piątek, 20 czerwca 2014

Rydwany ognia, czyli niezapomniany soundtrack


Uwielbiam wracać do różnych obrazów, które -naście, lub nawet -dziesiąt lat temu zrobiły na mnie wrażenie. Sentymentalne powroty sprawiają mi dużo frajdy, choć czasem już nawet nie pamiętam co było takiego wyjątkowego w danym obrazie. Ale w przypadku Rydwanów Ognia, pamiętam to dobrze. I pewnie się domyślacie.
Lata 80-te i następna dekada to czas odkrywania muzyki filmowej, zbierania płyt, polowania na jakieś filmy tylko ze względu na soundtrack, który tam się pojawiał. Dziś mam wrażenie, że rzadko muzyka odgrywa już tak dużo rolę w kinie jak w obrazach kręconych wtedy. A więc dziś zamiast pisać długo o filmie, powiem po prostu: Vangelis. I wszystko będzie jasne.


W połączeniu z fajnymi ujęciami np. z treningów, czy już ze zmagań na zawodach, ta muzyka wciąż przyprawia o ciarki na plecach. Cudo!
A sam film? Cóż. Dziś już pewnie nie wzbudza tak wielkich emocji, teraz opowiada się historie w zupełnie innym tempie, z dużo większym naciskiem na emocje. Tu, choć historia jest autentyczna (a kino lubi takie), trudno doszukać się czegoś porywającego. Ba, nawet trudno jakoś polubić, zaprzyjaźnić się z bohaterami. To nawet nie oni są na pierwszym planie, a raczej ich zmaganie na polu sportu, duch walki, rywalizacji. Obaj dobrzy w biegach, obaj marzą o zwycięstwach, a szczególnie o medalu olimpijskim. Dla tego sukcesu są w stanie poświęcić bardzo wiele, ale jednak nie wszystko. Inne są ich motywacje, inna droga do sukcesu...
Dziś może zadziwiać wątek odmowy udziału w zawodach w niedzielę, ale po prostu kiedyś zarówno wiara, jak i honor, poświęcenie były brane bardzo na serio. I o tym też jest ten film. Wtedy nawet sport wyglądał zupełnie inaczej. 

30 lat temu obraz otrzymał aż 4 Oscary, dziś już trochę trąci myszką, ale dzięki muzyce i zdjęciom wciąż ogląda się go bardzo przyjemnie.  

5 komentarzy:

  1. Niezapomniana muzyka, a film - dobrze zrobiony, ale wypadł z pamięci.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja uwielbiam Vangelisa głównie za "1492" i "Blade Runnera". El Greco nie widziałem. Z płyt niefilmowych za fenomenalne "The City" (gdzie słyszymy np. głos Polańskiego).
    Inne płyty też mają ten geniusz, ale to trochę już dla mnie nie to... A najgorsze że nie widzę (nie znam?) następców dla obu mistrzów muzyki Elektronicznej - Jarre'a i Vangelisa. Ich muzyka jest po prostu niejednokrotnie majstersztykiem na miarę Bacha czy Mozarta którym myślę że zasłużyli na wieczną pamięć. Ja przynajmniej tak to odbieram. I wciąż szukam muzyki tej miary i jakoś nic nie potrafię znaleźć :/
    Vangelis Mistrz! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj tak 1492 też świetna. Blade Raunner w zupełnie innym stylu, dużo bardziej wysmakowany. Gdzieś nawet mam jego nagrania, które zbierałem jeszcze na kasetach. Wtedy taka muzyka była bardzo modna - oprócz dwóch przez Ciebie wymienionych choćby Kitaro, Tangerine Dream (też robili muzykę do filmów). Bajka.

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń