poniedziałek, 8 lipca 2024

Z młodymi, ale czy dla młodych, czyli Za duży na bajki razy dwa oraz Akademia Pana Kleksa

W jednej notce nadrabiam zaległości filmowe z ostatnich tygodni - pokusiłem się o nowego Kleksa, ale ponieważ jakoś nie zażarło, eksperymentowałem z kinem familijnym polskim dalej. I oto efekty. A może Wy coś polecicie z ostatnich lat?

Za duży na bajki w tym zestawieniu chyba najciekawszy. Choć mam wrażenie, że raczej dla młodszych, czyli dzieciaki występujące w filmie są ciut "za grzeczne", trochę infantylizuje się ich sprawy, to i tak doceniam pomysł i wykonanie. Na pewno świetny w roli głównej jest Maciej Karaś, ale nie byłoby tyle humoru w tych jego perypetiach gdyby nie grająca jego ciotkę Dorota Kolak. Ich "docieranie się" jest źródłem świetnej zabawy. 

Ale zacznijmy od początku.



Waldek ma w domu niczym pączek w maśle - mama spełnia wszystkie jego zachcianki, chucha i dmucha, jakby chcąc wynagrodzić to że są tylko we dwoje. Do czasu, bo gdy musi jechać do szpitala na leczenie, cały świat chłopca się zmienia. Nie dość, że nikt mu nie mówi prawdy, to jeszcze opiekować ma się nim ciotka, którą wszyscy w rodzinie uważają za dziwaczkę. I oto dla Waldka zaczyna się jakiś koszmar - obowiązkowa aktywność fizyczna, obowiązki domowe, samodzielność, dieta - dla niego to jakieś trzęsienie ziemi. Dotąd przecież nie musiał nic robić, grał sobie na komputerze, marzył i podjadał.


Jak o sprawach niełatwych opowiadać w sposób lekki? Ano można właśnie tak jak w Za duży na bajki. Przestajesz być dzieckiem, wreszcie zaczyna się traktować cię jakoś poważniej, ale za tym co dobre idą też trudniejsze emocje, obowiązki, czasem lęk, zmęczenie, odpowiedzialność... Niby wciąż jest tu familijne ciepełko, happy end, to jednak nie wciska nam się morałów w jakiś głupi sposób, dostajemy trochę dziecięcego luzu, humoru, lekkości i to się może podobać. Jednocześnie to co ważne, czyli siła rozmowy, szczerości, przyjaźni, wsparcia, wybrzmiewa w taki sposób, że zachęca do wspólnego oglądania w rodzinnym gronie.

Pierwsza część i wzrusza i bawi.

 


Twórcy chyba chcieli iść za ciosem i niedawno ofiarowali część drugą, z większym budżetem, plenerami, bajerami, ale jak to czasem bywa niestety sukcesu i świeżości już się nie udało osiągnąć. Ekipa młodych aktorów nadal fajna, ale już w aktorstwie dorosłych jest tyle sztuczności, że aż zęby bolą. 

Walduś jedzie na wakacje z przyjaciółmi, mamą i jej nowym facetem, ale poza tym, że będą razem spędzać czas, on ma misję - chce znaleźć swojego prawdziwego ojca, który jak się domyśla, mieszka gdzieś w tamtych okolicach.


Spodziewał się chyba jakiegoś bacy, kogoś kto po prostu nie chciał porzucić gospodarki i przenieść się do miasta, nieźle się więc zdziwi, gdy wreszcie ojca znajdzie. Ale tu już zaczyna się robić niestety smrodek dydaktyczno-moralizatorski i to tak okropny, że chyba ani starsi, ani młodzi tego nie kupią.
Generalnie ma dziać się więcej, tu trochę postraszymy, tu ponabijamy się ze stereotypów o góralach, pokusimy extra grami komputerowymi, a w tym wszystkim Walduś ma odpowiedzieć sobie na pytanie: czemu został porzucony (razem z mamą). Jest więc to opowieść o kompleksach, o dojrzewaniu, uczeniu się pewności siebie, tyle że zamiast oprzeć się bardziej na relacjach z innymi, próbuje się budować opowieść na scenach, które mają mieć rozmach, mają zachwycić widza. A niestety nie zachwycają.

I nie pomoże ani Grabowski, ani Kolak, jeżeli po prostu spycha się ich na drugi plan, nawet przyjaciele Waldka trochę tam są zepchnięci. Szkoda. Bo potencjał był dużo większy.



A Akademia Pana Kleksa? Za chaos w montażu, dłużyzny albo przyspieszanie akcji, za brak większej ilości motywów muzycznych, lepszego połączenia z kultowymi filmami sprzed lat - duży minus. Tamte filmy były dla dzieci, ten raczej mruga okiem do widza dorosłego, który może z sentymentu powróci do tamtych piosenek i emocji, może chce zainteresować młodzież wątkami fantastycznymi? Jednocześnie wciąż wracamy do motywów bajkowych, więc nawet wizualne sztuczki chyba nie przekonają kogoś, że to produkcja na miarę wielkich dzieł fantasy. Sorry, ale nie.

Niby rozumiem argumenty - to nie jest nowa wersja, ale próba kontynuacji, pomysł na wejście jeszcze raz do tej samej wody. Mimo ewidentnych nawiązań (Fronczewski, niezły Kot), niestety to próba mało udana. Nie ma tej energii, nie ma spójności, nie ma humoru. Ba, nawet nie ma spójnej fabuły, by polubić bohaterów, poznać ich lepiej, zrozumieć motywację nieprzyjaciela - są słowa, słowa, słowa i nic z tego nie wynika.
Jest niepewność bohaterki (córki Adasia Niezgódki), jej próby radzenia sobie z życiem poprzez narzucenie jakichś schematów, rutyny, odrzucenie fantazji, no i jej marzenie, jej misja, która choć tak dla niej ważna, została zepchnięta na dalszy plan i zdaje się na kontynuację, która ma powstać. Jest poczucie odpowiedzialności za ratowanie szkoły. I tyle? Halo! Kleks za bardzo nie ma co pokazać, dzieciaki w szkole muszą oczywiście stanowić grono międzynarodowe, bo już inaczej się nie da, magii tu niewiele, a Wilkusy? Ech, szkoda gadać. Mam jednak wrażenie, że mimo próby budowania wokół nich mroku, są raczej niezdarni i mało groźni.

Nie sądziłem, że na Kleksie będę się nudził. Ani to sentymentalny powrót ani coś zupełnie nowego i atrakcyjnego. To jak z Panem Samochodzikiem - pojawia się przede wszystkim pytanie: po co?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz