Przyspieszam z notkami, bo za parę dni chyba na dłużej zniknę z Sieci, chcę więc przynajmniej zamknąć lipiec ilością notek taką jak planowałem, a co będzie dalej się zobaczy.
Kilka tytułów bardziej "babskich" chyba wleci, nie zawsze mi z nimi było po drodze, ale przecież były naprawdę dobre powieści obyczajowe, czy młodzieżówki, gdzie nie marudziłem wcale, nie zamierzam więc zupełnie wycofywać się z możliwości sięgania po tego typu literaturę.
Dziś jednak coś bardziej "męskiego" o ile w ogóle taki podział ma sens. Robert J. Szmidt stworzył cykl w którym jest wszystko to co w klasycznej S-F rozrywkowej kochamy. Pisałem w superlatywach o tomie pierwszym (tu kliknij), a drugi nawet nie wiem czy nie lepszy. W każdym razie momentalnie sięgnąłem po kolejną część, korzystając ze wznowień jakie Wydawnictwo REBIS właśnie realizuje. Space opera pisana z rozmachem, z iskrą (bo akcji tu sporo), ale i z humorem. Jak fajnie jest zafundować sobie całość, tom po tomie.
Akcja jaką kapitan Święcki zrealizował, by rozwiązać konflikt między dwoma plemionami na planecie obserwowanej przez naukowców, jakoś uszła mu na sucho, choć być może jeszcze odbije mu się czkawką, ale na razie jako człowiek pomysłowy, rzutki i inteligentny jest chwalony i powierza mu się kolejną misję. Jeszcze nie wie, że po raz kolejny ładuje się na minę, bo nie mówi mu się wszystkiego, na tyle już go jednak znamy, iż ufamy że sobie z tym poradzi.
Rozwiązuje się kwestia pierwszego rozdziału w poprzednim tomie, który wydawał się wtedy jakby oderwany od całości - to miała być przygrywka do tego co nas czeka. Obca cywilizacja atakuje różne planety i instalacje zbudowane przez ludzi i wszelkie próby przeciwstawienia się im, pokazują jak bardzo odstajemy od ich możliwości. Statki i ludzie giną jakby byli mrówkami, rozgniatanymi przez but, a dowódcy wydają się bezradni. By mieć jakąkolwiek szansę na zmierzenie się z wrogiem, należy wyprodukować lepsze okręty, ale by to zrobić trzeba mieć surowce. I o nie idzie w tomie drugim. No dobra, nie tylko o nie. Z jednej strony widzimy bowiem korporację, która w nosie ma ludzi, z drugiej mamy Święckiego, który postanawia im trochę zagrać na nosie, bo nie potrafi sobie wyobrazić zostawienia górników na planecie, która lada chwila ma zostać zaatakowana.
Wątki militarne, przeplatają się więc z pomysłami bardziej z inżynierii społecznej albo po prostu z "zrób to sam", a całość po prostu połyka się błyskawicznie. To wyścig z czasem, ale również trochę rozgrywki ambicjonalne, wielka polityka i zwykła ludzka solidarność.
Szmidt nie zamęcza czytelników wiedzą naukową, zgrabnie łączy wątki, choć czasem trochę robi to na własnych warunkach, czyli np. dopiero w kolejnym tomie dowiemy się dlaczego coś było ważne. To się może podobać, o ile czytamy tomy z niewielką przerwą, gdy ona jest większa albo kolejność przypadkowa, może pojawić się pewien kłopot.
Lekkie i wciągające!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz