wtorek, 25 grudnia 2012

Adieu. Przypadki księdza Grosera - Jan Grzegorczyk, czyli ksiądz też człowiek

Mimo, że gdzieś tam obijały mi się jakieś opinie o książkach z księdzem Groserem w roli głównej (chyba już są 4) jakoś nigdy mnie nie kusiło aby po nie sięgnąć. Ale gdy teraz przeczytałem pierwszy tom, zaczynam rozumieć ludzi, którzy łyknęli bakcyla i chcieli czytać kolejne, nalegając na autora. To rzeczywiście czyta się nieźle i trzeba przyznać, że powieści o takiej tematyce u nas nie było. 
Dla wielu ludzi zalew książek, filmów, seriali gdzie "normalne życie" abstrahuje od jakiegokolwiek życia religijnego, jest trudny do zaakceptowania - to trochę tak jak z dziennikiem telewizyjnym gdzie tęsknisz za dobrymi wiadomościami, bo czujesz, że jesteś non stop bombardowany tylko wojną, wypadkami, aferami. Odczucie, że bohaterowie żyją jakimś sztucznym życiem, dziwnymi problemami, które jak się nam wmawia są tą normą, którą mamy zaakceptować jest bardzo silne i równie silna jest tęsknota, by wreszcie poczytać (lub coś obejrzeć) o ludziach, dla których podobnie jak dla nas w życiu liczą się nie tylko pieniądze, miłości i rozrywki, ale również jakieś wartości. 
Grzegorczyk - choć księdzem nie jest, pisze o tym co dobrze zna - mając wielu znajomych i przyjaciół w tych kręgach, na pewno nasłuchał się niejednego. Ale choć bohaterem tej książki jest kapłan, to powieść po prostu o normalnych ludziach, którzy mają różne problemy, radości, smutki i przeżywają je nie tylko na płaszczyźnie psychicznej, ale i duchowej (która zwykle jest rugowana jako mało interesująca, spłycana lub ośmieszana). I to chyba stanowi o pewnym fenomenie tej książki.      


Jednocześnie, choć pewnie można by się przyczepić troszkę do moralizatorstwa i pewnych fragmentów, to jest to powieść, w której  nie mamy do czynienia z idealizowaniem, słodzeniem na temat kleru, ludzi wierzących. Wiele fragmentów na temat postaw ludzi Kościoła jest dość gorzkich, ale jakże zupełnie inaczej się je czyta, gdy nie są nienawistnym atakiem na wszystkich, ale raczej smutną obserwacją zdarzeń nie przekreślających jednocześnie sensu powołania, wiary. Mamy i dobre i złe przykłady - bo też tak jest często w życiu. Tyle, że zamiast skreślać każdego, bohaterowie książki tworzą atmosferę, która jest mi bardzo bliska - modlitwy i wsparcia dla tych "dobrych". Mamy tu trudne, kontrowersyjne tematy - i łamanie celibatu, alkoholizm, zachłanność na dobra materialne, wątpliwości, zakłamanie, ale dużo też jest nadziei i ducha Ewangelii - modlitwy, zawierzenia, miłosierdzia.   
Główny bohater - ksiądz Groser, nie za bardzo może zagrzać sobie miejsca na dłużej w jakiejś parafii, ledwie zbliży się do ludzi i wejdzie w życie parafii, obrywa po uszach za jakieś "winy" i jest przenoszony. Nie chodzi nawet o jakąś jego kontrowersyjną działalność, ale przede wszystkim o to, że ma on również talent pisarski i często na papier przelewa różne swoje wątpliwości, obserwacje, doświadczenia. Niby pisze o postaciach fikcyjnych, ale jakoś zwykle tak się dzieje, że ktoś się w tym przegląda jak w lustrze i zaczyna się kopanie dołków. Groser (a raczej Wacław Olbrycht, bo tamto to tylko jego pseudonim literacki) nie jest ani radykałem, który wojuje z całym nowoczesnym światem, ani też liberałem, który by wojował z "betonem". Jest gdzieś pośrodku - do nikogo nie mając żalu, nie skarżąc się ani nie obgadując, ale jednocześnie patrzy na świat i nie może się powstrzymać czasem od tego, by tego co go boli nie ubrać w słowa i pokazać światu. Może ma nadzieję, że dzięki temu ludzie będą lepiej rozumieli problemy i swoje i kapłanów, wobec których często ma się wysokie oczekiwania nie dając im kompletnie wsparcia ani zrozumienia. 
Wobec świeckich ksiądz Wacław wydawać się może nawet troszkę zbyt idealny - zawsze otwarty i spieszący z pomocą, ale to pewnie przez uproszczoną konstrukcję niektórych postaci i zdarzeń. Niektóre osoby i problemy zjawiają się jakby tylko po to by pokazać nam "idealne" rozwiązanie danej sytuacji. Ale całość - mimo, że sprawia wrażenie zebrania różnych historii od kapłanów i posklecanie tego w miarę spójną całość (co nie zawsze się udaje - do niektórych wątków bardzo by się chciało wrócić a tu nic z tego) czyta się naprawdę dobrze. Sporo w tym szczerości i gotowości aby o różnych sprawach rozmawiać, a nie problemy zakrzyczeć czy przemilczeć. I to się może podobać. 
Mimo, że większość komentowanych wydarzeń jest sprzed prawie 10 lat, mam wrażenie, że to nadal aktualna i dobra powieść obyczajowa, której akcja umieszczona jest w środowisku, które możemy lepiej poznać (a o którym jest wiele mitów).
Może na mój pozytywny odbiór tej książki miały wpływ też wcale nie rzadkie odwołania do lektur ks. Wacława - m.in. Jean Vanier, Nouwen, Brandstaetter - od razu przypomniały mi się czasy studenckie, moje własne poszukiwania i odkrycia (i aż zapragnąłem do pewnych lektur wrócić - drogi autorze ma Pan dobry gust!).
 
Adieu połknąłem w dwa dni, mimo nawału różnych rzeczy na głowie.  
Polubiłem zarówno samą postać księdza Wacława, jak i opis świata i problemów jakie przeżywają otaczający go ludzie - sporo podobnych historii albo własnych, albo swoich znajomych sam mógłbym opowiedzieć, wiec dobrze je rozumiem i są mi bliskie. Dlatego już wiem, że pewnie sięgnę po kolejne książki Grzegorczyka

5 komentarzy:

  1. Mam całą serię, tylko czytać. Dlatego czytam tylko końcówkę postu.
    Pozdrawiam jeszcze świątecznie.)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nigdy wcześniej o książce tej nie słyszałam, chętnie przeczytam. I mogę już dać jej plusa na wyrost- za Brandstaettera :))

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie książka raczej nie zachęca, być może ze względu na moją niechęć do Kościoła i wszystkiego co z nim związane. Także podejrzewam, że jej nie przeczytam, a przynajmniej nie w najbliższej przyszłości.

    OdpowiedzUsuń
  4. O, jakbym o księdzu Rafale czytała, no, z grubsza. Toteż z przyjemnościś dodaję do schowka.

    OdpowiedzUsuń