środa, 14 września 2011

Skowyt, czyli poezja na ekranie

Allen Grinsberg. Mówi Wam to coś? Ja przyznam się, że wielkim znawcą poezji nie jestem, więc jego twórczości nie znałem. Z tym większą ciekawością obejrzałem film, który jest jednocześnie pewnego rodzaju połączeniem relacji z procesu jaki toczył się w roku 1957 przeciw wydawcy jego tomiku (zakaz rozpowszechnainia), odgrywanego wywiadu - spowiedzi poety oraz fragmentów, w których słyszymy kawałki jego twórczości. Połączenie trochę zaskakujące, wątki przeplatają się, ale jednocześnie też całość raczej się uzupełnia, a nie rwie na części. Chyba sam wywiad lub proces, szczególnie gdy nie znałem jego poezji - pewnie by nie zainteresował, a tak - wiemy o co idzie walka. To walka o wolność wypowiedzi i prawo do twórczości nawet jeżeli burzy ona np. pewne nasze normy dotyczące języka poezji czy szokuje wulgarnością w kwestiach obyczajowych...
Proces wokół tomiku "Skowyt" stał się kluczowym dla  ustanowienia legalnego precedensu gwarantującego Pierwszą Poprawkę dla innych późniejszych kontrowersyjnych dzieł. Czy to dobrze czy źle pozostawiam do Waszej oceny. Podobnie jak samą poezję (moim zdaniem już na pograniczu prozy) - mamy tu jedynie fragmenty i to pewnie te bardziej kontrowersyjne - ciekawie przedstawione w króciutkich animowanych filmikach przypominających senne czy narkotyczne wizje.
Allena Ginsberga gra James Franco - całkiem nieźle wypada w wywiadzie, trochę słabiej w scenach deklamowania swoich wierszy. Wywiad odsłania nam trochę życie prywatne artysty, jego romanse z różnymi facetami, poszukiwanie swojego miejsca. Próba wyrażenia siebie jako artysty tak naprawdę chyba była bardziej próbą wylania tego wszystkiego co się w nim kłębiło, a zarazem zdobycia uwagi i szacunku. Jeżeli ktoś nie bardzo ma talent do pisania, ale coś się w nim gotuje to może z tego wyjść coś nowego, innego... Rewolucjonista zdobywa podziw i przeciera szlaki dla podobnych sobie wrażliwcom, dziwakom, odszczepieńcom. Granice sztuki w ten sposób się poszerzają. Ale rodzi się czasem pytanie czy to będzie miało jakiś kres. Jeżeli wszystko może być ekspresją i wyrażaniem siebie - pisanie Ginsberg sprowadza do takiej samej czynności jak wydalanie - dla wszystkiego można stworzyć jakieś nowe definicje, prądy, analizy - to gdzie w ocenie sztuki jest miejsce na naszą wrażliwość i subiektywną ocenę? Zwłaszcza, że ten kto jest pierwszy może robi coś może jeszcze szczerze, ale pozostali już tylko to kopiują.... Takie dziwne refleksje uruchomiły mi się po tym filmie. A może spowodowały to te fragmenty jego poezji? I dziś brzmią one wyzywająco, drażnią wulgarnością i pewnymi dość dziwacznymi porównaniami (ale pamiętajmy, że nie żyjemy w Stanach i nie jesteśmy w tych środowiskach co on - dla nich te skojarzenia pewnie byłyby czytelne).   
A sam film - nic powalającego, ale mozna obejrzeć. Najciekawsze i tak chyba psychodeliczne fragmenty animowane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz