jedynie Wojciech Łuczaj-Pogorzelski, ale ciekawość zwyciężyła. Chętnie teraz dla porównania zobaczyłbym ekipę Jaryczewskiego, bo chyba z nim gra jeszcze kilku muzyków z historycznych składów. 
Zabawny wydaje się wybór tek akurat kapeli, która przecież swoimi tekstami raczej chwali używki wszelakie, do tego by zagrała na pikniku w szkole podstawowej, zaraz po dzieciakach z ogniska muzycznego. No cóż, ja bym pewnie takiej decyzji nie podjął, ale przynajmniej na plus można zaliczyć fakt, iż nikomu nie przyszło do głowy, by sprzedawać lub rozdawać tam piwo na dodatek, bo to przecież na piknikach finansowych przez gminę wcale nie rzadkość.
A sam koncert?

sobota, 22 września 2018

Seans w Domu Egipskim - Maryla Szymiczkowa, czyli święta idą, a tu trzeba zagadkę rozwikłać

Po wczorajszym wyzwaniu, by przeczytać w jedną noc, a dokładniej w 10 godzin 1000 stron, wciąż nie mogę za bardzo dojść do siebie, mimo, że i tak poległem i nie dałem rady (wynik to trochę ponad 3 godziny i 250 stron). A dziś jeszcze zakupy, dwie wymiany książek, koncert... Jutro zatem chyba się lenię. Może wreszcie nadrobię braki w notkach?
Kryminały czytam w tej chwili najszybciej, czyli z 4-5 książek, które są jednocześnie smakowane, reszta idzie powoli, a zwykle jeden kryminał kończę i od razu dorzucam następny, znowu zajmując się głownie nim. Tyle fajnych rzeczy kusi. Choćby Maryla Szymiczkowa. Jakże inne to retro od tego co robi Krajewski, Bochus, czy Wroński. Może najbliżej jest Katarzyna Kwiatkowska, bo też czasem ma się tam wrażenie, że intryga jest jedynie jakimś pretekstem do opowiadania w lekki sposób o epoce i żyjących w niej postaciach. Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński, którzy kryją się za Marylą Szymiczkową, dbają o nawet najmniejsze detale, wrzucając w powieść mnóstwo smakowitych detali, dotyczących zwyczajów, atmosfery panującej w domach, ale również plotki sprzed ponad 100 lat. Zbliżający się koniec wieku, w wielu budzi ciekawość, jak również przerażenie, bo wcale nie chcą żadnych rewolucji i burzenia swojego spokoju, a tu przez Europę przetaczają się coraz gwałtowniej nawoływania do niszczenia starego porządku. Nie tylko politycznego, ale również duchowego, czy artystycznego. Profesorowa Szczupaczyńska w trzecim prowadzonym przez siebie śledztwie, będzie musiała, mimo swoich oporów wejść własnych w takie środowisko. Czy diabeł jest tai straszny jak go malują?

czwartek, 20 września 2018

Zakonnica, czyli czy to jeszcze jest święte miejsce?

Dziś teatr, jeszcze jeden czeka na notkę, książek już w kolejce do opisania z 8, ale dajmy też trochę miejsca na film. Zwiastun był niezły, ale z horrorami w ostatnich latach jakoś tak się dzieje, że zwykle reklama pokazuje to co najlepsze, a gdy rozciągniemy to do półtorej godziny, gubi się nie tylko logika, ale i frajda. To trochę tak jakbyś oglądał bajkę Marvella, gdzie jedynie masz się bawić, a nie myśleć, tyle że z dodatkiem jumpscare'ów. Dałem się namówić znajomym, które horrory uwielbiają, ale są chyba jeszcze bardziej wybredne niż ja. Bo ja naprawdę się chwilami boję, poddaję się nastrojowi. Tyle, że lubię też spójne fabuły, a one głównie zwracają uwagę na klimat.
"Zakonnica" fabularnie łączy się z "Obecnością", jest niejako prequelem, ale to chyba nawet nie jest bardzo istotne. Grunt, że za kamerą trochę czuć brak Jamesa Wana, który wtedy tak wbił w fotele publiczność. Tu czuć jedynie rzemiosło, a zabrakło genialnych pomysłów i duszy.

Nina, czyli silna kobieta i słabi faceci

Wrzesień sypnął premierami, a jakoś tak zabawnie się złożyło, że przez kilka tygodni mam sporą ilość okazji chodzić do teatru na rzeczy komediowe, lekkie i rozrywkowe. Żona się cieszy, bo właśnie w takich rzeczach gustuje. Ciekawe, który spektakl i która scena spodoba jej się najbardziej.
Zacznijmy od Teatru Studio Buffo, który kojarzony jest przede wszystkim ze spektaklami pełnymi ruchu i piosenek. W tym są dobrzy i mimo niewielkiej sceny, potrafią robić rzeczy, które bawią i potrafią rozruszać publiczność. A jak wypadają w komedii bardziej klasycznej, która gościnnie jest u nich wystawiana? "Nina" w reżyserii Macieja Kowalewskiego oparta jest na tekście dwóch
francuskich autorów Andre Roussina i Gabriela Arouta. To komedia współczesna o zdradzie, pragnieniu zemsty i o tym jak ludzie różnie traktują miłość. Czy jest możliwe uczucie bez dochowania wierności? Albo czy to możliwe, by zdradę wybaczyć? Niby na scenie trójkąt, ale w tle przecież jeszcze cała masa postaci, uwikłanych w tą intrygę. 

wtorek, 18 września 2018

Przyciąganie, czyli to nasza ziemia i wara wam od niej

Zaglądacie czasem na serwisy VOD w poszukiwaniu filmów? W dobie różnych -iksów i -aksów wybór wciąż rośnie, nie musimy ograniczać się do TV, ale czasem warto zajrzeć też na inne stronki, może za ciut mniejsze pieniądze. Wśród propozycji z ostatniego miesiąca wypatrzyłem sobie rosyjskie S-F. Ale jak to, powiecie? Przecież to pewnie coś jak z naszymi produktami krajowymi - nawet nie ma co porównywać z produkcjami amerykańskimi. I tu Was zaskoczę, bo jeżeli chodzi o warstwę wizualną i efekty, "Przyciąganie" zasługuje na bardzo dobre noty. Coś innego trochę tu zawiodło, ale póki co możemy jedynie pomarzyć, by u nas wyłożono taką kasę na produkcję i by można było zobaczyć w polskim filmie taki rozmach.
Wyobraźcie sobie statek obcych, który po tym jak znalazł się nad przestrzenią Rosji, został zestrzelony i rozwala się na jednym z moskiewskich osiedli. Ale jak spektakularnie się rozwala. No po prostu wow!

SKA-P, czyli ależ energia


Po 10 km spaceru (Walkathon), i jeszcze kilku dodatkowych, związanych z tym, że trzeba było jakoś dojechać i wrócić, żona zafundowała nam taki koncert, że całą niedzielę miałem zakwasy i bolały mnie stopy od skakania.
Kapela była dla mnie odkryciem, ale to chyba dlatego, że generalnie niewiele siedzę w alternatywie, na Woodstocku na nich nie trafiłem a i na płytach słucham raczej innej muzy. Ska dla mnie sprawdza się świetnie na koncertach, ale na krążkach trochę nuży monotonią. Dla tych gości chyba jednak zrobię wyjątek i poszukam więcej jakichś nagrań. To chyba jeden z najlepszych koncertów na jakich byłem w ostatnich latach. Mimo, że nie znałem ani jednego utworu i na dodatek nie znam hiszpańskiego, więc ich teksty to dla mnie totalna zagadka. Mogę się domyślać z kontekstu, ale słów przecież nie znam.

poniedziałek, 17 września 2018

Najszczęśliwsza - Max Czornyj, czyli ktoś może odebrać mi szczęście

Kolejny autor kryminałów i thrillerów z naszego krajowego poletka, którego powieści chciałem poznać, słysząc dobre opinie. Dzięki Wydawnictwu Filia mam wreszcie okazję. Niestety trochę wychodzi jednak moje zaczytywanie się tym gatunkiem, bo przy lekturze przeszkadzały mi pewne podobieństwa pomysłów, choćby do niedawno czytanego Mroza. Skoro historia ci zgrzyta i nie widzisz połączenia pomiędzy wątkami, to znaczy, że albo ktoś kłamie albo ma takie psychiczne jazdy, że nie co się z nim dzieje. W przypadku Najszczęśliwszej mam więc tak, iż mocno mnie wciągnęła (mimo braku czasu łyknąłem w dwa dni), ale zakończenie mnie ciut rozczarowało, nie dało tej frajdy, jaką pewnie bym miał, gdybym nie czytał podobnego rozwiązania parę tygodni temu.
Zagadka jaką czytelnik otrzymuje jest tak pokręcona, że w sumie chyba trudno byłoby inaczej z niej wybrnąć, choć może się mylę - w końcu nie ja piszę kryminały. Doceniam sam pomysł, by opowiedzieć o czymś ważnym, choć nie spodziewałem się i nadal bym chyba nie stawiał znaku równości pomiędzy tą fabułą, a przytoczonymi w posłowiu historiami, bo trochę inne jednak były tam zarówno tło, jak i większość okoliczności.
Teraz zastanawiam się ile jeszcze będę mógł obracać takimi ogólnikami, by za wiele Wam nie zdradzić i nie odebrać frajdy.

niedziela, 16 września 2018

Światło między oceanami, czyli błogosławieństwo czy jednak przekleństwo

Powieść była u nas mocno reklamowana i nawet kusiło mnie, żeby po nią sięgnąć, niestety moje upodobania znowu wzięły górę - jak mam wybór między kryminałem i wyciskaczem łez, zwykle wiadomo po co sięgnę.
Pozostał mi więc film. Podobno dość wierna adaptacja, z niezłą obsadą, ładnie zrobiona, więc może niewiele stracę?
Melodramaty to nie do końca moja bajka, szczególnie takie, gdzie wszystko jest w dość oczywisty sposób podany na tacy, gdzie nie ma specjalnie miejsca na zastanowienie się nad decyzjami postaci, bo wszystko się układa niczym klocki w układance dla malutkich dzieci.
Skoro para nie może doczekać się dziecka, a los takowe im postawi na drodze, któż by nie skorzystał z okazji. Robisz to przecież nie tylko z miłości do partnera, aby dopełnić Wasz związek, ale i dla dobra maleństwa, by ofiarować mu to czego potrzebuje.

czwartek, 13 września 2018

Purezento - Joanna Bator, czyli posklejać to co rozbite

Joanna Bator wraca do Japonii. Nie fizycznie, ale emocjonalnie i duchowo. Jakże inna to książka od tych, których akcja dzieje się w Polsce. Tam wszystko jakby płynie inaczej, ludzie są inni, a dusza może odnaleźć spokój. Przynajmniej tak sugeruje ta powieść.
Purezento jest niby proste w konstrukcji, ale pełne jakiejś dziwnej atmosfery, tajemnicze i przypomina mi twórczość choćby Murakamiego. Na spotkaniu DKK, choć wszyscy zgodzili się, że to dość banalna baśń, ma w sobie jakąś ciekawą energię i rozmawialiśmy o niej dość długo. Niektórych zafascynowała sztuka kintsugi i oglądaliśmy zdjęcia wykonanych prac (o tym za chwilę), inni zaś zadawali głośno pytanie, czy to wszystko nie było snem, który przydarzył się bohaterce. Nie chodziło tu nawet o sam motyw księcia, napotkanego w dalekim kraju, a raczej o nieprawdopodobieństwo całej historii, powtarzające się odrealnione sceny, które ich zdaniem są dowodem na tę teorię. Bohaterka zaraz się obudzi, ale jej serce będzie już uleczone.

środa, 12 września 2018

Rycerz kielichów - Jacek Piekara, czyli jeżeli śnicie o pięknych księżniczkach...

Jacka Piekarę kojarzę głównie z cyklu o inkwizytorze Mordimerze, dlatego z ciekawością sięgnąłem po nowe wydanie "Rycerza kielichów" (tekst w stosunku do poprzednich poprawiony, rozbudowany), pragnąć sprawdzić jak też radzi sobie z trochę innymi światami. Na okładce smok, rycerz w zbroi, czyżby więc bardziej baśniowe fantasy i coś dla młodszych czytelników? I tak i nie. Owszem baśniowe, bo realia średniowieczne, a w fabule sporo elementów dość znajomych, typu: księżniczki, walka o tron, pojedynki, magia itp. Jednak gdy przyjrzeć się temu ciut bliżej, to po pierwsze sporo tu elementów, które raczej dla nieletnich nie są, a po drugie autor bawi się pewnymi schematami, ubarwiając je i wprowadzając w nie trochę życia. Może i część pomysłów wyda Wam się znajoma, jeżeli siedzicie głęboko w fantastyce (choćby Zelazny się kłania), ale czyta się to nawet przyjemnie. Piekara skupia się raczej na akcji, a nie na tłumaczeniu wszystkich mechanizmów świata, trzeba to po prostu przyjąć żeby się dobrze bawić.

wtorek, 11 września 2018

Zabójczy pocisk, czyli krótka forma wcale nie jest prosta

„Zabójczy pocisk” to zbiór opowiadań, w którym czytelnicy odnajdą m.in. mistrzów kryminału: Katarzynę Puzyńską, Wojciecha Chmielarza, Remigiusza MrozaNiedługo Skarpa Warszawska wydaje drugi tom "Zabójczego pocisku", więc pora napisać parę zdań o wydaniu sprzed roku. Zakupione chyba na Targach książki i to bez żadnych dylematów, że drogo, że coś tam - skoro kasa idzie m.in. na Fundację Pomoc kobietom i dzieciom, to człowiek z radością sięga do portfela. Przecież w zamian dostaje świetny zestaw opowiadań gorących nazwisk z półki kryminalnej. 15 autorów i 16 opowiadań (Szczygielski dał dwa teksty) to frajda zarówno dla fanów konkretnych pisarzy i ich pomysłów, jak i dla tych, którzy szukają po prostu czegoś np. na podróż pociągiem czy samolotem. Połyka się to błyskawicznie. Jedno zastrzeżenie trzeba jednak od razu zaznaczyć: to nie zawsze jest lektura przyjemna - niektóre opisy mogą być dość krwawe, ale to w końcu opowiadania o zbrodni.

poniedziałek, 10 września 2018

Juliusz, czyli parę dni świra


Zrobił się cykl filmowy na blogu, od jutra jednak obiecuję więcej książek. I jakieś wyjścia teatralne i koncert na horyzoncie. Niby mam cały czas poczucie, że dużo rzeczy odrzucam, z wielu rezygnuję i generalnie mało gdzie chodzę, a kalendarz i tak jest zapełniony.
O "Juliusz" mogę napisać dzięki niezawodnemu KinoAtlantic, które zorganizowało kilka pokazów przedpremierowych - kto może niech jeszcze korzysta, bo w tym miejscu i bilety tanie. A premiera w piątek.
Dla wszystkich tych którzy na słowa "polska komedia" mają od razu wysypkę, tym razem szykuje się propozycja raczej nietypowa. Za scenariuszem tej produkcji (i częściowo za wykonaniem) stoi bowiem środowisko stand-uperów, co daje gwarancje, że będzie trochę inaczej niż dotąd. Czy lepiej, to już Państwo ocenią, bo to humor specyficzny, niektóre żarty są świetne, inne niestety żenujące, co daje dziwną mieszankę. To trochę tak jakby Dzień świra Koterskiego i choćby niedawny Atak paniki (pisałem o tym tytule na blogu), zmieszać i okrasić jeszcze energią komików, którzy silą się na to, by nawet na chwilę nie dać wytchnienia widzowi.

niedziela, 9 września 2018

Wszyscy ludzie prezydenta, czyli upór został wynagrodzony


Przebieram w stosach, przebieram i w tematach notek, bo wciąż brakuje czasu na większe porządki i pisanie długich tekstów. Jutro do sejmu, ale może jakoś do przeżyję, natomiast planuję przynajmniej jeden dzień wolnego, to może i na blogu wreszcie ukażą się wszystkie zaplanowane dawno teksty. Czytam Zabójczy pocisk, bo niedługo ukaże się kolejnych zbiór opowiadań pod tym tytułem, a do końca miesiąca pewnie w czytaniu jeszcze m.in. Max Czornyj, Gillian Flynn, Szymiczkowa i Magda Stachula.

A dziś Wszyscy ludzie prezydenta.
Z książką się męczyłem, ale jednak film to świetna rzecz. Ktoś dobrze popracował nad scenariuszem i nie zamęcza nas drobiazgowymi detalami, których pewnie przeciętny zjadacz chleba by nie zajarzył. Tak naprawdę od afery Watergate minęło już tyle czasu, że dziś mało kto kojarzy czemu tak bardzo prezydentowi i republikanom zależało na tym, by pewnych dokumentów nie ujawniano. A film w miarę przystępny sposób nam to wszystko przybliża. W porównaniu z niedawnym filmem Czwarta władza, ten moim zdaniem nie tylko ma więcej napięcia, ale i lepiej pokazuje ten nacisk na misję dziennikarską, którą jest ujawnienie prawdy. Co prawda możemy gdybać jedynie, czy równie chętnie przywalaliby demokratom, z którymi sympatyzowali, ale miejmy nadzieję, że nie robiliby wyjątków.

sobota, 8 września 2018

Patrick Melrose, czyli czemu zmierzasz ku otchłani

Książka wciąż czeka na swoją kolej, bo mam ją jedynie w e-booku, a w ten sposób czytam dużo wolniej. Serial mnie jednak skusił. Wystarczyło zobaczyć zwiastun i to co wyprawia tam Benedict Cumberbatch, by natychmiast polować na kolejne odcinki. Choć prawdę mówiąc pierwsze wrażenie może być dość mylne. Początek serialu to jazda bez trzymanki, totalna destrukcja, wyborny koncert gry aktorskiej, komediowy i tragiczny zarazem. A potem z odcinka na odcinek mina nam rzednie i robi się coraz poważniej. Uświadamiamy sobie bowiem co doprowadziło bohatera do takiego stanu, że nie potrafi wytrzymać dnia bez szukania ucieczki w alkoholu, narkotykach.

Hastag - Remigiusz Mróz, czyli stworzę cię na nowo

O Mrozie piszą prawie wszyscy, choć rośnie liczba osób, które zwracają uwagę na to, iż ilość nie przekłada się na jakość. I przy kolejnym tytule spokojnie mogę dołączyć do tej grupy. Pewnie pozostanę z ciekawości przy seriach o Chyłce i Froście, ale na pewno nie dam się naciągnąć na kolejne tytuły, reklamowane jako bestsellery, zanim się jeszcze ukażą. Co z tego, że pomysł jest, skoro wykonanie jest takie, że zęby bolą przy czytaniu. Namącić, namącić i potem próbować wcisnąć niby zaskakujący finał, który wszystko ma tłumaczyć. Ratunku.
To się po prostu kupy nie trzyma. O ile jeszcze Czarna Madonna mnie wkurzała, ale z ciekawości ją czytałem do końca, ta Hashtag kompletnie mnie nie wciągnął. Psychologiczne rozgrywki między bohaterami i ich niepewność co do osaczającej ich rzeczywistości, byłyby ciekawe, gdyby nie rosnąca ilość sprzeczności w tekście. Skoro retrospekcje rozjeżdżają się z tym co jest teraz, z góry wiesz, że coś jest bardzo nie tak. Nawet sugerowanie problemów psychicznych, urojeń, nie tłumaczyłoby wszystkiego. Jeżeli tak się dzieje i czytelnik to czuje, znaczy że autor po prostu przekombinował.

Dziwny przypadek psa nocną porą, czyli powrót świetnego spektaklu



Cykl NT Live, w Polsce emitowany w ramach Na żywo w kinach uwielbiam od dawna, ale wciąż pozostaje mi kilka spektakli starszych, których nie miałem okazji obejrzeć. Marzyłem m.in. o tym. I oto marzenie się spełnia. To może i War Horse kiedyś będzie powtórzony?

Dziwny przypadek psa nocną porą widziałem już na deskach Teatru Dramatycznego, ale o dziwo zorientowałem się, że do dziś nie napisałem o nim notki (nadrobię)... Książkę czytałem, ale dawno temu, więc pewnie kiedyś powtórzę.
W pamięci została mi jako dość zagadkowa lecz i zarazem zabawna historia na poły kryminalna. Najważniejsze jednak jest w niej to, że opowiadana jest z punktu widzenia chłopca ze spektrum autyzmu (i pewnie elementami Aspergera), więc patrzymy na świat poprzez jego wrażliwość, sposób odbierania świata i w ten sposób poznajemy to co dla nas jest być kompletnie obce i trudne do wyobrażenia.

czwartek, 6 września 2018

Strach - Dirk Kurbjuweit, czyli paranoja rośnie

Strasznie dziwna książka, która ku mojemu zaskoczeniu wzbudziła spore emocje na naszym spotkaniu Dyskusyjnego Klubu Książki. Dziwna, bo moim zdaniem przegadana, naładowana dygresjami nic nie wnoszącymi do fabuły. Ba, zbudowana tak, że wszystko wiemy praktycznie od początku, spodziewamy się pewnych rozwiązań, a potem jedynie mamy je podane na tacy... Czemu zatem zaciekawiła sporo osób i wywołała dyskusję? Ano chyba ze względu na to, że uruchomiło nam się sporo przemyśleń na temat tego na ile postawa bohatera, jest charakterystyczna dla mieszkańca Europy i na ile może doprowadzić do upadku naszej cywilizacji. Grubo, nie?
Ale w czym tak naprawdę rzecz?

środa, 5 września 2018

Chodząca mądrość, czyli trzy pokolenia, dwa psy i poszukiwanie szczęśliwego życia

Deepak Chopra chyba nie jest u nas tak bardzo znany, jak choćby w Stanach. To lekarz, ale chyba bardziej jest znany jako nauczyciel duchowy, filozof, trener rozwoju osobistego i osobowość telewizyjna. Sięgając do religii wschodu, chrześcijaństwa, medytacji i ćwiczeń psychologicznych, prowadzi różne treningi, wykłady i szkolenia na temat harmonii w życiu, uzdrawiania z traum, stresów, czy uzależnień. Trudno jakoś porównać jego działalność i sławę do kogoś bardziej znanego od nas, bo też mało kto u nas chyba działa jednocześnie w kręgach biznesowych, pisze książki psychologiczne, w tak wyraźny sposób odwołując się do religii i filozofii. Nawet jeżeli to nazwisko nic Wam nie mówi, nie obawiajcie się, bo ta książka nie jest żadnym wykładem, poradnikiem, zestawem gotowych mądrości. Nic nie stoi na przeszkodzie, by poznać rodzinę Chopra. Sławnego ojca, wokół którego przez wiele lat wszystko się kręciło i syna, który nagle zaczął odkrywać swojego tatę jakby na nowo.

wtorek, 4 września 2018

Terror, czyli chłód, głód, strach i szaleństwo

Troszkę przyspieszyłem z czytaniem, na dniach recenzje dwóch bardzo dobrych kryminałów, ale dziś jeszcze filmowo. Tu się rozleniwiam, nagrywam sporo, ale oglądam bardzo mało, bo i wcześniej chodzę spać. Wakacje się skończyły i teraz trzeba trochę inaczej ustawiać wszystko w domu...
Nadrabiam z Terrorem dlatego dopiero teraz, choć AMC kusiło mnie już od wiosny tą produkcją.
Co prawda jak dotąd z Danem Simmonsem mi trochę nie po drodze, ciekawość była spora. Horror w krainie lodu? XIX-wieczna brytyjska ekspedycja na Arktykę i zło jakie wkrada się pomiędzy nich? No powiedzcie, że nie kusi...

poniedziałek, 3 września 2018

Noc klezmerów, czyli Plac Grzybowski nie musi być martwy


Strasznie żałuję, że w tym roku czas nie pozwolił mi na więcej wydarzeń festiwalowych, w tej chwili zostały jeszcze tylko dwa wieczory, ale oficjalnie XV Festiwal Warszawa Singera już się zakończył. Nie dotarliśmy z żoną na koncert finałowy, ale przynajmniej mamy ogromną frajdę, że byliśmy na Nocy Klezmerów. Po raz kolejny. Scena na Placu Grzybowskim, tuż przy kamienicy na Próżnej, w tym roku była dodatkowym podkreśleniem faktu iż Teatr Żydowski ma szansę wrócić na to miejsce na stałe. Odebrano i zniszczono ich siedzibę, ale oto pojawia się obietnica władz miasta, że po kilku latach tułaczki, wreszcie znajdą swoje miejsce, właśnie tam, w tej kamienicy, z której pozostała chyba obecnie jedynie fasada.
Tegoroczny koncert był pokazaniem jak bardzo można w różny sposób czerpać z tradycji muzycznych narodu żydowskiego. Niezwykle oryginalna grupa z Japonii Jinta-la-Mvta, choć może najbardziej odbiegała wizerunkowo od wyobrażeń o muzyce klezmerskiej, w tym co grała chyba była tego najbliżej.

sobota, 1 września 2018

Nikt nie słucha starych ludzi - Iwona Wilmowska, czyli chyba potrzeba nam na rynku czytelniczych seriali

Mariusz na Notatniku napisał już kilka zdań, ale i ja postanowiłem też zerknąć na nową serię kryminalną. Ale skoro nadarzyła się chwila luźniejsza i gdzieś tam zacząłem wypełniać luki na blogu, to zapraszam też do notki o filmie "Obce ciało" Zanussiego.

Iwona Wilmowska podobno dotąd pisała dla dzieci. Jej nowa seria kryminalna nie jest co prawda młodzieżówką, przygodówką, ale trzeba od razu powiedzieć, że to fabuła dość mało skomplikowana, gdzie nie trzeba specjalnie kombinować, a akcja poprowadzi cię gładko z punktu A do B i dalej. Być może nawet ktoś na samym początku domyśli się rozwiązania, bo też nie jest ono jakoś bardzo oryginalne. Przy masie kryminałów, które w tej chwili nas zalewają, chyba fani gatunku szukają rzeczy dużo bardziej zaskakujących. Lektura "Nikt nie słucha starych ludzi" to raczej propozycja dla kogoś kto np. dotąd czytał proste obyczaje i chce zabrać na podróż coś innego do lektury na kilka godzin. Wtedy sprawdzi się ten tytuł całkiem nieźle.