czwartek, 20 lutego 2014

Ted, czyli pluszowy przyjaciel na zawsze


Po pracy dziś aż dwa spotkania dotyczące reportaży, powrót do domu więc bardzo późny, ale w środku mimo zmęczenie cieszę się bardzo, bo zapowiadają się bardzo dobre lektury :) Seria GW i Narodowego Centrum Kultury, czyli klasyka reportaży oraz biografia Beksińskich - już się nie mogę doczekać kiedy zacznę (najpierw muszę pokończyć inne rzeczy).
Na dziś więc jedna z obiecanych notek i tym samym rozpoczynam cykl czegoś co na własne potrzeby nazywam szczytem żenady. Oprócz Teda są jeszcze inni kandydaci do opisania.
Jak już pewnie wspominałem, mam dość sceptyczne podejście do takich komedii. Może to dziwne, bo w końcu bawią mnie takie rzeczy jak np. Mała Brytania, która dla niektórych jest nie do strawienia, ale ja widzę sporą różnicę. Humor niepoprawny politycznie, czy jechanie po bandzie obyczajowości (Californication) akceptuję jak najbardziej, choć uważam, że to kwestia smaku. W zbyt dużej dawce jest to mało strawne, a granica między śmiechem, a zażenowaniem jest bardzo cienka i łatwo ją przekroczyć. Ale to czego zupełnie nie trawię i nie rozumiem co w tym zabawnego to...
...wszelkie dowcipy gastryczno - trawienne oraz tworzenie komedii wg klucza: alkohol, narkotyki, dużo cycków. Kogo to bawi? Ile można? Wyobrażam sobie od razu widzów trochę podobnych do głównego bohatera Teda. Wiecznie niedojrzałych, takie duże dzieci, co to największy ubaw mają przy stole nie z jakiejś ciętej riposty, ale z tego że ktoś przeklnie, beknie albo pierdnie. Litości...
Ted może nie jest do końca taki, ale też daleko od tego typu produkcji niestety nie odchodzi. Trochę ratuje go pomysł na lekko komiksową konwencję - gdyby zamiast misia był prawdziwy kumpel i trzeba by było wybierać między nim, a dziewczyną, rzecz byłaby już kompletnie wtórna i jeszcze mniej zabawna. 
Historia zaczyna się do tego, że mały Johny nie miał zbyt wielu przyjaciół, wymarzył sobie więc, że jego towarzyszem zabaw, z którym będzie mógł gadać, będzie pluszowy miś. Stał się cud, miś ożył, stał się nawet na chwilę wydarzeniem medialnym, ale przecież każdy z nas w pewnym wieku wyrasta z zabawek. Duży John jakoś nie potrafił. Nadal największą frajdę sprawia mu towarzystwo Teda, z nim rozkręca najlepsze imprezy. Oczywiście przyjaciel nie ma w sobie nic z grzecznego misia - też "dojrzał", więc w głowie ma tylko seks, narkotyki i alkohol. Co tam praca, co tam związek Johna z dziewczyną... Przyjaźń i zabawa - to tylko się liczy.
Fabuła jest tu mało istotna, najważniejsze są różne powiedzonka zgryźliwego misia, który za nic ma dobre maniery. I tu trzeba przyznać, że parę udanych scenek i dialogów w filmie na pewno znajdziecie. Ale całość? Sorry, ale to co dobre jako nieprzyzwoity żart, gag, nie nadaje się moim zdaniem na 90 minutowy film.
No chyba, że jest się fanem produkcji takich jak "Family guy" i nigdy się nie dość. Wtedy produkcja MacFarlene'a pewnie będzie jak znalazł.

PS No to jutro dla odmiany o filmie, który reprezentuje humor dużo mi bliższy.

4 komentarze:

  1. "Teda" oglądałam w towarzystwie i przy piwie, więc nawet mimo biedy intelektualnej tej słabej komedii mi się podobał - nie sposób się nie śmiać z komentarzy towarzystwa i ich parodii, oglądanie od razu staje się lepsze. Pewnie sama bym nie zdzierżyła. A "Californication" mi się już przejadło...akcje stały się już wyjątkowo żenujące. Pewnie obejrzę następny sezon, ale z narzekaniem na to, jak śmiesznie było na początku, a jaka kpina jest teraz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. z takim humorem mam wrażenie, że przesyt i granicę żenady przekroczyć bardzo łatwo...

      Usuń
  2. Powiem szczerze że byłem rozczarowany poziomem filmu. Może faktycznie w odpowiednim towarzystwie było by inaczej ale nie dam głowy. Podobnie czułem się podczas oglądania "To już jest koniec", chociaż wydał mi się jednak ciekawszy (chociaż miejscami film spadał na dno dorego smaku).
    Zaraz, zaraz - a gdzie recenzja "Grawitacji" ?

    OdpowiedzUsuń
  3. ano mam opóźnienie ze wszystkimi w miarę nowymi filmami, albo nie ma czasu iść do kina, albo też nie ma kiedy coś o nich napisać, bo kusi bardziej pisanie o rzeczy widzianej w tv. To i zaleta bloga - nikt nie wymaga ode mnie pisania tylko o świeżynkach, ale i wada, bo pewnie odwiedzający interesują się głównie rzeczami nowymi, które sami mogą obejrzeć w kinie. Nadrobię - obiecuję! Przyszły tydzień i zacznę właśnie od Grawitacji!

    OdpowiedzUsuń