czwartek, 18 lipca 2013

Brat słońce, Siostra księżyc, czyli świeci i dzieci kwiaty

Pamiętacie zabawę 5 filmów w moim wieku? Dołączyłem ze swoim wyborem i ja, a ponieważ część z tych obrazów widziałem pewnie jeszcze w ubiegłym wieku, to warto sobie je odświeżyć, prawda? Na początek film Franco Zeffirelliego. Najlepiej by go było określić jako piękną ramotkę - czuje się, że jest w stylistyce tamtych czasów, że dziś wydaje się zbyt bajkowy, przesłodzony, ale nadal ma to swój urok. Może dlatego, że ta historia jest tak niesamowita? Postać św. Franciszka z Asyżu jest tak fascynująca, że już wielu zabierało się za jej opowiadanie. Im głębiej idzie się w pokazanie jego motywacji, nie zatrzymując jedynie na miłości do kwiatków, motylków, odrzuceniu przemocy i bogactwa, tym wychodzi ciekawiej. Tu mam wrażenie, że duchowości niestety trochę zabrakło, że jest ona spłycona przez sentymentalne ogólniki i hipisowską ideologię. Ale dzięki temu pojawia się też ciekawe pytanie - czy dałoby się nakręcić bardziej współczesną wersję, tak by była ona atrakcyjna dla młodych ludzi i jak by ona mogła wyglądać? Św. Franciszek walczyłby z zatruwaniem wody przez farbiarnię ojca? Założył by squat w piwnicy? Wyszedłby z transparentem na ulice miasta przeciw bogactwu biskupa i władz miasta? Żywiłby się jedzeniem ze śmietnika, piętnując marnotrawstwo i konsumpcję?  
Otrzymujemy więc wariacje na temat życiorysu świętego od momentu wyruszenia na wojnę, przez chorobę, przemianę, zbieranie braci, aż do spotkania z papieżem. I na tym koniec. Delikatnie zarysowana fascynacja między nim, a Klarą, to słynne porozumienie dusz. Ale co ciekawe to chyba nawet u niej widać głębszą motywację - pomoc ubogim, cierpiącym, miłość do wszystkich, u św. Franciszka na pierwszy plan wybija się raczej ubóstwo i ukochanie przyrody/wolności. Czyli mamy hipisowski styl życia, wyzwolenie, odrzucenie bogactwa jako niepotrzebnego do szczęścia (dobrze, że braciszkowie jeszcze zioła nie palą). Może w latach 60-70 to nie zgrzytało, było na czasie, ale teraz trochę te przesłodzone melodie (piękne, ale jednak przesłodzone) i obrazki jakoś wydają mi się również naiwne jak złudzenia tamtego pokolenia. Brakuje mistyki, głębi, a choć jest kilka scen, które mogą poruszać i są godne zapamiętania, gdzie udało się pokazać jakieś ważne przeżycia wewnętrzne, to całość jednak wydaje się cukierkowa i zbyt uproszczona. Poetyckie, ale wydaje mi się dziś zbyt naiwne.   
Chyba właśnie to stylizowanie obrazu na hipisowskie klimaty najbardziej mnie tu drażni. A muzyka Donovana jeszcze to rozdrażnienie pogłębia... 
A może po prostu tego dnia nie miałem ochoty na coś tak słodkiego? Widziałem ten film już chyba po raz trzeci, za każdym razem chyba odbierałem go jakoś inaczej. I pewnie wrócę ze względu na niektóre fragmenty, choć tym razem całość mnie troszkę rozczarowała.   
 





 

1 komentarz:

  1. Tego filmu nie oglądałam. A dzisiaj chyba już nie ma sensu do niego wracać tym bardziej, że nie ma jak piszesz w nim głębi duchowej - nie o to najwyraźniej reżyserowi chodziło. Powstał film, który miał cieszyć oko i ucho, i tyle.)

    OdpowiedzUsuń