piątek, 26 lipca 2013

Zimowy morderca - Krystyna Kuhn, czyli pieniądze nie zastąpią pamięci i współczucia

Dziś kino, jutro koncert, więc na notki mało czasu, ale obiecany drugi kryminał niemiecki trzeba opisać, bo wrażenie uciekną. O ile u Bentowa zaczynało się ostro i szybko orientowaliśmy się, że klimat będzie mroczny, to powieść Krystyny Kuhn ciągnęła mi się przez wiele stron i zaczynałem zastanawiać się czy w ogóle się rozkręci. Może to kwestia głównego bohatera? Jakoś żelazna pani prokurator nie wywoływała u mnie specjalnej sympatii, a mimo, że później okazuje trochę słabości, to i tak jakoś w moich oczach ją nie urealniło jako głównego motoru prowadzącego sprawę... W dodatku ten wątek miłosny - jakiś taki mało realny, rozlazły - niby facet ją brzydzi, ale w ramiona jego leci niczym ćma do światła... Dobrze, że chociaż postać tego policjanta uprawdopodabnia troszkę całe dochodzenie, bo bez niego byłoby chyba ciężko doprowadzić sprawę do wyjaśnienia. Ja chyba jakoś mam uraz do kryminałów pisanych przez kobiety (Lackberg), nie podchodzą mi po prostu tak dobrze jak te "męskie"...


To tyle wstępnie o minusach. Ale może jednak nie warto się zniechęcać? Jeżeli chodzi o fabułę - otrzymujemy całkiem zgrabne połączenie zagadki kryminalnej z lekcją historii (i może dobrze, że ta książką w Niemczech była tak popularna?). Morderstwo nestorki bogatej rodziny niemieckiej i porwanie jej prawnuka, w dziwny sposób się splatają, a ślady jakie podrzuca poprzez media policji sprawca wskazują na jakąś tajemnicę w przeszłości. Zamiast pościgów, przesłuchań, roboty śledczej (śladów mnóstwo ale donikąd nie prowadzą, bo nie ma ich w kartotekach), mamy więc grzebanie w archiwach, bibliotekach, w pamięci ludzi którzy pamiętają jeszcze wydarzenia drugiej wojny światowej. Z Frankfurtu sprawa zaprowadzi wszystkich do Krakowa (ale mało sympatyczny dla nas ten obraz miasta i ludzi), ale tych śladów polskich w książce będzie sporo. 
Nie będę może zdradzał zbyt wiele, powiem jedynie, że to przypomina niektóre skandynawskie kryminały, gdzie wiele życiorysów swych przodków, różne rodziny próbowały tuszować i walczyć o to by trupy z szafy nie zostały wyciągnięte. Mamy więc i wstyd, poczucie winy, ale i pragnienie zemsty, żal i krzywdę, którą żadnymi pieniędzmi raczej nie da się zaleczyć.  
Jestem w stanie wybaczyć pewne nielogiczności jakie moim zdaniem pojawiają się w fabule, bo mimo wszystko książka wciąga i czyta się ją bardzo dobrze. Dla mnie tak jak u Bentowa liczył się klimat i bohater, tak tu chyba na pierwszy plan wysunęła się historia. Ten wątek jest pociągnięty na tyle dobrze, że nawet pewna przewidywalność rozstrzygnięcia finałowego specjalnie mi nie przeszkadzała. Skoro wiemy kto i dlaczego zabił, pozostaje jedynie kwestia tego, jak do kwestii jego winy podejdą inni członkowie dramatu (klasyczna sytuacja gdy ofiara mści się na swoich oprawcach) - czy zrozumieją, czy usprawiedliwią, czy potępią? Czy można mówić o dziedziczeniu winy i jak po latach w ogóle można doprowadzić do sprawiedliwości?
Książka raczej chłodna (i nie tylko ze względu na porę roku w jakiej dzieje się akcja), a niezbyt wesołe fragmenty dotyczące działania mediów, związków polityki, pieniędzy i policji, raczej nie nastrajają optymistycznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz