Miała być zupełnie inna notka, ale słońce przygrzało nam na szlaku tak mocno, że przypomniały mi się sceny z filmu, który oglądałem jakiś czas temu, a jeszcze o nim nie pisałem. Wyobraźcie sobie wzgórze usypane z piachu i w afrykańskim słońcu komenda, by biegać przez nie w tę i z powrotem w pełnym rynsztunku. To jeden z pomysłów, jakie mają oficerowie w obozie karnym, w którym dzieje się akcja. Mimo, że to II wojna światowa, to obóz wcale nie dla jeńców, ale dla żołnierzy, którzy podpadli w swoich jednostkach i trzeba z powrotem nauczyć ich dyscypliny. Brytyjski podwładny ma być po prostu posłuszny, obojętnie jak głupi by rozkaz dostał, ma z nim nie dyskutować. Słowo przełożonego jest święte.
Sean Connery gra tu zdegradowanego oficera, który chcąc chronić swoich podwładnych wolał odmówić wykonania rozkazu, niż wysłać ich na śmierć. Teraz będzie musiał zakosztować poniżenia i wszelkich sadystycznych pomysłów strażników w obozie - za wszelką cenę będą próbowali go złamać.
To film o tym jak system łamie tych, którzy mają w głowie i sercu jakieś zasady, jak trudno przetrwać. W końcu nie jesteś sam, zakładnikami mogą się stać np. ludzie z twojej celi, a jeżeli jeden się złamie, potem pójdzie łatwiej. Może lepiej stulić uszy po sobie, nie wychylać się, a dadzą spokój?
Ciekawy obraz, a szczególne brawa za finał, który wiele mówi o naturze ludzkiej.
Sidney Lumet zrobił m.in. legendarnych "12 gniewnych ludzi", więc to kolejny dowód na to, że potrafił przekazać w kameralnej historii coś bardzo uniwersalnego i aktualnego nawet po latach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz