piątek, 30 marca 2012

Hana-Bi, czyli przemoc i poezja

Muszę przeprosić, że na razie nie pojawia się obiecywany konkurs czwartkowy, może w niedzielę wrzucę coś i wtedy troszkę większy pakiet do wygrania i wiecej czasu na zgłoszenia. Będzie kryminalnie. A teraz ad rem. Do kina nie ma kiedy chodzić, więc na razie wciąż nadrabiam różne zaległości i funduję sobie przyjemności na małym ekranie. Nie znaczy to, że zawsze jestem do tyłu - np. ku mojemu zdumieniu film, który widziałem już wiele miesiecy temu, czyli Skowyt ma dopiero dziś premierę kinową. Czasem polityka dystrybucji jest u nas dziwna...
A na dziś - powrót do filmu, który kiedyś już widziałem. Po dwóch filmach Takeshi Kitano, które obejrzałem ostatnio postanowiłem powrócić jeszcze raz do chyba jego najsłynniejszego filmu. I powiem Wam, że coraz bardziej zachwycają mnie tworzone przez niego klimaty. Facet jest cholernie oryginalny w tym połączeniu okrutnego męskiego świata i wrażliwości, poetyki, piekna, duszy. Połączenie wydawało by się absurdalne, ale u niego to nie przeszkadza, wszak nie wmawia nam, że tacy są wszyscy "źli". On jedynie pokazuje, że nawet wśród tych "złych" zdarzają się ludzie wrażliwi, z zasadami, z dylematami. Jednym słowem bogaty świat wewnętrzny, w człowieku, który tylko przypadkiem stał się taki jaki jest. Życie go do tego zmusiło, a on do pewnego momentu tkwił w tym, nawet nie zdając sobie sprawy, że może coś zmienić. Zwykle w życiu jego bohaterów przychodzi taki moment, który tę wrażliwość pokazuje na światło dzienne.
W filmie mamy przeplecionych kilka wątków, kilkukrotnie wracamy do przeszłości aby zrozumieć pewne wydarzenia, ich kontekst i wpływ na teraźniejszość. Bohater (jak zwykle reżyser w roli głównej) - detektyw policji Nishi jest pewnego rodzaju legendą w swoim otoczeniu. Ale gdy jego żona trafiła do szpitala i załamała się z powodu braku nadziei na wyzdrowienie, również on już nie był taki sam. Bezradność, pewnego rodzaju apatia, poddanie się, spowodowały kłopoty w pracy. Najpierw zastępujący go na służbie jego przyjaciel Horibe zostaje ciężko ranny, potem gdy policjanci próbują złapać bandytę, który go postrzelił, ginie kolejnych dwóch kolegów Nishiego. On sam odchodzi z policji, próbuje znaleźć sobie miejsce i poradzić sobie z wyrzutami sumienia. Trudno powiedzieć czemu nawiązał kontakt z mafią i zaczyna pożyczać od nich pieniądze - czy potrzebował ich na leczenie żony, czy chciał pomóc Horibe, który na wózku inwalidzkim i porzucony przez rodzinę samotnie próbuje wyjść z depresji, a może to miała być pomoc finansowana dla rodzin zmarłych kolegów? Grunt, że Nishi zanim się zorientował wpakował się w związek, z którego trudno mu było wyjść. Policjant, który ma się teraz wysługiwać tym, których wcześniej ścigał. Czyż to nie brzmi tragicznie? Jaki był ciąg dalszy zdradzać tym, którzy tego nie widzieli nie mam zamiaru.  
Akcja to przyspiesza, to znowu zwalania, sceny przemocy sąsiadują z drobiazgami prawie groteskowymi i wywołującymi uśmiech albo zdjęciami z wizji malarskich Horibe (podobno w rzeczywistości obrazy samego Kitano). Do tego piękna muzyka Joe Hisaishiego nijak nie kojarząca się z brutalnością. Dzięki tym obrazom i muzyce wchodzimy na zupełnie inny poziom narracji, na inne tropy interpretacji tego filmu, gdzie realne wydarzenia już nie muszą być przez nas analizowane na poziomie logiki, prawdopodobieństwa... To nie jest kino akcji ani bezmyślna kopanina, a raczej pewnego rodzaju metafora na temat ludzkich wyborów. Środowisko gangsterskie jest tu tylko tłem do tego by pokazać lepiej naszego bohatera. Cała jego złożoność. Impulsywność, rozdarcie, wyrzuty sumienia, wybory tego co na tę chwilę widzi jak "mniejsze zło". 
Naprawdę - choć mało skomplikowana, to poruszająca opowieść o cierpieniu, samotności, tęsknocie, sensie życia, odkupieniu win, wartościach jakie wybieramy, drodze do szczęścia. Choć momentami brutalne, to niezaprzeczalnie piękne (choć wiem jak dziwnie to brzmi)...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz