Tyle, że w takim państwie jak Izrael chyba trudno pisać, zupełnie ignorując otaczającą rzeczywistość, sprawy społeczne, politykę. Grosman angażuje się więc w działania antywojenne, również przez to co pisze.
"Wchodzi koń do baru", choć jest bardzo osobistą, szczerą opowieścią o życiu pojedynczego człowieka, to w jego słowach nie raz zabrzmią tony, które są dość bolesnym grzebaniem w świadomości przeciętnego Izraelczyka, w jego uprzedzeniach, jego dobrym mniemaniu o sobie, ale jednocześnie w jego przeszłości, o której niektórzy chętnie by zapomnieli. Przecież okropieństwo holocaustu nie dotyka młodych bezpośrednio, a jednak wciąż coś w nich tkwi. Wzrastali w domach, gdzie pewne rzeczy się wyczuwało, o niektórych nie mówiło albo wręcz odwrotnie: mówiło nieustannie. To pobrzmiewa w tej dziwnej opowieści, będącej jakby rozliczeniem z samym sobą i ze światem.
Czy
kojarzycie coraz modniejsze u nas solowe, komediowe występy
kabareciarzy? Stand up to ogromne wyzwanie dla artysty, wymaga
niesamowitej charyzmy, umiejętności panowania nad publicznością,
kierowania jej uwagą. Ludzie przychodzą i oczekują, że ktoś ich rozbawi, bo przecież za to zapłacili. A jeżeli zamiast banalnych żartów usłyszą coś zupełnie zaskakującego? Taki właśnie występ jest osią tej książki.
Starzejący się komik o pseudonimie Dowale Gee prowadzi swój show,
ale ten wieczór jest wyjątkowy. Zaplanował go wcześniej, bo nawet
zaprosił na niego szczególnego dla siebie gościa, który jest narratorem powieści, relacjonuje to czego był świadkiem. Znali się w dzieciństwie, potem
stracili kontakt, a teraz po blisko 40 latach mają okazję powrócić
do wspomnień. Emerytowany sędzia, znany ze swoich dość ostrych wyroków, teraz ma być oceniającym stand up dawnego znajomego.
Czemu chciał, by właśnie ten wieczór oglądał jego znajomy z młodości? Co chce w ten sposób osiągnąć. Im dłużej trwa występ tym bardziej czujemy, że będzie on chyba ostatni, że to koniec kariery komika, który właśnie w taki sposób chce się pożegnać. Opowiada o swoim domu, o rodzicach, o niezbyt szczęśliwym dzieciństwie, o największych lękach, traumach i historiach, których nigdy nie wybaczył i nie zapomniał. Owszem: przeplata te wspomnienia żartami, ale nawet w nich jest coraz bardziej agresywny, wulgarny, tak jakby wcale nie zależało mu na śmiechu. Nie przejmuje się tym iż kolejne osoby wychodzą z sali, że mają dość jego opowieści – będzie ją ciągnął dopóki choć jedna osoba zostanie, by wysłuchać go do końca.
Czasem
zdarza się, że ktoś robi z siebie „błazna”, ale Dowale idzie
jeszcze dalej, bo na scenie robi sobie po prostu wiwisekcję, obnaża
się psychicznie, sam się bije po twarzy, prowokuje, z każdą
minutą wprowadzając wszystkich w coraz większą konsternację. Grosman pokazuje jak komik manipuluje publicznością, jak bawi się ich reakcjami, prowokuje do agresji, śmieje się nie tylko z siebie, ale również z ich zażenowania, gdy żarty dotykają bolesnych dla nich tematów. To rozdrapywanie ran i bardzo osobiste rozliczenie nie tylko z samym sobą, ale również ze społeczeństwem, ich oczekiwaniami, ich traumami.
Ileż
emocji mieści się na każdej stronie tego tekstu.
Lektura nie jest
łatwa, bo czujemy się prawie tak niekomfortowo jak ci, którzy go
przyszli słuchać. Trudno jednak oprzeć się fascynacji tą
historią. Bolesną, wstrząsającą, pełną wściekłości.
Czujemy, że cały ten spektakl to pewnego rodzaju katharsis, sposób
na wyrzucenie z siebie rzeczy, które od dawna ciążą na sercu. Nie
tylko dotyczących zranień, prześladowania, wyśmiewania się z
niewielkiego wzrostu mężczyzny, ale również myśli i emocji,
których sam sobie nie potrafi wybaczyć. W starym facecie, który
gorzko opowiada o swoim życiu, przez chwilę widzimy bezradnego
chłopca, który prosi o słowa pocieszenia, powiedzenie mu, żeby nie
czuł się winny.
Dawno
nie czytałem nic tak mocnego i intensywnego. Świetne tłumaczenie
sprawia, że nawet jeżeli nie dorastaliśmy w tej kulturze, nie
znamy wszystkich wspominanych detali, nie przeszkadza nam to w
wejściu w tę opowieść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz