środa, 3 lutego 2016

Bagaże kultury, czyli Władysław Szpilman oczami bliskich

W  cyklu BAGAŻE KULTURY 31 stycznia 2016 r. w Teatrze Żydowskim odbyło się spotkanie poświęcone  pianiście Władysławowi Szpilmanowi. Gośćmi Remigiusza Grzeli byli tym razem – żona kompozytora Halina Szpilman oraz Krzysztof Jakowicz – znany skrzypek.
Od Haliny Szpilman dowiedzieliśmy się, że książkową historię Szpilmana poznała zanim sam kompozytor wyjawił jej pogłębioną wersję w rozmowach prywatnych. Przyznała, że ludzie zawsze byli zdziwieni, że człowiek tak pełen wigoru, dowcipny, mający dobry kontakt z ludźmi, mógł mieć w sobie tylko emocji, opisanych przecież w książce. Małżonka kompozytora wskazała, że jego największym dramatem życiowym nie tyle była wojna, co utrata rodziny. Przez całe życie borykał się z tym problemem i miewał chwile depresji, pogłębiające się szczególnie, gdy zabrakło już zajęć zawodowych, które skutecznie zaprzątałyby jego uwagę.
Ukrywał się długo na Mokotowie, to muzyka ratowała go w chwilach zwątpienia i pomagała przetrwać. Jak podkreślił Krzysztof Jakowicz - Szpilman grał tak, jak dziś nikt już nie gra- opuszkami palców, delikatnie, z wielką wirtuozerią.
Zdarzało się, że zapadał na depresję. Takie dni, gdy walczył ze wspomnieniami, których nie artykułował, były szczególnie trudne dla jego współpracowników. Po paru dniach zwykle wracał do siebie. Potrafił wspaniale żartować, powiedział kiedyś, że ma 50% pewności, że prześpi się z Sophią Loren. Spytany o szczegóły wyjaśnił: no bo przecież ja bardzo chcę…
Podobno szczególną stratą było dla Władysława Szpilmana to, że jego siostra Halina zginęła w tak młodym wieku. Była młodą dziewczyną, nie wykazującą zainteresowania sprawami rodzinnymi, grała na fortepianie, jednak nie miała tylu możliwości rozwoju. Nie ułożyła sobie jeszcze życia, a gdy wybuchła wojna, na wszystko było już za późno.
Jak tłumaczyła wdowa po kompozytorze, dzieci poznały same historię ojca. W domu nie rozmawiało się o niej. Brak było nawet zdjęć. Dopiero w 1957r. w Buenos Aires u ciotki znalazło się sporo zdjęć rodziców Szpilmana. To tak, jakby przywrócono ich pamięć. Nadal jednak rozmowa o tym, co się stało, była dla wszystkich zbyt trudna. Nie było mowy nawet o tym, by wspominać najtrudniejsze wojenne chwile z przyjaciółmi, którzy wówczas pomagali Szpilmanowi (m.in. z Andrzejem Boguckim, z jego żoną czy Czesławem Lewickim).
Sama małżonka Władysława Szpilmana również miała dość trudną historię własnej rodziny, bowiem ojciec – prezydent Radomia – przeżył 11 lat katorgi w ZSRR, a do tego jeszcze kilka lat w więzieniu. W czasie wojny jego żona została sama z dwiema córkami, wypędzona zresztą z własnego domu. Wszyscy jednak przeżyli. Halina jako 15-latka pracowała w getcie. To zabezpieczało przed wywiezieniem do Niemiec na roboty. Była najpierw krótko pracownikiem fizycznym, później kasjerką. Szef - zły Gestapowiec z Argentyny, siejący postrach, wyżywał się na podległych mu pracownikach. Halina zapamiętała jednak najbardziej swój strach przed jego czapką, która miała na otoku czaszkę.
Zapytana, czy imponowała mężowi swoją grą na fortepianie, żona kompozytora zaśmiała się, że owszem - uczyła się gry na fortepianie, bo tak wypadało, ale mężowi nie grywała, sama zresztą wybrała medycynę jako swoją drogę. Była dla męża jednak cenną podporą, ponieważ potrafiła bezszelestnie przerzucać kartki z nutami, co wielokrotnie wykorzystywał.
Krzysztof Jakowicz, snując opowieść o Szpilmanie, wskazał na ich pierwsze spotkanie. Mówił, że dopiero po latach zrozumiał, że ten był jego mistrzem. Przypomniał, że Szpilman, podobnie np. jak Glen Gould, podczas gry nucił sobie lub nawet śpiewał. W przeciwieństwie do nich natomiast maestro Jerzy Maksymiuk zalepiał sobie podobno usta plastrem.
Dowiedzieliśmy się też m. in., że Szpilman cenił Artura Rubinsteina za osobowość i talent. Miała jego dwa zdjęcia z dedykacjami. Pierwsza dedykacja zapisana była słabym tuszem, który pod wpływem słońca całkiem wypłowiał, na szczęście druga przetrwała. Lubił też Marię Fołtyn, o której mawiano, z uwagi na propagowanie twórczości kompozytora, że jest „wdową po Moniuszce”.
Krzysztof Jakowicz opowiadał też, że Władysław Szpilman rozumiał się bez słów z Bronisławem Gimplem. Spotykając się po kilku latach, panowie potrafili zasiąść do fortepianów i grać tak, jakby ćwiczyli razem bez przerwy. Mieli podobną muzykalność. Skrzypek przytoczył też anegdotę, jak to kiedyś podczas koncertu Szpilman zapomniał frazy i zaczął improwizować, po czym Janusz Ekiert określił, że to było zjawiskowo zagrane. Pikanterii sprawie dodało, że tego dnia umarł Stalin. Grzegorz Fitelberg – dyrygent Wielkiej Orkiestry w Katowicach – tego dnia przyleciał ze Stanów Zjednoczonych, przyszedł do orkiestry i zaczął opowiadać o wielkim przyjacielu, który właśnie umarł. Wszyscy byli zszokowani, a on dokończył, że to Prokofjew! Bo i on tego dnia umarł! A na koniec nachylił się do skrzypka i mówi: podobno jeszcze ktoś umarł?
Podczas spotkania opowiedzianych zostało tyle filmowych historii z życia kompozytora, że tego wszystkiego wydaje się aż za dużo jak na życie jednej osoby! Nie mówiono jednak tylko o wojnie. Ciekawa historia dotyczyła horoskopów stawianych przez współpracownika Władysława Szpilmana - Wrońskiego. Ten, gdy kompozytorowi narodziło się dziecko, powiedział, że z horoskopu wynika, iż dziecko będzie zdrowe. Lekarze przepowiadali jednak poważną wadę serca. Żona stwierdziła, że przecież horoskop nie jest świadectwem zdrowia i nakazała mężowi: rób co chcesz, ale lekarza załatwić trzeba. Ten przybył, zbadał dziecko, poobserwował dom, w którym wszystko się działo i postawił dosadną diagnozę: Żona zwariuje, dziecko będzie głuche, ale wady serca nie ma…  Horoskop Wrońskiego wskazywał też np. Krzysztofowi Jakowiczowi, że najlepiej grał będzie dopiero po sześćdziesiątce. I tak jest - tyle, że jak sam skrzypek wyjaśnił, dzieje się tak dlatego, że o wiele więcej teraz ćwiczy, żeby horoskopowi pomóc.
Mnie najbardziej zapadła w pamięć historia snu, który kompozytor miał , gdy ukrywał się w jednej z kamienic w czasie wojny. Przyśniła mu się matka, która grała marsza żałobnego. Muzyk obudził się i natychmiast uciekł na dach budynku. Nie minęła chwila i w budynku pojawili się Własowcy, którzy zrujnowali całą jego kryjówkę w dość dobrze zachowanej łazience. Musiał więc stamtąd uciekać… Przypomniano też znaną z „Pianisty” autentyczną scenę spotkania w budynku przy Al. Niepodległości 223 Wilma Hosenfelda. Co najbardziej zaskakujące, fortepian, na którym grał dla niego Szpilman, przetrwał wojnę. Hosenfeld również przeżył, choć trafił do radzieckiej niewoli. Szpilman starał się mu pomóc, jednak nie udało się…
Halina Szpilman przypomniała też życiowe credo artysty, który mawiał, że trzeba być dobrym i przyzwoitym człowiekiem i przede wszystkim nie kłamać.
            Sakis

2 komentarze:

  1. I tu można obejrzeć spotkanie:
    http://www.youtube.com/watch?v=3KdgoB3wfIo

    OdpowiedzUsuń
  2. I am so glad to visit this blog.This blog is really so amazing

    OdpowiedzUsuń