wtorek, 5 lipca 2016

Portret wisielca - Marcin Wroński, czyli wszyscy tacy świątobliwi i pełni dobrych intencji

Odrobina porządków: rozbudowana została notka o filmie Amy - niezmiennie go polecam!
A ponieważ jutro sporo godzin w drodze i potem przez tydzień nie wiem na ile łazikowanie po Tatrach pozwoli na pisanie, wrzucam kolejną notkę. Tym razem polski kryminał retro. Zresztą komisarza Maciejewskiego i autora, czyli Marcina Wrońskiego nie wiem czy muszę przedstawiać. To już ósmy z kolei tom z cyklu (podobno przedostatnia powieść, a na koniec ma być jeszcze tom opowiadań), a poprzednie narobiły na rynku sporo szumu. Po tym jak Marek Krajewski porzucił okres międzywojenny (i nieodżałowanego Mocka), to właśnie Wroński dostarczał mi świetnych lektur osadzonych w tamtym okresie. A przecież region równie ciekawy jak Wrocław, czy Lwów. Lubelszczyzna, choć postrzegana zawsze jako trochę prowincjonalna, ma ciekawy klimat, a jej miasta, równie interesującą historię.
W powieściach o komisarzu Maciejewskim na równi z samą akcją, czy zagadką kryminalną, cenię sobie właśnie ciekawe nakreślenia tła i wierne oddanie atmosfery tamtych czasów.
Wrońskiego interesują nie tyle najwyższe sfery, blichtr, śmietanka towarzyska, czyli to co najczęściej się nam pokazuje, opowiadając o dwudziestoleciu międzywojennym. Jego bohaterowie mieszkają skromnie, a upodobania mają bardzo prozaiczne: alkohol, kobiety, jedzenie, w kolejności, która zmienia się w zależności od humoru. 



A sam bohater? To facet, który z niejednego pieca jadał chleb: były bokser, żołnierz, który kariery nie zrobił, bo nie potrafił podporządkować się przełożonym, a jako policjant dużo lepiej dogaduje się na ulicy, w ciemnych bramach i zaułkach, niż z tymi, którzy w wypasionych gabinetach, w eleganckich garniturach, potrafią kłamać w żywe oczy. To nawet nie tyle kompleks wobec tych, którym się udało, bo mieli pieniądze i szczęście, ale po prostu przekonanie, że pod latarnią bywa najciemniej. Komisarz raczej nie może liczyć na zbyt szybka karierę, bo zbyt często ma niewyparzony język i zdaniem przełożonych nie rozumie "politycznych racji" albo "wyższych interesów". Jak prowadzi śledztwo, to do końca, nie zważając na nic. Wyrzucają go drzwiami? Wróci oknem.

Tym razem śledztwo prowadzone przez głównego bohatera obejmie środowiska dwóch słynnych uczelni lubelskich: żydowskiej jesziwy i Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Jak się domyślacie, to świetna okazja, by opowiedzieć trochę o relacjach między studentami i wykładowcami obu szkół wyższych oraz o tym jak na jedną i drugą patrzyły władze. Zamknięte środowiska, różne skrywane tajemnice, rozgrywki między profesorami o władzę – z tym wszystkim będzie musiała zmierzyć się policja, próbując odpowiedzieć sobie na pytania związane z serią dziwnych samobójstw. A może jednak były one morderstwami? Wszak w atmosferze jaka panowała między studentami obu uczelni, wcale nie trudno było o jakieś zatargi.
Dla miasta jedna z tych szkół wyższych była raczej kłopotliwa, w drugiej, raczkującej widziano powód do dumy. Śledztwo trzeba więc prowadzić bardzo ostrożnie, by nikt nie poczuł się urażony podejrzeniami i ewentualną skazą dobrego imienia uczelni.
Ciekawe te obrazki z ulic i zza murów różnych instytucji. Piękne hasła korporacji studenckich i bójki na ulicach, pobożność kandydatów na przyszłych rabinów i ich nocne wycieczki... Ech, ileż w tym wszystkim obłudy i zakłamania. Maciejewski nie identyfikuje się z żadną religią i może dlatego widzi trochę więcej niż jego przełożeni, czy wykładowcy, którzy studentami mają się opiekować.
W tym całym szalonym świecie komisarz chyba najwięcej ma szacunku dla pełnych ideałów socjalistów, protestujących przeciw rządom Sanacji, choć to właśnie naprzeciw ich demonstracjom będzie musiał stawać na rozkaz przełożonych. 

"Portret wisielca” ma trochę wolniejsze tempo niż inne powieści z cyklu, ale za to pełne jest ciekawych obrazów obyczajowych i społecznych. Pornografia, antysemityzm, czy akcje edukacyjne podejmowane przez środowiska feministyczne... Okazuje się, że lata 30 XX wieku były pełne napięć i przemian, o których chyba niewiele wiemy. Warto sięgnąć więc po powieść Marcina Wrońskiego, nawet jeżeli nie ze względu na kryminalną intrygę, która do bardzo wciągających nie należy, to ze względu na tło, w jakim fabuła jest umieszczona. W tym autor jest niezmiennie świetny.
Kto jeszcze nie czytał nic tego autora - polecam gorąco!

4 komentarze:

  1. Intryga kryminalna jest u Wrońskiego pretekstowa, zawsze ciekawsze było tło historyczno-obyczajowe i relacje międzyludzkie. Nie wiem na ile to efekt zamierzony, ale od początku cyklu tak było. "Portret" jeszcze przede mną, ale dodam, że akurat ten tom cyklu (w odróżnieniu od piątego, szóstego i siódmego) nie zawiera przebitek z powojennych losów komisarza, przez co jest dość autonomiczny - więc jeśli ktoś nie zna jeszcze Maciejewskiego, to jest to świetna okazja żeby to zacząć nadrabiać. A warto.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ale w niektórych tomach bywało ostro, niezłe tempo i sama sprawa jakoś wciągała. Tu w niewielkim stopniu. Chyba Kwestia krwi podobała mi się bardziej, a wcześniejsze tomy to już bez porównania ciekawsze

      Usuń
  2. Drogi Autorze - jak tylko coś obejrzę/przeczytam sprawdzam co Ty masz do powiedzenia.
    A tu nie widzę "Wyznaję" Jaume Cabré - jak żyć??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ha! bo ten autor wciąż u mnie czeka w kolejce, nawet na półce, ale jakoś się nie złożyło :( Spróbuję nadrobić, tylko gdzie ja na tych stosach do przeczytania znajdę dla niego miejsce. Zwykle pierwszeństwo mają rzeczy do recenzji, potem dkk, czasem biblioteka i pożyczki od innych, a dopiero gdzieś czasem z końca zgarniam coś co sam kupiłem lub dostałem.

      Usuń