wtorek, 7 lutego 2012

Sunset Limited czyli człowiek i jego argumenty

Czasem narzekamy na nasze krajowe filmy (szczególnie te telewizyjne) - że to teatr telewizji, a nie krwista produkcja, która na ekranie buduje nam świat tak realny, że nawet czasem fabułę i dialogi idą w kąt... A tu proszę - okazuje się, że za naszymi granicami też się tak kręci i że trafiają się perełki przy których zapiera dech. Tu w pełni skupiamy się na kreacjach aktorskich, na napięciu jakie buduje się między nimi, na emocjach no i przy dobrze napisanych dialogach praiwie spijamy każde słowo z ust. Czyż takim przykładem nie może być "Rzeź  "Polańskiego? A produkcja serialowa HBO "Bez tajemnic"  i jeszcze lepsze pierwowzory? Takim przykładem jest właśnie "Sunset Limited" - tu aktorzy i wypowiadane przez nich kwestie są w centrum. Czy to łatwy film? Na pewno nie - trzeba się nieźle skupić by wyłapać wszystkie smaczki i nie prześlizgnąć się po wierzchu konfliktu pomiędzy wierzącym i agnostykiem, czarnym i białym, optymistą i pesymistą.
Kolejny raz twórczość Cormaca McCarthy'ego przeniesiona na ekran - tym razem to sztuka teatralna i jedynie na potrzeby telewizji. Dyskusja na temat sensu życia, prawdy i Boga to smakowite danie, ale raczej wytrawne - nie będzie smakować wszystkim. Jeden pokój i tylko dwóch ludzi, którzy siedzą i rozmawiają. Być może dzięki tym dwóm aktorom sporo osób się pokusi by po ten film sięgnąć, bo to nazwiska dużego formatu: Samuel L. Jackson oraz Tommy Lee Jones (który też reżyseruje i jest producentem tego filmu).
Prosty i pobożny mężczyzna (ale z bogatą przeszłością) ratuje na stacji metra innego, uniemożliwiając mu próbę samobójczą. Przyprowadza go do swojego skromnego mieszkania (gdzieś na Bronxie) i próbuje  go odwieść od jego zamiarów. Ten drugi - dobrze wykształcony, inetligentny i zgorzkniały najpierw broni się przed rozmową, potem jednak zaczyna się dysputa, w której broni swojej decyzji.
Niby nic nowego - większość tych argumentów pewnie nie raz słyszeliśmy w różnych dysputach. Dla jednego samobójstwo to beznadziejny krzyk rozpaczy, wołanie o sens, a ponieważ on go odnalazł jest przekonany, że w prosty sposób pomoże potrzebującemu go pokazać. Pstryk. I stanie się światłość? Dla drugiego wydaje się, że to przemyślana i nieodwołalna decyzja, wyniająca nie tylko z bólu, ale doświadczenia braku sensu. Nie można mu zarzucić, że nie szukał, że nie zadaje sobie pytań. Ale nigdy nie znalazł zadowalających go odpowiedzi. Wiara daje jednemu sens i inspirację, ale dla jego oponenta to jedynie okłamywanie siebie i innych, złudzenie i szukanie usprawiedliwienia dla zła i cierpienia na tym świecie. Czym jest szczęście? Jaki jest sens życia, a jaki cierpienia? Co wymaga większej odwagi - odrzucenie życia takim jakim jest czy też postawa Hioba - zaufania mimo wszystko?
Niełatwy film i niełatwy dialog - to nie tyle dwaj bohaterowie, ale po prostu zderzenie dwóch postaw wobec życia. Może momentami z odrobinę sztywnymi, chaotycznymi argumentami, ale bez specjalnego moralizatorstwa. A zakończenie?
Jeżeli jesteście ciekawi to zobaczcie sami...         

1 komentarz:

  1. Właśnie przedwczoraj trafiłam na ten film na IMDB i zachwyciłam się plakatem i trailerem. Na pewno obejrzę, jeśli tylko mi się uda. Co prawda za McCarthym nie przepadam, ale Tomy Lee Jonesa i Samuela L. Jacksona za to bardzo lubię.

    Miło, ze piszesz o takich filmach, dzięki za recenzję. :)

    OdpowiedzUsuń