wtorek, 26 marca 2013

Mamut, czyli rodzice i dziecko w świecie globalizacji

Do końca miesiąca z braku czasu chyba będę korzystał głównie z archiwum - rzeczy, które już za mną, a z różnych powodów wciąż czekają na swoje notki. Może uda mi się jakoś zminimalizować objętość jednocześnie przekazując jakąś treść. Na początek "Mamut" - produkcja szwedzko-duńska wykorzystująca bardzo lubiany przez mnie motyw przeplatania wątków i historii wydawałoby się nie powiązanych ze sobą, po to by potem "przywalić widzowi po głowie" :) Babel (chyba jeden z moich ulubionych tego typu) jako porównanie przyszedł do głowy dość szybko, zwłaszcza, że i przesłanie filmu Lukasa Moodyssona jest moim zdaniem zbliżone do tego co opowiadał Iñárritu. Niezależnie w jakim punkcie świata jesteśmy, czy mamy pieniądze czy nie, są takie sytuacje, które stawiają nas wszystkich przed tymi samymi dylematami, problemami, czy lękami. Czyż bogactwo daje gwarancję bycia bardziej szczęśliwym i kochanym?
 
Leo i Ellen - zamożna amerykańska rodzina, zabiegana, zapracowana, ale żyjąca w dużym komforcie. Swej córce zapewniają wszystko co tylko im przyjdzie do głowy, ale są chwile gdy nawet oni zauważają, że spędza ona więcej czasu ze swą opiekunką z Filipin, niż z nimi. Pracująca u nich Gloria zarabia w Stanach by zapewnić swym synom w kraju jakieś wykształcenie, dom, przyszłość - wciąż przekonuje przez telefon obu chłopców (i siebie też), że przyjdzie taki czas, że do nich wróci
Służbowy wyjazd Leo do Tajlandii, zmaganie się z samotnością i poczuciem pustki, którą trudno wypełnić, pokusa by to zagłuszyć, odreagować;  zmęczenie i zbytnie angażowanie się w pracę Ellen, zazdrość o zainteresowania córki, wreszcie przerażenie i determinacja Glorii, która popchnie ją do działania - jakie to wszystko bliskie życia, codziennych sytuacji w dzisiejszym świecie. Masz przy sobie kogoś kogo kochasz, kto kocha Ciebie, a mimo to żyjesz tak jakby celem i centrum życia było zupełnie coś innego. Dopiero gdy tracisz grunt pod nogami, dochodzisz do jakiejś ściany, przychodzi otrzeźwienie.
Nie ma tu jakiejś rwącej akcji, chwilami trochę te wszystkie zbiegi okoliczności i wiązanie wątków wydaje się na siłę, ale mimo wszystko ten film ma według mnie jakąś cholerną intensywność, nawet nie tyle emocjonalną co właśnie egzystencjalną. I to mi się podobało. Reżyser nie rzuca wprost żadnych oskarżeń - patrząc na te ogromne rozdźwięki między życiem bogatych (np. gadżet: pióro z kości mamuta) i ubogich, sami gdzieś sobie układamy jakieś diagnozy. A rozwiązaniem dla wszystkich jest miłość - więzi i bliskość tu  teraz, a nie za jakiś czas gdy (podobno) dziecko będzie mogło docenić i podziękować za to wszystko co dla niego robiliśmy. Mimo dobrych chęci, deklaracji, postrzegania otoczenia - kupowanie dóbr nie jest tożsame i nie zastąpi prawdziwych uczuć. Niby cały czas bohaterowie mają ze sobą kontakt - w dobie nowoczesnych technologii to nie problem, ale ileż w nich samotności...
Naprawdę ciekawy film. No i dobra muzyka! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz