No i masz, złamałem się i po raz pierwszy na blogu przyłączam się do jakiejś zabawy - 5 filmów w moim wieku to fajny pomysł i z ciekawością zerkam do innych. Postanowiłem więc szybko i ja przegrzebać zasoby sieciowe, aby sprawdzić co ciekawego nakręcono w tym roku. Ale ponieważ jak wiecie nie mogę sobie darować "pustych" notek bez konkretnego tytułu, który jest bohaterem nr 1, na dziś więc kilka wrażeń z "Play". Filmu przedziwnego i drażniącego. Oto szwedzki reżyser Ruben Ostlund nakręcił coś co dla jednych jest potwierdzeniem ich zdaniem rosnącego problemu imigrantów łamiących prawo i coraz bardziej nam zagrażających, a dla innych jest mocnym atakiem na wszelki rasizm i dotychczasowy system zmuszający przybyszów do Europy, by za wszelką cenę musieli się "zintegrować".
Zacznijmy od strasznie dla mnie denerwującego sposobu opowiadania tej
historii - niektóre sceny ciągną się w nieskończoność (i nie bardzo
wiadomo po co), mimo ciekawego sposobu robienia zdjęć (jakby kamera była świadkiem wydarzeń, czekała na to co się zdarzy - nie towarzyszy bohaterom, ale na nich czeka, potem znikają z kadru, ale wciąż widzimy dalej to samo miejsce, teraz już puste) całość jest trudna do zniesienia. Może gdybym widział w tym więcej realizmu - może byłoby to ciekawsze, ale sporo zachowań które tu pokazano wydało mi się tak nienaturalnych i sztucznych, że to aż bolało. Chodzi mi głównie o trzech chłopców, którzy niczym związani jakąś niewidzialną nicią idą przez całe miasto za grupką swoich prześladowców. hmm od tego chyba powinienem zacząć - główny wątek opowiada o grupce czarnoskórych nastolatków, którzy w centrach handlowych zaczepiają i okradają z telefonów młodsze dzieciaki. Jedną z takich sytuacji opowiada właśnie ten film - z tym, że tu epizod ciągnie się w nieskończoność, ofiary nie wiadomo czemu łażą z całą bandą, a ci bawią się nimi - ich lękiem, naiwnością.
Jest dla mnie jest tu jednak kilka ciekawych scen i sytuacji do przemyślenia - bezradność i jakaś niemoc zarówno chłopców jak i większości świadków wobec tej sytuacji. Aż nie chce się wierzyć, że ofiary nie bronią się, że nie proszą o pomoc. W porównaniu z nimi pokazana w filmie grupka młodych imigrantów to chodząca pewność siebie, cynizm i przekonanie o bezkarności (szczególnie gdy są w grupie). W dodatku potrafią obłudnie bronić się tym, że robią to bo są biedni, nic nie mają, a okradani niewiele tracą, bo rodzice wszystko mogą im odkupić... Błędne koło. Stąd pewnie zagubienie w różnych interpretacjach - jedni widzą tu system, który rzeczywiście z góry narzuca podział na biednych i bogatych, widzą krzywdę i niesprawiedliwość, inni dostrzegają to co jest często dalszym etapem - niewydolny system pomocy społecznej, bezrobocie, rosnącą złość i niestety również łamanie prawa. Ponieważ jestem w trakcie oglądania "Oburzonych" pewnie do tematu jeszcze wrócę, bo jest ciekawy...
Tu uderza nie tylko to, że młodzi chłopcy nie proszą o pomoc (oprócz jednej sytuacji), ale i reakcje świadków - najczęściej odwrócenie głowy, milczenie, strach. Bogate społeczności tak przyzwyczaiły się do bezpieczeństwa i nie używania agresji, że potem mogą okazać się zupełnie bezradne gdy stają z nią oko w oko. Mamy też sytuację gdy ciemnoskórzy chłopcy sami staną się ofiarami silniejszych od siebie - to odwrócenie ról, podobnie jak scena odłączenie od grupy jednego z nich, pokazują ich trochę w innym świetle. Wtedy ten obraz zaczynamy oglądać trochę jak współczesną, miejską wersję Władcy Much. Mechanizmy grupowe, poczucie siły popychają do rzeczy obrzydliwych. Warto dodać, że film jest oparty na autentycznych wydarzeniach.
No dobra - więc o co tak naprawdę biega? Po co te stereotypy i pokazywanie nam np. Indian dorabiających graniem na ulicy - że niby wszyscy imigranci zawsze będą na marginesie społeczeństwa? A może chodziło jedynie o to, żeby pokazać że te podziały na tle rasistowskim nie są niczym innym niż podziały na tle klasowym sprzed wielu lat. Szwecja - kraj dobrobytu, samozadowolenia, który miał stać się oazą tolerancji i harmonii, okazuje się, że z pewnymi problemami sobie nie radzi. To nie jest kwestia tylko i wyłącznie biednych czy łamiących prawo imigrantów. To problem, który siedzi również w naszych głowach - lęku przed tym, że trzeba się będzie podzielić, że mi będzie gorzej niż jest i postrzeganie w kategoriach niesprawiedliwości, krzywdy, każdej niedogodności jaka może mnie spotkać...
No dobra - więc o co tak naprawdę biega? Po co te stereotypy i pokazywanie nam np. Indian dorabiających graniem na ulicy - że niby wszyscy imigranci zawsze będą na marginesie społeczeństwa? A może chodziło jedynie o to, żeby pokazać że te podziały na tle rasistowskim nie są niczym innym niż podziały na tle klasowym sprzed wielu lat. Szwecja - kraj dobrobytu, samozadowolenia, który miał stać się oazą tolerancji i harmonii, okazuje się, że z pewnymi problemami sobie nie radzi. To nie jest kwestia tylko i wyłącznie biednych czy łamiących prawo imigrantów. To problem, który siedzi również w naszych głowach - lęku przed tym, że trzeba się będzie podzielić, że mi będzie gorzej niż jest i postrzeganie w kategoriach niesprawiedliwości, krzywdy, każdej niedogodności jaka może mnie spotkać...
A teraz krótki rzut oka na to co w moim roku urodzenia pojawiło się w kinach (miałem dylemat czy brać np. nagrodzone w tym roku Oscarami, czy tylko rok produkcji). Wybieram taką pierwszą piątkę:
z kraju:
Podróż za jeden uśmiech - sentymentalnie, bo ileż razy bawiłem się przy tym przed telewizorem, niezapomniane role!
z zagranicy:
Aguirre, gniew boży - trochę z sentymentu do czasów znowu licealnych gdy namiętnie oglądałem Herzoga, a to jeden z jego lepszych filmów. Wtedy tvp mimo, że późno w nocy naprawdę dawała coś smakowitego zobaczyć. A dziś? Szkoda słów.
"Podróż za jeden usmiech" do dzisiaj wywołuje uśmiech. "Ojciec chrzestny" oglądany kilka razy za każdym razem takie same emocje wzbudza.
OdpowiedzUsuń"Skrzypek" oczywiście rewelacyjny. O Franciszku oglądałam - wzruszający.)