poniedziałek, 11 lipca 2016

Metropolis, czyli arcydzieło, które ma blisko 90 lat

Wiem, wiem. Patrząc na niektóre sceny, na te wszystkie sztuczności charakterystyczne dla kina niemego, widzi się ramotę. Ale ileż scen z tego filmu robi kolosalne wrażenie nawet dziś - przy środkach jakimi dysponowano w latach 20 XX wieku, one są po prostu genialne i wizjonerskie. Film, który wtedy przez widzów nie był doceniony, cięto go i "poprawiano" warto oglądać w wersji zrekonstruowanej, czyli po najnowszych pracach, gdzie dołączono niektóre zaginione sceny. Nie tylko dlatego, że to klasyka, że potem wzorowano się nim wielokrotnie. Po prostu dlatego, że ta futurystyczna wizja jest cholernie ciekawa. Zobaczcie ileż z elementów tej fabuły można by spokojnie i dziś traktować jako aktualne. Wykorzystywanie robotników przez wielki kapitał, podział na tych, którzy wpływają na kształt świata i tych, którzy nie mają nic do powiedzenia, bieda i blichtr, pracujące ręce i głowy, które chcą nimi kierować, wciąż niezaspokojone ambicje człowieka, by wykazać się boską mocą stwarzania życia... Sporo ciekawostek tego typu i szczegółową analizę można znaleźć np. tu.


Chłonąłem naprawdę z ogromną ciekawością. Szczególnie imponuje warstwa wizualna, plastyczna: zdjęcia tłumów robotników, wizje futurystycznego miasta, laboratorium ekscentryka Rotwanga. Cholera, ile trzeba było mieć wyobraźni, żeby to wszystko tak pokazać. I nawet wątki melodramatyczne jakoś przełykam, może dlatego, że po operacji dokonanej przez nawiedzonego naukowca robi się ciekawiej - ta sama twarz ukochanej, ale dwie zupełnie różne osobowości.
Przypowieść (biblijne odniesienia np. do wieży Babel), ostrzeżenie i moralitet. I mimo zakończenia, to wcale nie jest optymistyczna bajka. Jakby to było słodko, żeby zawsze między umysłem i rękoma mogło pośredniczyć serce...  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz