czwartek, 13 grudnia 2012

Moneyball, czyli kupić, sprzedać, wykorzystać - poradnik dla właścicieli klubów sportowych

Kompletnie nie rozumiem fascynacji baseballem Amerykanów, zresztą chyba moje zdanie podziela sporo ludzi po tej stronie Oceanu - u nas ten film pewnie nigdy by nie zdobył żadnej nominacji. Dlaczego? Bo nie ma nim nic specjalnie wyjątkowego, chyba, że ktoś interesuje się baseballem - wtedy znajdzie tu coś dla siebie. Bo też rzecz dotyczy pewnego przełomu jakiego próbował dokonać w tej grze jeden człowiek, przełomu, który miał zmienić dotychczasowe oblicze tego czym żyje 101% Amerykanów. Mamy więc autentyczną historię (a to za Oceanem się uwielbia i im bardziej przypomina to karierę od  pucybuta do milionera - tym lepiej), jest baseball, jest Brad Pitt, są wielkie pieniądze, wygrane jakie przychodzą po serii porażek (ech ta ich wiara w sukces), no i scenariusz Aarona Sorkina. Jakoś za diabła nie mogę się przekonać do tego faceta. To co wychodzi spod jego ręki jest ciekawe, są niezłe dialogi i fajne sceny, ale całość za cholerę nie tworzy moim zdaniem czegoś co budzi jakieś większe emocje (przynajmniej u mnie). Jest jakiś taki hermetycznie skupiony tylko na ich problemach, a sam rys psychologiczny postaci choć na poziomie, to na pewno nie wybija się ponad niego. 

A może ktoś ma inne zdanie na temat tego filmu? Mnie on nie przekonał. Wiem i czuję, że oprócz tych wielkich emocji i sportowych emocji jest coś jeszcze, ale mimo wszystko trąci mi powierzchownością. Nawet w historii samej budowy drużyny od podstaw jest sporo miejsca gdzie odczuwa się braki - nie czujemy prawie żadnych więzi, nie poznajemy wzajemnych relacji między zawodnikami - mamy tylko pomysł i tego, który uwierzył że uda się go zrealizować. Zdradzić Wam o co biega? No dobra, kto chce niech czyta dalsze dziesięć linijek. Otóż Billy Beane (Brad Pitt) jest zarządzającym klubem Oakland Athletics - niestety klub bieduje, a  jego sponsorzy nie są chętni by wyłożyć tyle ile by trzeba na dorównanie najlepszym. Ba! Trzeba nawet sprzedać tych, którzy dotąd byli gwiazdami zespołu. Można więc zaczynać od zera i udawać, że dobijemy kiedyś do ich poziomu, ale zmienić strategię. I gdy spotyka młodego ekonomicznego geniusza Petera Branda wbrew wszystkiemu postanawia spróbować. Pomysł zaiste szatański - nie chodzi o to by mieć graczy najlepszych, o widowiskowość gry, ale o takich, którzy w poszczególnych częściach gry wypadają najlepiej w statystykach, potrafią technicznie wykorzystać błędy przeciwnika i po prostu zdobywać punkty - zbierają drużynę z emerytów, ludzi z kontuzjami, ale którzy w tabelkach i wykresach z dotychczasowej gry wypadają jako ci z największa ilością punktów. Czy to może przynieść sukces gdy wszyscy się temu sprzeciwiają, a Billy Beane przyjął strategię by w żaden sposób nie angażować się emocjonalnie w relację z zawodnikami? Czy drużyna to tylko statystyka i punkty?
Oprócz tego wątku sportowego w centrum naszej uwagi jest głównie Brad Pitt - niezła rola człowieka troszkę samotnego, rozczarowanego (sam kiedyś grał, ale nie odniósł sukcesu), ale upartego i wierzącego w realizację swego marzenia - zdobycia mistrzostwa. Jest ciekawie, ale nic poza tym. Jonah Hill ani Phillip Seymour Hoffman nie mieli zbyt wiele do zagrania.       
A sama teoria? Naprawdę wierzycie w skuteczność czegoś takiego? To prawdę mówiąc bliższe mi już teorie mówiące o wpływie klimatu w drużynie i nastawienia (psycholog w teamie) na zwycięstwo. Ale ja się nie znam... A na baseballu już na pewno.   

3 komentarze:

  1. Trochę nie na temat, ale mam pytanie:
    bardzo często tu wchodzę i bardzo podoba mi się pasek pod opisem bloga przekierowujący pod dane tematy (rozdzielenie na stronę główną, przeczytane, obejrzane itp) Jak mogę go wyczarować na moim blogu? jakieś porady? z góry dziękuję i zapraszam
    http://jestemstokrotka.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję bardzo :) fakt, że sprawdzałam to, ale miałam opcję "nie pokazuj" i nie wpadłam,żeby to zmienić :)

    OdpowiedzUsuń