niedziela, 29 stycznia 2012

Koncert na otwarcie Stadionu Narodowego, czyli jak zwykle prowizorka

Dziś znowu notka trochę wyjątkowa - żona namówiła mnie na koncert na Stadionie Narodowym i teraz powoli dochodzę do siebie (czyli ogrzewam się) w domu i próbuję uporządkować sobie w głowie wrażenia. Niestety w dużej mierze różne przekleństwa i epitety pod adresem miasta i organizatorów trochę mi psują wrażenia muzyczne...
Sam pomysł imprezy - świetny, bo wiadomo, że trzeba jakoś dopracować logistykę i organizację na takim obiekcie, a najlepiej robić to na imprezie gdzie masz pewność, że pojawi się tłum ludzi. A więc koncert darmowy i zapowiadany na finał pokaz fajerwerków.
Samo dotarcie o dziwo bez problemów - niewielkie kolejki przed bramkami, trochę zamieszania z biletami (nie było informacji, że są niezbędne do wejścia i ludzie musieli po nie wracać, rozdający ginęli w tłumie). Zgrzytnąłem tylko zębami na widok schodów - oblodzone, nie posypane niczym, za coś takiego ktoś powinien beknąć - ale rozumiem, że po prostu u nas organizatorzy takich imprez nie mają doświadczeń z procesami o odszkodowania ?@#$%^&*! Dotarliśmy! Stadion rzeczywiście robi wrażenie, robi wrażenie nie tylko kopuła, ale ogrom tego miejsca, oglądaliśmy go i z góry i z dołu, bo czasu na szczęście było sporo. Szkoda tylko, że widać jeszcze w wielu miejscach niedoróbki - 90% punktów np. gastronomii czy toalet, przejść, wejść, schodów pozamykanych, zamiast koszów na śmiecie wiszące luźno worki i to tylko na wyższych poziomach - szkoda gadać. Na koncert zeszliśmy na płytę - w tłumie i cieplej i nie siedzi się bez sensu (jak tu się ruszać między tymi krzesełkami?).
Na początek Voo Voo i Haydamaky - fajny energetyczny koncert, mieli pecha, że grali na początek, bo ludzi jeszcze mało i jacyś niemrawi. Ich wspólną płytę znam i lubię - to fajne połączenie rockowych improwizacji z żywiołem o korzeniach ludowych - słychać i ukraińskie ballady, brzmienia żydowskie, bałkańskie. Waglewski trochę w cieniu, dużo z siebie dawał Mateusz Pospieszalski no i cała ekipa Haydamaków. Siergiej na trąbce zdobył naszą prywatną nagrodę na najgorętszą duszę tej sceny - temperatura -12, wszyscy w czapkach i kurtkach, widać, że gołe ręce im grabieją, a ten zasuwał na trąbce w samej koszulce z krótkim rękawem i sprawiał wrażenie, że bawi się świetnie... brr...
Ja muszę przyznać, że w zimowej kurtce, kilku warstwach ubrań i grubych skarpetach jakoś nie czułem chłodu - choć po kilku godzinach na betonie (murawę dopiero będą kładli - wszystko robią tu na ostatnią chwilę) nogi jednak mimo skakania trochę czuły mrozek. Jak tu skakać mając tyle na sobie? Pierwsze dwa koncerty to było raczej delikatne bujanie się i niewielkie podskoki:) Drugi koncert to Zakopower. O - im więcej ludzi i im ciemniej tym lepsza atmosfera i żywsze reakcje ludzi. Chłopaki zagrali głównie szybsze numery (m.in. z bardzo ciepło przyjętym "Pójdę boso" i "Galopem") więc i nam się robiło nie tylko ciepło, ale i wesoło. Ważne, że byliśmy dość blisko sceny, więc tym większa frajda - widzieć wszystkich muzyków, ich improwizacje, wygłupy. To w ciągu ostatniego roku moje drugie spotkanie z Zakopower na żywo i muszę przyznać, że tworzą fajną atmosferę - jest na pewno dużo ostrzej niż na płytach, które jakoś średnio mi podchodzą...
No a potem ci na których z żoną czekaliśmy i jak się okazało nie tylko my. Pod sceną zrobiło się bardzo tłoczno, a na scenie Coma! Pierwszy raz widziałem ich na żywo i naprawdę szacun - świetna energia, podkręcanie zabawy (wcale nie czekaliśmy na zachętę do skakania , ale skoro się pojawiła zakotłowało się jeszcze mocniej), dobry kontakt z publiką. Utwory głównie z nowej płyty (np. świetna Angela czy Deszczowa piosenka, singlowe Na pół), ale było też parę starszych numerów - mnóstwo młodych ludzi, którzy znali te teksty na pamięć. Nawet jak na chwilę przestawałem skakać było tak ciasno, że po chwili i tak wracałem w ten rytm - nie dało się ustać spokojnie. Nawet przy kawałkach wolniejszych jak "Los cebula i krokodyle łzy" tuż obok szykował się mały kociołek na finał. Zabawa świetna, jedynie można by pomarudzić na akustykę bo w trakcie Comy ewidentnie przesterowali basy i aż uszy bolały od drżenia... Prawie mokrzy wyszliśmy ochłonąć na górę.
Potem jeszcze Muniek i T.Love - ich już oglądaliśmy z góry cały czas zastanawiając się czy wracać do domu. Ale zostaliśmy - chłopaki stworzyli fajną atmosferę grając głównie stare numery, sprawdzone hiciory, na chwilę tylko zmniejszając tempo aby zaprosić na scenę Staszka Soykę (z nim zagrali spokojną wersję Wychowania, a potem Tolerancję). Fajne rytmy szkoda tylko, że jednak na górze już słychać, że akustyka (nie wiem czy tylko tak tym razem to spartolili) jest do kitu - słychać tylko perkusję, olbrzymi pogłos, wokal trudno zrozumieć, a o poszczególnych instrumentach to można zapomnieć. Ściana. Dziwię się ludziom, że wytrzymali na krzesełkach tyle godzin, bo na dole brzmienie było dużo lepsze.
Na dziadki z Lady Pank  góry wiedzieliśmy, że zostawać nie będziemy, rozpoczęliśmy więc ewakuację. I tu zaczęło się rzucanie mięsem. Idziemy kupić bilet - automat zatrzymał sobie resztę. Idziemy na tramwaj - wpada gostek w koszulce MZA wołając, że ostatni tramwaj odjechał i na dwie godziny zamykają most Poniatowskiego (jedyna szansa dla nas na powrót przez Śródmieście na obrzeża W-wy gdzie zostawiliśmy autko), każe iść na autobus. Tu historia się powtarza - ostatni autobus odjechał. No ^%%&>*$##@%^&! po prostu ręce i nogi opadają. Lecimy na piechotę przez most - za nami albo w przeciwną stronę tysiące ludzi - jedni wracają inni dopiero idą bo chcą zdążyć na finał. Kiedy już idziemy przez most mijają nas kolejne tramwaje - sami chyba nie wiedzieli, że jeszcze parę na trasie jest i można było ludziom pozwolić zaczekać. I tak przez kilka kilometrów na mrozie, potem przesiadki, bo przecież skoro most zamknięty to cały ruch tramwajowy zlikwidowany... Co za cymbał wymyślił, że z jakiegoś powodu uprzykrzy ludziom dotarcie na pokaz fajerwerków, albo powrót do domów tego nie wiem, ale życzę mu serdecznie aby zap.......lał kiedyś na mrozie z pracy do domu na piechotę. Więcej zamieszania i ryzyka wypadków jest przez to, że ludzie łażą całą szerokością mostu i po torach, że podpici mają głupie pomysły, a niestety czują się sfrustrowani. Na całym świecie przy tego typu imprezach masowych zapewnia się dodatkowy transport by wszyscy dojechali na koncert i z niego wrócili - u nas odwrotnie. Finał imprezy miał być o 20.00 - siedmiominutowy pokaz fajerwerków. A cała komunikacja miała być zawieszona do godziny 21.30. Brawa za taką organizację! Trzymam kciuki za Euro. Pokażcie co potraficie, a zadziwicie całą Europę. 
Koncert - całkiem przyjemny. Parę niedociągnięć organizacyjnych na Stadionie. Ale  miasto dało d... totalnie. I tym zepsuli mi humor całkowicie.
A to nas ominęło o 20.00

2 komentarze:

  1. No, taką notkę bym podesłała organizatorom. Do poczytania. Ale czy by wyciągnęli wnioski?

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń