wtorek, 27 marca 2012

Tom Waits - Bad as me czyli buntownik, który jeszcze nie zramolał


Ostatnio jakoś częściej słucham płyt już wcześniej mi znanych, albo nowych nagrań wykonawców sprzed lat. Nie znajduję nic specjalnie dla siebie porywającego wśród młodych, nowych kapel. Czy ja sie starzeję jeżeli słucham staroci, czy też po prostu młodzież nie dorasta różnym dziadkom do pięt? Dziś o płycie jednego z takich klasyków, którzy bez specjalnej napinki potrafią nagrać płytę pełną życia, energii i świetnej muzy... Prosze Państwa - na scenę baru wchodzi Tom Waits!
Bo ta płyta przenosi nas na scenę jakiego małego klubu czy baru - to przede wszystkim blues, rockabilly i specyficzne ballady śpiewane przepitym głosem. Obojętne czy w tle mamy tylko gitarkę, pianino czy bardziej rozbudowaną sekcję (nawe dęciaki) to wciąż ten sam świetny
i cholernie naturalny Waits.
Podobno od lat już nie pije i prowadzi bardziej ustatkowany styl życia, ale tylko posłuchajcie tego głosu. To nie jest tylko odcinanie kuponów od swojej legendy, ale szczere, czasem troszkę zadymione, brudne muzykowanie z knajpek gdzie spotykają się niekoniecznie grzeczni chłopcy i młode dziewczynki. Waits ma to po prostu we krwi i czuje się to w tej muzyce, tekstach i w tym wykonaniu. Ach jakże człowiek chciałby posłuchać tej muzy na żywo - delikatnych dźwięków Pay me, New year's eve, tanecznego Get lost, czy improwizacji w Kiss me. Chwilami ten koncert przemienia się w spektakl, czy performance, a my w widzów zahipnotyzowanych przez śpiewającego na granicy szaleństwa wokalisty - Bad as me, czy Chicago to właśnie takie rozkręcające się opowieści. Ten sam głos a jakie różne nastroje potrafi wyczarować - porównajcie np. Talking at the same time i Back in the crowd. Rożnorodność, ale to wciąż ten sam bar i ten sam artysta. Ta płyta nie nudzi sie nawet na chwile, trudno mi wskazać jakiś słabszy numer.  
Cholera jak na 40 lat komponowania i grania, ta płyta zaskakuje świeżością, zabawą ze słuchaczem, zarówno stylami jak i tekstami... Obojętnie czy Waits śpiewa pijackie historyjki rodem z dzielnic portowych czy gorzkie teksty o tym iż życie nie rozpieszcza słucha się go  i czuje z ciarkami ma całym ciele, bo facet wkłada to całego siebie. Niby nic nowego - ale wsłuchajcie się w te dęciaki, albo riffy gitar i przenieście się choć na chwilę w miejsce gdzie Was te dźwięki przeniosą.    
Wśród muzyków spierajacych przy nagraniu tej płyty warto wymienić m.in. Lesa Claypoola, Marca Ribota, Keitha Richardsa i żonę Kathleen Brennan.
To co? Na jednego? Ale przy takiej muzie po jednym pewnie by się nie skończyło...
Jestem ostatnim liściem na drzewie
Jesień zabrała resztę
Ale nie zabierze mnie
Jestem ostatnim liściem na drzewie

Gdy jesienny wiatr dmie
One już odeszły
Sfrunęły na ziemię
Bo nie mogą już się trzymać
Nie ma na świecie niczego,
czego nie widziałem
Witam wszystkie nowe, które przechodzą w zieleń

Jestem ostatnim liściem na drzewie
Jesień zabrała resztę, ale nie zabierze mnie
Jestem ostatnim liściem na drzewie

Mówią, ze mam hart ducha
Tu, na drzewie
Ale byłem tu od czasów Eisenhowera
I przeżyłem nawet jego

Jestem ostatnim liściem na drzewie
Jesień zabrała resztę, ale nie zabierze mnie
Jestem ostatnim liściem na drzewie

Walczę z śniegiem
Walczę z gradem
Nic mnie nie powstrzyma
Jestem jak czwarte koło u wozu
Będę tu przez cała wieczność
Jeśli chcesz wiedzieć jak długo
To jeśli zetną to drzewo
Pokaże się w piosence

Jestem ostatnim liściem na drzewie
Jesień zabrała resztę, ale nie zabierze mnie
Jestem ostatnim liściem na drzewie

12 komentarzy:

  1. Pięknie i prawdziwie napisałeś o tej płycie. Podarowałam ją mężowi na Gwiazdkę i do tej pory nam się nie znudziła. Słuchamy często. Ach, ten Waits.

    OdpowiedzUsuń
  2. zgadzam się z patrycją, bardzo emocjonalny opis prawdziwego fana, o samym Waits'ie nie słyszałam, pewnie z racji wieku, innych rodzinnych upodobać muzycznych lub zwyczajnie dlatego, że nie słucham jej za dużo, ale te kilka wskazanych kawałków na pewno zachęca do głębszego przestudiowania jego kariery, przeraża tylko ta liczba 40 lat- ile to godzin muzyki musi być...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, ja posiadam jego albumy wydawane od 1973 roku, w sumie 32 sztuki ;-)

      Usuń
    2. piękna kolekcja, ja pewnie wszytkich nawet nie znam, słucham przeróznych rzeczy, ale tego co dobre w historii muzyki jest naprawdę dużo. I okazuje się, że naprawdę można wciąż tam czerpać perełki, w odrożnienieu od tego co nowe gdzie dominują gwiazdki jednej piosenki albo jednej płyty (jeszcze gorzej gdy gwiazdki jednego obrazka, bo z muzyką to ma niewiele wspólnego)

      Usuń
    3. Nic dodać, nic ująć.


      A co do kolekcji, to tworzy się od ponad 15 lat, stąd efekty.

      Usuń
    4. tez mam takich wykonawców, których musze kupić oryginał choćbym miał zęby zaciskac na portfelu :) Niektórych uzupełniam przez lata innym jak np U2 towarzyszę prawie od poczatku. Tyle, że w 80-tych wydawało się że nośnikiem dla nas zawsze będzie kaseta :) czasem się nawet zastanawiam na czym będą kolekcjonowac muzykę moje dzieci? Czy już tylko w formacie elektronicznym?

      Usuń
  3. ojej, to więcej niż przesłuchuje w ciągu roku ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. http://www.youtube.com/watch?v=Nu_C4qQcJKU
    to moja ukochana piosenka, płyta
    uwielbiam ten głos, te emocje nieudawane i zupełnie przecudowną urodę:)Marzę o koncercie i zobaczeniu Waitsa na żywo.Polecam Waitsa w kinie, ja szczególnie upodobałam sobie jego rolę u Coppoli w Draculi.
    A U2 też mi towarzyszy od lat 80, mam analogi i co jakiś czas trzeszczę nimi w domu i dziecię się wtedy dziwi.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Nasz Tomasz Poczekaj:) uwielbiam faceta do tego mam z nim same dobre wspomnienia:)No i te jego epizody w filmach. Lubię go szczególnie w "Poza prawem";))

    OdpowiedzUsuń
  6. Tam jest słodziak:) ja tropię jeszcze jego udział w filmach animowanych:) bawi mnie jak pojawią się jego piosenki w filmach dla dzieciaków(np w Robotach).Tomuś jest tematem wspaniałym do rozmów szczególnie gdy towarzyszy jej podkład muzyczny w jego wykonaniu.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ludzie zarzucają tej płycie mało odkrywczy charakter. Dla mnie, paradoksalnie, to co jest na niej typowe dla Waitsa to jej najlepszy element. Słychać w niej i jego klasyczne pianinowo-barowe ballady (last leaf on tree!) i te wszystkie dziwaczne kompozycje z użyciem wszystkiego, co wydaje dźwięk (chicago, bad as me). Super płyta, bardzo dobry powrót po latach - w końcu od real gone nie nagrał niczego całkowicie nowego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nic dodać nic ująć... Dzięki za odwiedziny i komentarz!

      Usuń