poniedziałek, 26 marca 2012

Ostatnia miłość na ziemi czyli byłbym jak cymbał brzmiący

"Ostatnia miłość na Ziemi" (oryginalny tytuł „Perfect Sense”) zadebiutowała na festiwalu w Sundance w 2011 roku, gdzie narobiła sporo szumu. A że ten festiwal jest zwykle niezłą rekomendacją gdy tylko pojawiła się możliwość zobaczenia tego u nas, nie mogłem stracić okazji. Choć połączenie fantastyki (a tak jest szufladkowany ten film) z melodramatem brzmi dość dziwnie nie warto się tym przejmować i nawet jak ktoś nie lubi S-F spokojnie można się wybrać do kina. Bo cała historia to raczej romans w dekoracjach katastroficznych. Ale jednocześnie też opowieść o człowieczeństwie, o tym co stanowi jego istotę, jak niewiele trzeba by nasz świat się załamał. 
Od razu jesteśmy wrzuceni w rytm wydarzeń - oto na świecie pojawiają się przypadki ludzi, których ogarnia jakiś potworny smutek, depresja, a potem tracą węch. Jak się bronić przed tym jeżeli nawet nie wiadomo co powoduje te objawy i jak można się zarazić? Zamach terrorystyczny? Epidemia? Skoro nikt od tego nie umiera to może nie ma w tym nic strasznego... Ludzie powoli się przyzwyczajają do życia bez powonienia. Ale to nie koniec wydarzeń - po kolei będą atakowane wszystkie ludzkie zmysły. To co stanowiło podstawę do tego by kontaktować się ze światem, czerpać z niego radość, przyjemność, wiedzę, rozpoznawać różnorodność systematycznie znika. Dla niektórych może to być wystarczający powód by przestać chcieć żyć, nie chcą sprowadzenia swego życia do wegetacji, bylejakości, do podstawowych potrzeb fizjologicznych. Czy rzeczywiście człowiek nie może nauczyć się funkcjonowania i osiagania szczęścia bez zmysłów? Jak wyglądałby taki świat, jak wyglądałoby życie społeczeństw, a jak pojedyńczych jednostek. Takiej epidemii jeszcze nie widzieliście - pomysł ciekawy i pokazany dość oryginalnie (choć momentami średnio to przyjemne i dość dołujące). Najgorsze gdy ludzie już zaczynają zdawac sobie sprawę, że kolejne zmysły będą im zabrane...
W filmie cały czas przeplatają się migawki z całego świata, które mają nam jeszcze bardziej uświadomić chaos, przerażenie, dezorganizację, tragedię ludzi, a potem próby przystosowania. Do tego głos z offu, który na chłodno te wydarzenia relacjonuje.
A w tym wszystkim para nasza główych bohaterów, ich znajomi, przyjaciele, bliscy. Susan (Eva Green) i Michael (Ewan McGregor). Ona jest epidemiologiem, on kucharzem, który pracuje w restauracji niedaleko jej domu. Oboje dotąd nie bardzo potrafili zbudować jakieś sensowne związki w swoim życiu, teraz przypadek i trudne chwile zbliżają ich do siebie. Każde z nich przechodzi te same kryzysy jak każdy z ludzi, których dotyka "epidemia" - czują strach, próbują przywoływać wspomnienia, szukają pomysłów na zastąpienie tych zmysłów, które stracili, to tracą to na nowo próbują rozbudzić nadzieję. Ich związek, tak zwyczajna bliskość i cieszenie się z drobiazgów są sposobem na oswojenie szaleństwa dziejącego się na zewnątrz. Przeżyć ten dzień razem jakby był ostatni. Prawdziwe uczucie czy też lęk przed samotnością? Na pewno oboje się bardzo zmieniają, muszą otworzyć się na to drugie. Co stanowi o prawdziwości uczucia? Najważniejsze, że w tym chaosie jest dzięki nim światełko nadziei.        
David Mackenzi stworzył może nie dzieło wybitne, ale na pewno film wart obejrzenia. Choć to romans, to na pewno nie jest sztampowy ani nudny. Momentami ciekawe pomysły, zdjęcia nieźle zestawione z muzyką, ciekawy klimat. Gdybym miał wystawiac ocene byłaby to mocna 7.
Polecam i bardzo dziekuję firmie Gutek Film za możliwość zorganizowania konkursu z biletami i możliwość obejrzenia w dniu premiery (może Ci którzy bilety wygrali też się podzielą wrażeniami?)...  

PS buuuu za późno się dziś zorientowałem i przegapiłem w teatrze telewizji Szkołę żon w reżyserii Stuhra. Czy ktoś wie gdzie to można potem jeszcze zobaczyć???

2 komentarze:

  1. Szkołę żon chyba co jakiś czas powtarzają, bo ja już kiedyś widziałam w tv. Co więcej, nawet Mężowi się podobało, a on nie z tych lubiących się ukulturalniać :)

    A film chętnie zobaczymy. Na kino na razie nie ma szans, ale tytuł sobie zapiszę i jak będzie na DVD to odgrzebię :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też sobie zapiszę. Takie nostalgiczne klimaty to coś dla mnie.

    OdpowiedzUsuń