sobota, 20 lipca 2013

Frances Ha, czyli ile zostaje z mitu sukcesu i bogactwa

Gdy widzę reklamy typu: niesamowicie zabawny, genialna komedia, od wielu już lat podchodzę do filmu jak do jeża. Chyba moje poczucie humoru już dawno rozjechało się z tym co uważa się za zabawne - szczególnie za Oceanem (Kac Vegas itd.). Na szczęście teraz przed seansem, zawsze mogę nie tylko polegać na opiniach innych (Filmweb coraz bardzie mnie swoimi ocenami zawodzi - młode pokolenie dyktuje tam swoje gusta). Zerkam do swojego spisu obejrzanych filmów i sprawdzam choćby nazwisko reżysera w tym przypadku to Noah Baumbach, którego widziałem już przecież choćby Greenberga. No i już wiem czego mnie więcej się spodziewać. Tym razem trochę inna historia, ale czuje się trochę podobieństw - widać, że reżysera bawią i pociągają bohaterowie, którzy są mocno neurotyczni i trochę odstają od swego otoczenia. Czasem wrażliwością, jakimiś swoimi zasadami, oczekiwaniami - po prostu choćby bardzo chcieli, nie bardzo potrafią nadawać na tych samych falach co otoczenie. Związki kończą się zwykle szybkim rozczarowaniem lub zranieniem którejś ze stron. Tak trochę jest i z bohaterką tego filmu. Jej neurotyczność i pewne klimaty, dialogi w tym filmie bardzo przypominają to co kiedyś robił Woody Allen - nic dziwnego więc, że pojawiają się takie porównania. Ale nie dość, że są dość trafne, to moim zdaniem są sporym komplementem (przynajmniej jeżeli mówimy o jego starszych produkcjach) - filmy te nie tylko dają okazję by trochę się pośmiać, ale pokazują trochę prawdy o współczesnych dwudziesto, czy trzydziestolatkach, ich życiu, marzeniach, lękach i marzeniach...
Nie chcę Wam zdradzać zbyt wiele, film bowiem nie ma jakiejś jednej ciągłej historii, tworzą go różne epizody, wydarzenia z życia młodej dziewczyny. Każde z nich oglądane osobno, pewnie nie wzbudziłoby jakiegoś wielkiego zainteresowania, ale oglądane razem pomagają nam lepiej Frances poznać, zrozumieć (o ile nam się to uda), polubić. Niespełniona tancerka, niepoprawna optymistka, pełna pomysłów na życie (tyle, że niewiele z nich wychodzi) i idąca za różnymi impulsami, wciąż zderza się z rzeczywistością, która powiedzmy delikatnie "skrzeczy". Wieczna singielka (a przecież to samo tak wychodzi), coraz bardziej samotna, chciałaby wreszcie jakiejś odmiany i stałości w swoim życiu - pewnie mogłaby poprosić rodzinę o pomoc, ale chce udowodnić sobie i całemu światu, że jest w stanie osiągnąć coś sama...
Studia, kariera, bogactwo, sukces, sława... A co gdy tego wszystkiego się nie złapie? I jeszcze nie jest się gotowym na stabilizację, rodzinę, kredyt? Przyjaciele znikają, zmieniają się, a my stoimy w miejscu?
 
I to właśnie może się tu podobać - bez robienia sobie na siłę żartów, bez chamstwa i obsceniczności, udaje się pokazać dość zabawnie i szczerze historię o przyjaźni i o dojrzewaniu. Czarno białe zdjęcia, fajna muzyka i świetna rola Grety Gerwig zostają w głowie jako coś bardzo pozytywnego. Może chwilami drażni, może się dłuży (widziałem wychodzących, ale to pewnie ci, dla których komedia to jedynie rzeczy typu Druhny), ale po wyjściu z kina ma się wrażenie, że jest w tej opowieści coś ciekawego, nie głupiego.
Niby bez jakiejś wielkiej akcji, dość skromny film, ale ma w sobie sporo ciepła i humoru (takiej ironii jak u Allena). Warto, bo w kinie niewiele tego typu rzeczy.           

1 komentarz: