A na dziś Woody Allen. Mój entuzjazm do tego twórcy już dawno jakoś przygasł i mam wrażenie, że coraz mniej inteligentnego humoru w jego filmach. Wciąż międlić to samo, zmieniając tylko aktorki i dekoracje? Chyba nawet miłośnicy Allena muszą przyznać, że świeżości w tym już nie ma za grosz.
No dobra, nie marudzę. Obejrzałem z ciekawością. Nie wyszedłem. Zaśmiać się nie zaśmiałem, ale też nie ma co udawać, że wiele filmów tego reżysera nie powinno być reklamowanymi jako komedie, byłyby lepiej zrozumiane. Z przyjemnością popatrzyłem na uroczą Emmie Stone. Joaquin Phoenix wypada ciekawie, może trochę zbyt zblazowany, ale taką mu już tę rolę napisano. I pewnie na tym notkę mógłbym zakończyć. A fabuła?
Znowu jest egzystencjalny kryzys, międlenie filozoficznych banałów, w które samemu się nie bardzo wierzy, dodajmy do tego nadwagę, uwiąd twórczy i seksualny, alkohol i jak nic mamy idealny, fascynujący obiekt do upolowania, ratowania i pocieszania. Przynajmniej zdaniem Allena właśnie tacy faceci pociągają wszystkie kobiety - od tych w średnim wieku, aż po dwudziestoletnie studentki (i to te najładniejsze).
Ceniony wykładowca filozofii, cieszący się sławą zaangażowanego rewolucjonisty, w dodatku świetnego imprezowicza, teraz jest tylko cieniem samego siebie. Co mogłoby przywrócić mu radość i sens życia? Miłość? Podziw? Zgadujcie sami. Bo zwiastun niby sporo mówi, ale nie do końca i ja tego też zdradzać nie mam zamiaru.
Chyba najbardziej brakowało mi tu ostrych, ironicznych dialogów, za które tak lubiłem filmy Allena. Tu jest jakoś tak... nijako. Jedni pójdą dlatego, że to wielki Woody i nie wolno przegapić, inni może szukając jakiejś lżejszej alternatywy dla wielkich produkcji gdzie wszystko miga i błyszczy. I pewnie nie będziecie żałować. Bo rozczarowanie bierze się raczej z porównywania tej produkcji z jego starymi filmami. Jeżeli poprzeczka ustawiona jest wysoko, to samym nazwiskiem jej się nie przeskoczy.
Za seans dziękuję firmie Multikino.
Szkoda. (Przy okazji obejrzę ale bez specjalnego wyczekiwania)
OdpowiedzUsuńMnie już zbrzydł w Blue Jasmine. Rzym, Paryż i Barcelona były świetne i już już myślałam, że znowu Allen wraca do gry, ale Co nas kręci - dla mnie nie do przejścia (podobnie jak Scoop). A do 1996-go kręcił takie świetne filmy.
OdpowiedzUsuń