niedziela, 30 sierpnia 2015

Love, czyli jak wygląda "to" w 3D

Z góry uprzedzam, że film jest tylko dla widzów dorosłych, więc jeżeli nie łapiecie się do tej kategorii wiekowej, nie lubicie kontrowersji i seksu na ekranie, to możecie sobie darować nie tylko wizytę w kinie, ale i moją notkę. Po prostu czujcie się ostrzeżeni, bo przy tym obrazie "Nimfomanka" i wszystkie inne wycieczki w strefę tej tematyki w kinie "ambitnym", to przy "Love" mały pikuś. Granice po raz kolejny zostały przekroczone.

Czy warto więc wybrać się do kina żeby to zobaczyć? Chyba tylko na własną odpowiedzialność. Bo mimo kontrowersji, odważnych scen, pomysłu by seks pokazać w 3D, film jest po prostu nużący. Prawie połowa filmu to sceny zbliżeń, więc można by rzec, że to pewnie niewiele mniej niż w przeciętnym filmie porno, gdzie fabuła i dialogi nie odgrywają specjalnie większego znaczenia. Tu niestety mam wrażenie, że jest podobnie. Cała historia namiętnej miłości, fascynacji, gry zazdrości, zranień i pogrążania się w rozpaczy, mam wrażenie że jest tu tylko pretekstem do tego by po raz kolejny zagrać na nosie krytykom i widzom. By powiedzieć - zobaczcie, nakręciłem pornola, a wy puszczacie to na festiwalach, dajecie nagrody, traktując to jako kino artystyczne. Nawet sam główny bohater - młody chłopak, który marzy o wyreżyserowaniu artystycznego filmu o seksie, jest tu ewidentnym autoironicznym mruganiem okiem. Miał być film pełen seksu, spermy i łez? No to jest. W dodatku mamy trójkąt w łóżku, a to podobno wszyscy uwielbiają i o tym marzą...
Przyciągnę ludzi do kin, zaciekawię ich czy nie...

O jednym z poprzednich filmów Gaspara Noego napiszę na dniach. Już tamten seans był dla mnie dość trudny, bo dla tego reżysera eksperymenty wizualne, jakieś własne wizje, są dużo ważniejsze niż wytrzymałość, ciekawość widza, jakaś spójność historii. I tu jest podobnie. Konia z rzędem temu kto się od pierwszych minut zachwyci scenami erotycznymi i wytrwa w zainteresowaniu do końca. Nie gubiąc przy tym jakiegoś sensu tej historii. Znowu jest wiele scen trochę odrealnionych, hipnotycznych (bohaterowie po narkotykach), zabawa z wytrzymałością oglądających.
Ilość scen seksu, zbliżeń genitaliów, penisów w wzwodzie albo tryskających spermą w kamerę (a tak - w 3 D jeszcze tego nikt nie zrobił) może i zaskakuje, ale wbrew tego co chyba zakładali twórcy, ani nie podnieca, ani nawet nie zaciekawia. Dosłowność niszczy całą poezję i piękno. Nawet jeżeli była to miłość, to niestety dostajemy ją jedynie w wymiarze zwierzęcym, fizycznym.Opowiadać o emocjach i uczuciach bohaterów jedynie przez ich zbliżenia cielesne? Czyż dziwi nas, że związek w tak toksycznej atmosferze się rozleciał? To nie wygląda jak prawdziwe uczucie, ale trochę jak samozaspokajanie się, tyle, że przy "użyciu" drugiego człowieka. 

Dziwię się aktorom, bo te role mogą ich na długo zaszufladkować. Ale cóż. Po raz kolejny pod pretekstem opowiadania o "prawdziwym życiu" młodego pokolenia, ich zagubieniu, poszukiwaniach, potrzebie bycia na haju emocjonalnym, ktoś podsuwa nam swoją własną wizję - im bardziej odważną i odjechaną, tym lepiej, bo będzie goręcej dyskutowana. A więcej widzów wyda kasę by mieć własne zdanie na ten temat. 
I wkurza mnie jeżeli czytam wypowiedzi reżysera, który wszelkie głosy krytyki tłumaczy zazdrością o dużego penisa i własnymi kompleksami oglądających. Bardzo merytoryczny argument, prawda? Nie ma we mnie zgorszenia, podobnie jak i podniecenia. Raczej niesmak.
Zwiastuna nie będzie. Sami poszukajcie. Ale dla ciekawych - zerknijcie na plakaty do filmu.

2 komentarze:

  1. Notkę przeczytałam, bo byłam ciekawa Twojego zdania, ale do kina się nie wybieram. Nie lubię takich klimatów zupełnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. nie słyszałam nawet o nim. ale raczej w kinie nie chciałabym go obejrzeć

    OdpowiedzUsuń