Najpierw przypominam o konkursie z inną książką podróżniczą (Brazylia i Ameryka Południowa), ale dziś wędrujemy w inną stronę. Podtytuł tej książki to: Wietnam jakiego nie znacie. Ale prawdę mówiąc my chyba w ogóle mało znamy ten kraj. Wiemy, że była tam wojna, w którą zaangażowali się Amerykanie (ale o wcześniejszych walkach z Francuzami wiemy mniej). Wiemy, że wygrali komuniści i to oni sprawują władzę, choć system jest mocno zliberalizowany (bliżej Chinom niż Kubie, czy Korei). Może próbowaliśmy jakichś potraw, mamy wśród znajomych jakichś Wietnamczyków, których w Polsce jest całkiem sporo. Ale co poza tym?
Andrzej Meller spędził wraz ze swoją żona blisko 3 lata (choć planował tylko kilka miesięcy), zjeździł kraj, zaglądając w różne jego zakątki i zafundował nam książkę, która jest dość zaskakująca - niby mimochodem, poprzez opowiadanie jakichś historyjek, ale dowiadujemy się o Wietnamie i jego mieszkańcach pewnie więcej niż z jakiegoś przewodnika. Bez specjalnego słodzenia, upiększania, ale jednocześnie wyjaśniając czemu wielu z tych, którzy tam przyjechali, chcą zostać na dłużej. To nie jest kwestia tylko i wyłącznie cen i egzotyki. Po prostu tam można znaleźć i raj dla surferów, azyl spokoju, zupełnie inne tempo życia, góry, zabytki, cudowną przyrodę. Nie wszystko udało się tam komunistom zepsuć, a niektóre rzeczy (jak choćby zabytki) okazuje się, że nasi rodacy pomagali im ratować.
Może i rzeczywiście w dużej mierze to mekka tych, którzy szukają za niewielkie pieniądze miejsca totalnie innego niż Europa, czy Stany, ale przecież przyjeżdżają tam ludzie nie tylko po to by wyluzować się w oparach marihuany, utonąć w ramionach prostytutek, cieszyć się z tego, że na wiele cię stać. Ludzie tu żyją za takie pieniądze, że to co nam się wydaje śmiesznym wydatkiem, dla nich może zapewnić jedzenie dla całej rodziny. Meller opowiada nie tylko jak to wygląda w dużych miastach, gdzie turysta przy wielu okazjach jest naciągany (minimum podwójnie), ale jak żyje się na prowincji. Pisze i o przejawach chamstwa, agresji i niechęci, a także o niesamowitej życzliwości, otwartości. Uczy się języka, stara się rozmawiać i różne rzeczy załatwiać bez pośredników, wynajmuje tam mieszkanie, nie jest więc "przeciętnym" turystą, który chodzi tylko utartymi ścieżkami, zgodnie z jego przewodnikiem. Żyje tam i właśnie taką codzienność stara się opisywać.
Historie swoich sąsiadów, znajomych. Ludzi, którzy przyjechali tam i zostali, zakładając własny biznes, Wietnamczyków, którzy opowiadają o swoim życiu.
Jest tu i historia, wojna i jej konsekwencje. Jest i codzienność - od zazdrosnych żon, wychowywanie dzieci, przez pracę, do odpoczynku i świętowania. I to jest właśnie ciekawe. Powiedziałbym, że na równi ze wszystkimi opisywanymi miejscami. Właśnie dzięki temu możemy trochę lepiej zrozumieć ten kraj i Wietnamczyków. Ich stosunek do polityki, wszechobecnego łapówkarstwa policjantów, komunistycznej propagandy i dużej swobody gospodarczej.
Wietnam w tej książce ma mnóstwo barw, zapachów (nie tylko miłych) i smaków. Naprawdę człowiek aż chciałby tam jak najszybciej pojechać i doświadczyć tego na własnej skórze.
Napisane lekko, z dużą ilością ciekawostek (np. najdroższa kawa na świecie), z humorem, ale chwilami i na poważniej. I chyba jedyną wadą (dla mnie) są zdjęcia: słabej jakości i pokazują raczej ludzi, jakieś impresje niż same miejsca, o których pisze autor.
A o co chodzi z tym tytułem? Tego już nie zdradzę :)
A mój podtytuł? Chodzi o słowo, które podobno tak samo się pisze, ale zupełnie inaczej wymawia (pho).
Podziękowania za egzemplarz do recenzji dla wydawnictwa ZNAK. Być może to będzie nagroda na kolejny konkurs - w sierpniu. Co Wy na to?
Andrzej Meller spędził wraz ze swoją żona blisko 3 lata (choć planował tylko kilka miesięcy), zjeździł kraj, zaglądając w różne jego zakątki i zafundował nam książkę, która jest dość zaskakująca - niby mimochodem, poprzez opowiadanie jakichś historyjek, ale dowiadujemy się o Wietnamie i jego mieszkańcach pewnie więcej niż z jakiegoś przewodnika. Bez specjalnego słodzenia, upiększania, ale jednocześnie wyjaśniając czemu wielu z tych, którzy tam przyjechali, chcą zostać na dłużej. To nie jest kwestia tylko i wyłącznie cen i egzotyki. Po prostu tam można znaleźć i raj dla surferów, azyl spokoju, zupełnie inne tempo życia, góry, zabytki, cudowną przyrodę. Nie wszystko udało się tam komunistom zepsuć, a niektóre rzeczy (jak choćby zabytki) okazuje się, że nasi rodacy pomagali im ratować.
Może i rzeczywiście w dużej mierze to mekka tych, którzy szukają za niewielkie pieniądze miejsca totalnie innego niż Europa, czy Stany, ale przecież przyjeżdżają tam ludzie nie tylko po to by wyluzować się w oparach marihuany, utonąć w ramionach prostytutek, cieszyć się z tego, że na wiele cię stać. Ludzie tu żyją za takie pieniądze, że to co nam się wydaje śmiesznym wydatkiem, dla nich może zapewnić jedzenie dla całej rodziny. Meller opowiada nie tylko jak to wygląda w dużych miastach, gdzie turysta przy wielu okazjach jest naciągany (minimum podwójnie), ale jak żyje się na prowincji. Pisze i o przejawach chamstwa, agresji i niechęci, a także o niesamowitej życzliwości, otwartości. Uczy się języka, stara się rozmawiać i różne rzeczy załatwiać bez pośredników, wynajmuje tam mieszkanie, nie jest więc "przeciętnym" turystą, który chodzi tylko utartymi ścieżkami, zgodnie z jego przewodnikiem. Żyje tam i właśnie taką codzienność stara się opisywać.
Historie swoich sąsiadów, znajomych. Ludzi, którzy przyjechali tam i zostali, zakładając własny biznes, Wietnamczyków, którzy opowiadają o swoim życiu.
Jest tu i historia, wojna i jej konsekwencje. Jest i codzienność - od zazdrosnych żon, wychowywanie dzieci, przez pracę, do odpoczynku i świętowania. I to jest właśnie ciekawe. Powiedziałbym, że na równi ze wszystkimi opisywanymi miejscami. Właśnie dzięki temu możemy trochę lepiej zrozumieć ten kraj i Wietnamczyków. Ich stosunek do polityki, wszechobecnego łapówkarstwa policjantów, komunistycznej propagandy i dużej swobody gospodarczej.
Wietnam w tej książce ma mnóstwo barw, zapachów (nie tylko miłych) i smaków. Naprawdę człowiek aż chciałby tam jak najszybciej pojechać i doświadczyć tego na własnej skórze.
Napisane lekko, z dużą ilością ciekawostek (np. najdroższa kawa na świecie), z humorem, ale chwilami i na poważniej. I chyba jedyną wadą (dla mnie) są zdjęcia: słabej jakości i pokazują raczej ludzi, jakieś impresje niż same miejsca, o których pisze autor.
A o co chodzi z tym tytułem? Tego już nie zdradzę :)
A mój podtytuł? Chodzi o słowo, które podobno tak samo się pisze, ale zupełnie inaczej wymawia (pho).
Podziękowania za egzemplarz do recenzji dla wydawnictwa ZNAK. Być może to będzie nagroda na kolejny konkurs - w sierpniu. Co Wy na to?
Brzmi bardzo interesująco. O Wietnamie współczesnym jeszcze nic nie czytałam, więc pomysł uważam za bardzo dobry!
OdpowiedzUsuńnaprawdę zachęcam! od 1 sierpnia idzie na konkurs!
UsuńWietnam mniej mnie kusi niż przywoływana na początku Ameryka Południowa (świetnie mi się czytało Kososkiego), ale i tak chętnie bym tę książkę przeczytała. :)
OdpowiedzUsuńa wiesz, że chyba nawet to bym postawił wyżej? Mniej jest opowiadania o sobie i powtarzania tego jak bardzo się nie spodziewał, że przeżyje to co przeżył :) Są inne po prostu.
Usuń