czwartek, 19 maja 2016

Locke, czyli auto, telefon i droga


Zanim kolejna notka o czymś z wydawnictwa Dowody na istnienie, chwilka przerwy - dwa filmy, dwa teatry, komiks, może coś muzycznego, a potem dopiero kolejne dwie pozycje reportażowe. W kolejce na notki czekają też Wikingowie i coś na temat służb specjalnych. Mimo, że w tym miesiącu wyjątkowo dużo się dzieje jeżeli chodzi o pisanie, a czasu mało, to póki co nie rezygnuję z bloga...

Dziś pora na chyba jeden z dziwniejszych filmów, które ostatnimi czasy upolowałem w tv. Tom Hardy jedzie samochodem i gada przez telefon. Tak można by całość streścić. 80 minut. I nic więcej się nie dzieje.
Albo inaczej. Dzieje się, ale my widzimy jedynie to co widzimy.


Czyli determinację gościa, który powziął jakieś decyzje, miał nadzieję, że nie wpłyną one jakoś radykalnie na jego dotychczasowe życie i potem próbuje to wszystko ogarnąć, jadąc do celu i wydzwaniając do kolejnych osób. I jak to zwykle bywa, nic nie dzieje się tak łatwo, jak by tego chciał. Odwrotu jednak już nie ma.
Stateczny mąż, ojciec, ceniony inżynier, który właśnie następnego dnia miał kończyć ważny etap bardzo prestiżowej budowy... Co go pchnęło do nagłej zmiany planów?
Okazuje się, że można opowiedzieć historię, bez żadnych retrospekcji, żadnej akcji, ba, nawet tylko z jednym aktorem. Co prawda były już takie zabawy - jak choćby "Pogrzebany", ale to wciąż zaskakuje. Może trochę nużyć, ale gdy już się troszkę wciągniemy - emocji nie brakuje.


1 komentarz:

  1. Długo się przekonywałem do tego filmu, ale było warto - chociaż nie przepadam za "przegadanymi" filmami typu twórczość Julie Delpy, tu emocje były spore.

    OdpowiedzUsuń