
Ale z upolowanych jeszcze kilka do opisania pozostało. Na początek dziwaczny "Take this Waltz". I zapraszam również do przeczytania notki o Zaciszu (Retreat).
Aha! przypominam, że do jutra do 12 czekam na chętnych w konkursie z e-bookami! Czy wszyscy widzą zakładkę konkursy na górze?
Take this waltz. Piękny tytuł nawiązujący do piosenki Cohena. Od razu kojarzy się z miłością. Ale nie spodziewajcie się zwykłego romansu. To opowieść o wahaniu, marzeniach, pożądaniu, wyrzutach sumienia. O nudzie. O poszukiwaniu odmiany. O fascynacji. I o rozczarowaniu. Jest więc o miłości, ale cały film jest raczej nie tyle zapisem uniesień, a raczej gorzką opowieścią o tym jak można gonić za jakąś ułudą, tracąc z oczu to co najważniejsze.
I pewnie na tym powinienem zakończyć swoją notkę. Co najwyżej mogę dodać, że film pozostanie w mej pamięci jako jeden z najbardziej "rozświetlonych" obrazów od wielu lat. Promienie słońca przeszywają tu prawie każdą scenę i to właśnie grę światła na twarzach i na postaciach bohaterów najbardziej zapamiętam.
Kameralny, nie za szybki styl opowiadania, dużo milczenia, sporo ładnie pokazanych marzeń. Czuje się w tym dużą wrażliwość. I tylko żal, że jedynie w formie, bo w treści jakoś nam ona umyka - pozostaje wrażenie, że bohaterka nie za bardzo wie czego chce (jak to było? I zjeść króliczka i mieć króliczka?). Margot (dziwnie eteryczna i dziecięca Michelle Williams) kocha męża, jest między nimi więź, ale ponieważ trochę przygasł ogień pierwszych fascynacji, znudzona i zmęczona codziennością, goni za przygodą, ekstazą... Boi się rozczarowania, ale jednocześnie coś ją pcha w tamtą stronę.
Ciekawe, że mimo takiej, a nie innej treści to nie jest film o zdradzie (a przynajmniej ja tak tego nie odbieram), a raczej o pragnieniach i o szukaniu ich spełnienia.Obaj mężczyźni mam wrażenie, że są tu w tle, nie skupiamy się na tym co oni przeżywają. Wszystko poznajemy raczej poprzez spojrzenie, emocje, myśli i decyzje Margot - to ona jest na pierwszym planie, nawet jeżeli czasem wydaje nam się marionetką (sceny z nowego mieszkania nie dla wszystkich będą do zaakceptowania). Film zrobiony przez kobietę (Sarah Polley - przypomniałem sobie, że już o jednym jej filmie pisałem), z kobiecą wrażliwością, ale nie będący wcale słodką i optymistyczną pochwałą prawa kobiety do robienia co jej się tylko podoba...
Chwilami drażni, ale trudno mi odmówić piękna niektórych scen i tego, że skłania do jakichś przemyśleń (nawet jeżeli dotyczą one głównie niedojrzałości pokolenia dzisiejszych 20-30-latków). Bo wrócić do tego co było, często po prostu już się nie da, nawet jeżeli by się chciało.
Aha! przypominam, że do jutra do 12 czekam na chętnych w konkursie z e-bookami! Czy wszyscy widzą zakładkę konkursy na górze?
Take this waltz. Piękny tytuł nawiązujący do piosenki Cohena. Od razu kojarzy się z miłością. Ale nie spodziewajcie się zwykłego romansu. To opowieść o wahaniu, marzeniach, pożądaniu, wyrzutach sumienia. O nudzie. O poszukiwaniu odmiany. O fascynacji. I o rozczarowaniu. Jest więc o miłości, ale cały film jest raczej nie tyle zapisem uniesień, a raczej gorzką opowieścią o tym jak można gonić za jakąś ułudą, tracąc z oczu to co najważniejsze.
I pewnie na tym powinienem zakończyć swoją notkę. Co najwyżej mogę dodać, że film pozostanie w mej pamięci jako jeden z najbardziej "rozświetlonych" obrazów od wielu lat. Promienie słońca przeszywają tu prawie każdą scenę i to właśnie grę światła na twarzach i na postaciach bohaterów najbardziej zapamiętam.
Kameralny, nie za szybki styl opowiadania, dużo milczenia, sporo ładnie pokazanych marzeń. Czuje się w tym dużą wrażliwość. I tylko żal, że jedynie w formie, bo w treści jakoś nam ona umyka - pozostaje wrażenie, że bohaterka nie za bardzo wie czego chce (jak to było? I zjeść króliczka i mieć króliczka?). Margot (dziwnie eteryczna i dziecięca Michelle Williams) kocha męża, jest między nimi więź, ale ponieważ trochę przygasł ogień pierwszych fascynacji, znudzona i zmęczona codziennością, goni za przygodą, ekstazą... Boi się rozczarowania, ale jednocześnie coś ją pcha w tamtą stronę.
Ciekawe, że mimo takiej, a nie innej treści to nie jest film o zdradzie (a przynajmniej ja tak tego nie odbieram), a raczej o pragnieniach i o szukaniu ich spełnienia.Obaj mężczyźni mam wrażenie, że są tu w tle, nie skupiamy się na tym co oni przeżywają. Wszystko poznajemy raczej poprzez spojrzenie, emocje, myśli i decyzje Margot - to ona jest na pierwszym planie, nawet jeżeli czasem wydaje nam się marionetką (sceny z nowego mieszkania nie dla wszystkich będą do zaakceptowania). Film zrobiony przez kobietę (Sarah Polley - przypomniałem sobie, że już o jednym jej filmie pisałem), z kobiecą wrażliwością, ale nie będący wcale słodką i optymistyczną pochwałą prawa kobiety do robienia co jej się tylko podoba...
Chwilami drażni, ale trudno mi odmówić piękna niektórych scen i tego, że skłania do jakichś przemyśleń (nawet jeżeli dotyczą one głównie niedojrzałości pokolenia dzisiejszych 20-30-latków). Bo wrócić do tego co było, często po prostu już się nie da, nawet jeżeli by się chciało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz