Jakże to - kilka lat blogowania i ani wzmianki o Gaimanie, Kingu, czy Pratchettcie? Wcześniej ich przecież czytywałem, a tu taka pustka. Trzeba nadrobić.
Zacznijmy od Gaimana i powieści, która jest uznawana za jego solowy debiut. I tak naprawdę powstało w głowie autora nie jako powieść, ale jako serial, a potem dopiero przybrało taką, ciut okrojoną formułę.
Aż ciekaw jestem serialu, bo to co wyróżnia tego autora, to fantastyczne czarne poczucie humoru i kreowanie postaci, które w niebanalny sposób łączą potworność ze zwyczajnością. Tak jest też i tu. Choć gdy czytam w recenzjach, że to najlepsza humorystyczna powieść fantastyczna napisana w latach 90, to drapię się po głowie, że kryteria ustawiono dość dziwnie. Przecież to nie Pratchett, by dusić się ze śmiechu, Gaiman może wywołać co najwyżej uśmieszek i to też chyba głównie przy scenach z parą psychopatów, którzy uwielbiają się drażnić ze swoimi ofiarami. Ale jako urban fantasy, przygodówka w fajny sposób łącząca świat realny z tym co podobno jest na wyciągnięcie ręki - sprawdza się nieźle.
Richard - przeciętny Londyńczyk, którego dobre serce (a może też ciekawość), pchnęło by pomóc młodej dziewczynie, nawet nie przewidywał jakie jego gest będzie miał konsekwencje. Ratując dziewczynę i opatrując jej rany, ściągnął sobie na głowę pościg, który ją tropił. Ale nie byle jaki pościg, bo i dziewczyna nie jest kimś zwyczajnym. Drzwi, bo też właśnie tak ma ona na imię, pochodzi z alternatywnego świata - tzw. Londynu Pod, którego życie pulsuje tuż obok nas, choć my go nie dostrzegamy. Zasady, które w nim obowiązują więcej mają wspólnego z magią, niż z naszym nudnym realizmem, naukowością i logiką - przekona się o tym nasz bohater, gdy wyruszy do tej krainy. Jedynie pomagając dziewczynie w jej wyprawie/ucieczce, będzie miał szansę na powrót do swojego świata. I do swojego nudnego życia.
Jak było ono nudne przekona się gdy na każdym kroku będzie poznawał nowe dziwne postacie, gdy będzie ryzykował życie i przełamie trochę swoich lęków.
Bajka? I owszem, ale jak to u Gaimana bardzo specyficzna: mroczna, pokręcona i nie pozbawiona przemocy. Chyba zresztą czarne charaktery wyszły mu w tej książce najlepiej - ich pogaduchy były czymś wyczekiwanym w każdym z rozdziałów. Niby raczej dla młodszych czytelników, ale i dorosły może mieć frajdę z lektury.
PS w moim wydaniu niestety przed oryginalnym tekstem znalazło się słowo wstępne Sapkowskiego i mogę rzec tylko tyle: dawno nie widziałem tak zarżniętego suspensu.
Gaiman ma na swój sposób ciekawe pomysły - czytałam jego dwie książki, w tym właśnie "Nigdziebądź" i taki ładny odlot miałam ;)
OdpowiedzUsuńBookeaterreality
Mam wielką ochotę na tę akurat książkę. Podoba mi się kreatywność i wyobraźnia autora!
OdpowiedzUsuńOstatnio zaczytywałam się w Gaimanie. Tak z nim mam. Przychodzi czas i czytam wszystko, co mi wpadnie w ręce. :) Ale ja tu o czym innym... W "Nigdziebądź" najbardziej ciekawił mnie Markiz (chociaż innych, dobrze skrojonych postaci tu nie brak) i całkiem przypadkiem, tydzień temu trafiła mi w ręce opowieść o samym Markizie. Krótkie to ale ciekawe. "How the Marquiz Got His Coat Back." :)
OdpowiedzUsuńooo ale nie tłumaczył tego jeszcze nikt na polski?
UsuńKtoś tłumaczył ale nie wiem, czy to opowiadanie zostało opublikowane jako osobna książeczka (bo to maleństwo, zaledwie 11x16 cm i 58 stron). Na pewno ukazało się po polsku w Nowej Fantastyce w 2015 roku ale czy w całości - nie mam pojęcia.
OdpowiedzUsuń