Tak naprawdę nie ma tu jednego określonego bohatera, bo bliżej lub trochę dalej, ale poznajemy prawie wszystkich członków tej komuny. Przyglądamy się jak razem głosują nad tym kogo przyjąć do grona mieszkańców, jak dzielą się obowiązkami w kuchni, jak próbują o wszystkim decydować przez głosowanie, jak gotują, jedzą, świętują, jak puszczają obowiązkową rundkę na temat samopoczucia, jak przejmują się swoimi problemami, jak się kłócą...
Każdy jest na swój sposób ekscentryczny i dla wielu z nich to rozwiązanie to trochę ucieczka przed odpowiedzialnością - lepiej rozłożyć ją (i wydatki) na większą ilość osób. Dla niektórych to realizacja marzeń z młodości, realizacja jakichś wartości w jakie wierzą, a dla innych to coś czego dopiero będą się uczyli. Czasem niełatwo się dostosować do bliskich, a co dopiero do większej grupy osób, które mieszkają z nami, choć wcale nie są członkami rodziny.
To film o relacjach. O dojrzewaniu, bo mamy też nastolatkę, którą starają się wychowywać wszyscy po trochu. O odpowiedzialności za innych, ale również o egoizmie. Wszystko jest dobrze, jeżeli jesteśmy razem i wydaje się, że to będzie trwało wiecznie, ale co jeśli jakaś para się rozstaje, a nadal czują się członkami komuny i nie chcą opuszczać domu. Czy ból i cierpienie również można poddać pod głosowanie z pytaniem czy mam do niego prawo?
Warto zobaczyć choćby ze względu na świetną Trine Dyrholm.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz