O tym filmie słyszałem sporo, ale jakoś nigdy nie było mi po drodze, by go zobaczyć. I strasznie żałuję, bo te 11 lat temu, mój odbiór"Głośniej od bomb" byłby pewnie inny. Ja miałem mniej lat, pokazywana rzeczywistość pewnie wydawałaby się bardziej realna, a wymowa filmu świeża. Dziś to już raczej tylko zbiór kilku ciekawych pomysłów i scen. I co w kinie polskim jest raczej rzadkie opowieść o młodych ludziach, o ich perspektywie, bez żenady, nadęcia i wciskania kitu. Taaak w roku 2002 to rzeczywiście mógł być obraz ważny dla młodych.
Małe (jak często się powtarza: gówniane) miasteczko gdzieś w Polsce. Marcinowi po długiej chorobie umiera ojciec i praktycznie cały film to czas przygotowań do pogrzebu i stypy. Spotkanie z rodziną, z którą nie miał dawno kontaktu, różnymi znajomymi, zastanawianie się nad własną przyszłością (bo rzucił studia by opiekować się ojcem i przejął jego mały zakład samochodowy) oraz próby przekonania swej dziewczyny Kasi do tego by nie wyjeżdżała z kraju (rodzina załatwiła wyjazd do Stanów). Ot i w zarysie fabuła. Ale nawet w 10 % nie oddaje wszystkich smaczków. Dialogów, monologów różnych postaci, całego kalejdoskopu postaw, które zdaniem "dorosłych" świadczą o rozsądku, dojrzałości, zaradności. W kontrze do tego wszystkiego, do tego kuszenia sukcesem, pieniędzmi, przyszłością, stają Kasia i Marcin. Nie wiedzą jeszcze dokładnie czego chcą, nie mają szczegółowych planów, ale po prostu chcą być razem. I po prostu cieszyć się życiem. I sobą. A nie podporządkowywać wszystkiego kasie...
Jak wspomniałem na początku, dziś produkcja Przemysława Wojcieszka może już trochę razi przerysowaniami i pewną amatorszczyzną, nie jest tak aktualna (James Dean jako idol w roku 2002?), tak zabawna, ale niewiele jest podobnych filmów w naszej kinematografii. To prawdziwe dylematy, problemy, a jednocześnie pokazanie ich świata z jajem, troszkę w krzywym zwierciadle, bo przecież młodzi żyją chwilą dzisiejszą, często różne rzeczy postrzegają bardzo krytycznie i obśmiewają. Bohaterowie chcą zaczarować rzeczywistość swoimi ideałami i złudzeniami: będzie dobrze, wszystko się uda... A my, mimo, że w głowie rozlega nam się dydaktyzm ich rodziców (wiemy lepiej, przemyślcie, przekonacie się itd.) to mocno trzymamy za nich kciuki. Niech przeżyją swoje życie po swojemu. Niech im się uda. Może będą bardziej szczęśliwi i mniej zgorzkniali niż całe ich otoczenie.
Ktoś ładnie powiedział po tym filmie: udało się uchwycić o tym pokoleniu: nie wiedzą kim są, nie za bardzo wiedzą kim chcieliby być, wiedzą jedynie kim nie nie chcą być.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz