środa, 25 września 2013

Obok Julii - Eustachy Rylski, czyli urok chwili, nieuchronność przeznaczenia

Ale jazda. Po opublikowaniu zobaczyłem, że to notka nr 1000 na moim blogu... To co jakiś konkurs na dniach?
Szkic notki długo czekał na swoją kolejkę i wreszcie rzucam się w odmęt wątpliwości, niejasnych odczuć i mętnych wrażeń, by z nich wydobyć choć kilka zdań, w których mógłbym o tej powieści napisać. Dużo na jej temat zachwytów, ale mimo że dobrnąłem do końca (a znam osoby, które nie dały rady), to jakoś trudno mi podpisać się po takimi opiniami. Mam w tym przypadku trochę tak jak z Madame Libery. Dostrzegam piękno języka, kunszt budowania historii, doceniam klimat, interesują mnie postacie i poszczególne sceny, ale jakoś nie składa mi się to wszystko w sensowną całość, którą mógłbym uznać za przekonywującą. Zbyt wiele we mnie jest też wrażenia, że więcej jest w tym popisywania się i zabawy formą niż treści (popisywania nie w sensie szczeniackim, ale takiego samozadowolenia człowieka dojrzałego, że ma pomysł by coś zapisać w sposób szczególnie oryginalny, by piętrzyć przenośnie, porównania, aż czytelnik jęknie z zachwytu nad głębią tego co zostało napisane). Powiecie żem niedojrzały? Trudno. Udawać nie mam zamiaru - to nie jest dla mnie powieść, do której bym chciał wracać, która by zrobiła jakieś wyjątkowe wrażenie. W moim prywatnym rozstawieniu na korcie piszących panów w pojedynkach: Rylski - Myśliwski, Libera - Pilch, na razie zdecydowanie stawiam na M. i P. 

książka do kupienia m.in. tu


To książka może nie tyle autobiograficzna (bo sam autor też tego nie potwierdza), ale zbudowana z okruchów wspomnień, na tyle wyraźnych i szczegółowych, że aż trudno uwierzyć iż nie mają one nic wspólnego z jakimiś własnymi doświadczeniami (mówię szczególnie o mało miasteczkowym klimacie lat 60-tych). Co ciekawe - te czasem nieuchwytne wrażenie, chwile, wypowiedziane zdania i doświadczenia, wydają się wysuwać na pierwszy plan nawet przed główny wątek, czyli postać tytułowej Julii. Ta postać fascynującej kobiety i nauczycielki, jest dla głównego bohatera (Jan Ruczaj) bardzo ważna, ale prawdę mówiąc trudno rozgryźć czytelnikowi dlaczego. W Madame było to jasne, choć postać była z początku równie tajemnicza, tu oprócz urody (?) jest coś nieuchwytnego w tej relacji - czy miały na to wpływ mgliście opisane wydarzenia ze szkoły, z przeszłości? Czemu jej powrót do miasteczka był tak wielkim wydarzeniem i tak wiele zmienił w życiu Janka Ruczaja? 
Do tego wątku,który przypominał trochę Madame (ale jest dużo bardziej toksyczny i jednak obie książki mają inną narrację), można by dodać jeszcze szczyptę fascynacji Hemingwayem, brawury młodzieńczej, awanturniczo-nihilistyczny klimat jak z Hłaski, mit "męskości", dojrzewanie i cyniczne eksperymentowanie z własnymi możliwościami, no i ogromną dozę nostalgii. Bo mimo, że w dużej części książka opowiada o środowisku młodych ludzi, jest to opowieść człowieka dojrzałego, ba! powiedziałbym nawet u kresu życia, który oglądając się wstecz snuje swoje wspomnienia. Stąd też we wszystkich wydarzeniach już czai się jakiś cień przyszłości, lęk, przegrana, która ma nadejść, lub wygrana, która jest tylko pozornym zwycięstwem. 

Młodzieńcza miłość, mimo, że zniknie z horyzontu, w jakiś dziwny sposób wciąż będzie wpływała na życie bohatera - konsekwencje jego jednej decyzji na długo zaważą na jego życiu, zmienią również jego samego. Życie już nigdy nie będzie smakowało mu tak jak wcześniej.   


Rylski pisze pięknym językiem, ale czasem przebrnąć przez te wszystkie skojarzenia, rozbudowane zdania, dygresje i wtrącane refleksje, powracające dziwne sceny (np. z domu rodzinnego), które trudno nam połączyć z innymi wydarzeniami, jakąś dziwną melancholię. Tu nie tyle fabuła jest najważniejsza, ale to wszystko co dzieje się w głowie bohatera, jak postrzega on swoje otoczenie, jakie ma wartości i cele. A w tle kawałek historii naszego kraju...

Proza refleksyjna, niebanalna z dziwnie sennym klimatem. Sięgnąć warto, ale z góry warto uprzedzić, że nie każdy w tym się odnajdzie. Dla mnie niektóre fragmenty były irytujące i uważam, że warto by tę powieść po prostu odchudzić, wprowadzając też zmiany, które by pomogły trochę połączyć różne wydarzenia. Wiele z nich pozostaje w ogromnym niedomówieniu, co samo w sobie jest ciekawe, ale skoro ich wpływ na fabułę wydaje się bardzo istotny, to warto by było je bardziej rozwinąć. Bez tego poruszałem się trochę jak we mgle - dostrzegam jedynie urok pewnych fragmentów, ale nie całości.   

4 komentarze:

  1. ..dziękuję za podpowiedź, bo tak rozważam sens sięgnięcia po tę książkę, ale obawiam się, że poczuję podobnie, choć piękno słowa pisanego dziś jest w cenie, to niech ono jeszcze coś za sobą niesie.. Wobec tego zacznę od Myśliwskiego ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawa recenzja. I nowe spojrzenie na książkę, na temat której pisze się (jak słusznie zauważyłeś) zwykle w pochwalnych tonach.
    A pisarski pojedynek wypadłby u mnie bardzo podobnie (przy czym w dogrywce Myśliwski kontra Pilch, wygrałby zdecydowanie ten pierwszy) :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pilcha czytałem więcej, ale Ty wiesz, że na mnie też Myśliwski zrobił dużo większe wrażenie?

      Usuń
  3. Ja podobnie, lepiej znam twórczośc Pilcha, ale on pisze trochę bardziej "efekciarsko" (chociaż podziwiam jego erudycję!) Natomiast styl Myśliwskiego jest... jakby to powiedzieć... elegancki. W starym, dobrym gatunku :) Tak ja to odbieram.

    OdpowiedzUsuń