niedziela, 24 lipca 2016

Nie każdy Brazylijczyk tańczy sambę - Tony Kososki, czyli jak nie kochać pozytywnych wariatów

Na początek ostatni raz przypominam o konkursie - można w nim wygrać właśnie ten tytuł! I to z autografem autora!
Trochę chętnych już jest, ale przecież od nadmiary głowa nie boli?

Kolejna książka podróżnicza na moim blogu i po raz kolejny tekst dość specyficzny. Coraz częściej bowiem za pisanie biorą się ludzie bardzo młodzi, dla których podróżowanie stało się pasją, przygodą życia i potem starają się dzielić swoim doświadczeniem. Nie wiedzą co będą robić za rok, za pięć, ważne, że mogli zrobić sobie taki reset i na przykład samotnie podróżować przez rok, nie przejmując się żadnymi zobowiązaniami. To zupełnie inna lektura od książek podróżniczych ludzi mających trochę latek na karku - tu często nie ma zbyt wiele planowania, jest żywioł, autostop, spanie gdzie się da, życie za grosze, eksperymentowanie, poznawanie ludzi... A potem dostajemy książkę, w której starają się to wszystko opisać: i to co świetne i to co bolesne. Radość, szczęście, ale i chorowanie, wściekłość i zmęczenie. 
Tony Kososki, czyli Przemek Ślęziak prowadzi od dawna bloga https://vailacara.wordpress.com/, na którym opowiada o swoich wyprawach i zamieszcza różne wskazówki. "Nie każdy Brazylijczyk..." nie jest jednak wiernym odwzorowaniem tamtych wpisów, a raczej rozbudowaną opowieścią o przygodzie życia, która zaczęła się dla niego od wymiany studenckiej i marzeń o podróży do Brazylii. Zwiedził nie tylko ten kraj, ale i Boliwię, Peru, a ciągnie go przecież dalej (ciąg dalszy zapowiadany). Ponad rok w trasie, prawie bez grosza i dziesiątki tysięcy km? Po prostu wow!


Młody student mechatroniki z Politechniki Gdańskiej wyjeżdża na Erasmusa do Portugalii, gdzie poznaje mnóstwo fajnych osób m.in. z Brazylii. Dotąd jeździł po Europie, ale kusi go właśnie Ameryka Południowa i chęć skonfrontowania różnych stereotypów na temat podróżowania po tym kraju (że niby nie da się autostopem, że jest niebezpiecznie). Licząc na łut szczęścia zgłosił się jako wolontariusz na Mistrzostwa w Piłce Nożnej w Rio i gdy został wylosowany, wiedział już, że nic nie powstrzyma go przed dłuższą wyprawą po tym kontynencie. Planował około dwóch miesięcy, został 16.
Próbując wydawać jak najmniej, nocując u ludzi poznanych na wymianie lub przez internet, łapiąc się różnych zleceń, przejeżdża przez 3 kraje (głównie autostopem), w dodatku wciąż dopisując sobie do swoich planów nowe miejsca, które koniecznie musi zobaczyć i rzeczy, których musi spróbować. Wciąż nie może się nadziwić ile miał szczęścia, że tak nagle odmieniło mu się życie, że tyle może zobaczyć, a w dodatku w trakcie podróży załatwia różne sprawy związane ze swoimi studiami i pisze pracę magisterską. Ten facet serio potrafi zaskakiwać. I podobno oprócz tego, że nieźle pisze, to jeszcze lepiej opowiada - można go spotkać na różnych spotkaniach gdzie pokazuje więcej swoich zdjęć i filmów.
Ogląda nie tylko zabytki, cuda natury, ale stara się uchwycić obrazy tego jak żyją przeciętni mieszkańcy Brazylii, Boliwii, czy Peru i również o tym pisze. Jest więc trochę o stereotypach i sporo zdziwienia. Jest trochę eksperymentowania (ayahuasca), jest trochę humoru. I jeżeli cokolwiek może przeszkadzać, to zbyt wiele informacji o kolejnych kłopotach z rozbijaniem namiotu na nocleg, o długich marszach z plecakiem albo o tym jak wolno się jeździ po górskich drogach. Ale wiecie co? Nawet pewne powtórzenia nie męczą, bo szybko "zaprzyjaźniamy" się z tym człowiekiem i mocno kibicujemy mu w jego planach. Jest pełen pozytywnej energii i na jego przykładzie rzeczywiście łatwo nam uwierzyć, że do realizacji marzeń wcale nie musi być tak daleko jak nam się wydaje. Wystarczy zrobić pierwszy krok. Odważyć się... 
A potem kolejny.
Trzymam kciuki za Antarktydę!

4 komentarze:

  1. Oj, lubię takich pozytywnych ludzi :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Książka do ręki wpadła mi przypadkowo - spieszyłam się, więc sięgnęłam po książkę, która miała ciekawą okładkę, a jej wydanie było na tyle lekkie aby móc zabierać ją w codzienną podróż autobusem. Jakie było moje zdziwienie jak się okazało, że autor pochodzi z tego samego miasta, tj. Gdańska i studiował na tej samej uczelni, tj. Politechnice Gdańskiej - za to autor dostał pierwszego wielkiego plusa ;) Książkę czyta się lekko i przyjemnie, a przy tym poznajemy prawdziwy świat widziany oczami zwykłego podróżnika. Gorąco polecam!

    OdpowiedzUsuń