poniedziałek, 29 lipca 2013

Jeździec znikąd, czyli nie ten brat, albo inaczej gdzie ci Indianie

Ostatni weekend był intensywny kulturalnie, ale to wszystko dlatego, że dzieci daleko, więc mamy troszkę czasu dla siebie. Remont się nam obsunął, wyjazd na razie gdzieś daleko na horyzoncie, zostały więc wypady na rowerkach i jakieś wspólnie przeżywane przyjemności... Jak kino to teraz koniecznie na Johnny'ego Deppa - oznajmiła moja druga połówka, a że jakoś specjalnie do kina rozrywkowego awersji nie mam, dostosowałem się z przyjemnością.
Zawiedzeni będą chyba jednak ci, którzy spodziewali się lekkiej przygodówki na miarę Piratów z Karaibów (tyle, że w stylizacji westernowej). Niby wszystko jest podobnie - trochę humoru, masa akcji i tempo, które zwalnia tylko na krótkie chwile, Johny Deep, który jak zwykle tworzy postać jedną w swoim rodzaju, jakiś romansik, spektakularne sceny walk, gonitw i wybuchów... Ale tym razem w tej historii jest też sporo treści całkiem poważnych.
Trudno o pokazanie wyraźniej tego jak biali wykorzystywali, okłamywali, mordowali Indian, odbierając ich ziemie w imię "postępu" (i napychając sobie kieszenie) - tych scen jest tu sporo i mocno kontrastują z zabawowym tonem całości. Pytanie najważniejsze brzmi - czy młody widz, który jest głównym adresatem takich produkcji zapamięta to co poważniejsze czy wygłupy... To zderzenie groteski z dramatem jakoś mi trochę zgrzytało.
Czy to za ostra ocena? Wygłupy? Ale tak trochę odbieram większość tych scen - kiedyś śmialiśmy się z Flipa i Flapa, potem bawił nas Indiana Jones dziś taką rolę spełniają produkcje takie jak Gore Verbinskiego.  Facet na pewno ma wyczucie kina przygodowego, sprawnie prowadzi akcję i trzyma w napięciu, a wszelkie nieprawdopodobieństwa przyjmujemy z dobrodziejstwem jako element tej rozrywki za jaką płacimy.

U nas legenda Jeźdźca znikąd jest chyba mało znana, dla Amerykanów pewnie będzie to jednak dużo bardziej czytelne - dla nich więc ten film to jakby kolejna uwspółcześniona wariacja na temat ich mitu/bohatera. Prokurator, który traci wiarę w wymiar sprawiedliwości John Reid, a jednocześnie kowboj, który nie ma w sobie nic z herosa, przy pomocy wielkiego oryginała Indianina Tonto staną do walki z jednym z największych bandytów Dzikiego Zachodu - Butchem Cavendishem. A potem ten duet postanowi zawalczyć o sprawiedliwość stając do walki prawie przeciw wszystkim...
 
Ogląda się fajnie, czas zlatuje błyskawicznie, a mimo, że Indianie w tej historii wychodzą na tych bardziej sprawiedliwych i dobrych mi jednak i tak jest trochę żal, że ich smutna historia staje się jakby jedynie dodatkiem do kinowego zestawu popcornu i coli. No, ale cóż ja się wychowałem na Szklarskim (na Maya jakoś się nie załapałem), więc mi zawsze będzie tęskno do pokazania kultury i tradycji Indian głębiej i dokładniej. Tu stanowią jedynie tło dla pomysłów scenarzystów i potem popisów kaskaderów i speców od efektów specjalnych.     
PS Jak na film ze stajni Disneya raczej brutalne!

7 komentarzy:

  1. Oglądałam...spodziewałam się po tym filmie trochę więcej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślałam, czy się nie wybrać, ale po Piratach pan Depp mocno mi obrzydł, może nie będzie tak źle?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie szarżuje tak mocno jeżeli o to pytasz

      Usuń
    2. Taka rola Deppa, ma charyzmę gościu. Jeszcze nie byłem w kinie na "Jeźdźcu..." też nie oglądałem wszystkich części "Piratów...". Depp mi utkwił głęboko w roli Raoul Duke w "Las Vegas Parano". Bacha85 ma rację troszkę się wypalił Johnny po Piratach, nie mieliśmy dobrego kina z nim w roli głównej. Oglądałem Turystę, Dziennik zakrapiany rumem. Jakoś to wszystko nie smaczne było.
      P.S Widziałem wpis na jakimś portalu, że Depp odpuszcza sobie karierę aktorską.

      Usuń
  3. Amerykanie zatęsknili za piratem z Karaibów, więc zrobili sobie nowego:)

    OdpowiedzUsuń