poniedziałek, 1 lipca 2024

John Porter, czyli robię to co w duszy mi gra...

Nie tak dawno pisałem o najnowszym projekcie Johna Portera z Agatą Karczewską (możesz kliknąć tu) i nie tak dawno wspominałem u siebie o inicjatywie Sąsiedzkie Granie, a tu proszę... Miałem okazję po raz pierwszy zobaczyć tego artystę u siebie w mieście i to w dodatku za darmoszkę, bo Dom Kultury podjął współpracę z Sąsiedzkim Graniem i wykorzystał pewnie kontakty, nie płacąc bajońskich honorariów. Nic tylko się cieszyć. Tym bardziej, że po Lechu Janerce to kolejna postać, która współtworzy nasz rynek muzyczny od dawna, a ja tyle lat nie widziałem ich na żywo. I oto spełniają się marzenia.

Koncert miał odbyć się pod chmurką o pewnie atmosfera byłaby inna - w sali kinowej, mimo dobrego nagłośnienia, na siedząco byliśmy chyba ciut mniej żywiołowi niż moglibyśmy być pod samą sceną. A może to jednak też efekt doboru repertuaru? John zaczął raczej od spokojnych ballad, od gitary akustycznej, dopiero potem trochę podkręcił tempo i podgrzał atmosferę.



To była fajna okazja, by zobaczyć też różne odsłony jego kompozycji. Niby przecież jest na scenie sam, zmienia jedynie gitary, wokal charakterystyczny i jego nie zmieni, ale przecież zupełnie inaczej brzmi w bardziej rockowych numerach sprzed lat (kultowe Helicopters), inaczej w nagraniach, które powstawały we współpracy z Nergalem, gdzie było niby mrocznie, ale więcej country, surowego grania z południa Stanów, inaczej w balladach, które pisał dla Lipnickiej... Był blues, było trochę nostalgii, mieliśmy nawet okazję usłyszeć nagrania bardzo świeżutkie. 

A sam John? Niby mówił niewiele, nie silił się na długie dialogi, nie zabrakło jednak krótkich komentarzy do utworów, a te otwierały czasem drogę do fajnych żartów. To artysta, który przychodzi przede wszystkim grać, a nie zbierać splendor z tego że jest znany. Skromność, a jednocześnie danie tego co się potrafi najlepiej. Czyż więcej trzeba? Zebrałem kilka próbek jak wypada John na żywo i w wydaniu solowym, tylko ostatnie z Piastowa, wybaczcie innych nie znalazłem, a sam raczej na koncertach nie nagrywam, po prostu przeżywając jak najpełniej wszystko na żywo. 

Cudowne, kameralne spotkanie. I choć na siedząco, to nóżka chodziła :) Nie było wcale tak bardzo "smęcąco" jak to się niektórzy obawiali. Jak będziecie mieli okazję zobaczyć Johna Portera na żywo - nie przegapcie tej okazji!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz