Bardzo długo zbierałem się do napisania o tym filmie, długo też odkładałem jego obejrzenie. Nie, nie chodziło o to, że jakoś mnie zniechęciły recenzje i opisy, ale dlatego, że miałem wrażenie, że muszę być w odpowiednim nastroju by ten film zrozumieć, dobrze w niego wejść. Równie wielkie, a może nawet większe znaczenie w odbiorze filmu Terrenca Malicka ma jakaś fabuła, opowieść, zdjęcia i pewne religijne wrzutki, które są tu poumieszczane. Samo oglądanie może stać się więc wciągającym, magicznym sensem, który sprawi, że coś do nas na nowo dotrze, jak i nudnym obrazem w którym nie wiadomo o co chodzi. Przyznam się, że mimo zachwytu nad pewnymi scenami, całkiem dobrze rozumiem przeciwników tego filmu. Mam wrażenie, że reżyser zdecydowanie przedobrzył, wrzucając tam co tylko mu do głowy przyszło i powodując, że przesłanie filmu, choć czytelne, robi się po prostu płaskie. To jak wynik burzy mózgów naprutych studentów szkoły filmowej - wiecie chcemy zrobić coś co by nie było normalnym filmem, tylko żeby było metafizycznie, żeby nawiązywało do relacji z Bogiem, ale nie tylko w jakimś wymiarze jednostkowym tylko ogólnoludzkim... I zapisują - niech oprócz normalnej historii, będą jakieś natchnione zdjęcia i dialog ze Stwórcą, musi być pustynia, niech znajdzie się tam jakaś długa sekwencja stworzenia ziemi i życia na niej itd. I kosmos! I jeszcze dinozaury! - krzyknie najbardziej napruty. I potem mamy efekt jaki mamy - zastanawiasz się czy przez pomyłkę nie przełączyłeś projekcji na Discovery, albo na TVN Religia.
Chwilami jest pięknie, muzyka robi taki nastrój, że się ogląda z ciarkami na plecach, ale jako całość moim zdaniem to się kupy nie trzyma. Po prostu za dużo tego wszystkiego.
A przecież wystarczyłaby sama historia dojrzewania młodego chłopca, relacji rodzinnych, historia miłości, ale i bólu po stracie jednego z dzieci, bliskości, ale i buntu, złości wobec surowego, religijnego ojca. Tyle w tym treści i tu Malick jest kapitalny gdy pojedynczymi zdjęciami opowiada nam tę historię - niby nie stanowiącą ciągłości w warstwie wizualnej, ale w emocjonalnej jak najbardziej. To by wystarczyło, a jeżeli dodać do tego wyciszenie i wewnętrzny monolog matki, jej rozmowę z Bogiem, jej modlitwę, mielibyśmy film świetny i poruszający. Gdy jednak co i rusz dokładane są kolejne sceny (jeden z trzech synów już jako dorosły facet snujący się po ekranie bez celu) to zaczyna mnie szlag trafiać i zadaję sobie pytanie: po co? Nie przeszkadza mi więc odwołanie do wiary, podkreślanie jej znaczenia, ale nagromadzenie symboli, metafor i obrazów, które mają coś w nas poruszyć.
Zdjęcia - piękne, podobnie muzyka. Do aktorów nie mam zarzutów (Brad Pitt, Jessica Chastain, Sean Penn). Poetyckość tego obrazu jest urzekająca. Wydaje mi się, że to co najważniejsze z niego wyczuwam. Cierpienie i los pojedynczego człowieka jest niczym w obliczu piękna stworzenia i tajemnicy życia, a całość pobrzmiewa nadzieją, ale nie tą ziemską, ale ostateczną. Znaleźć spokój serca w zadaniu sobie pytań o sens, ale nie tego co nas spotyka, zdarzeń mniej lub bardziej bolesnych, ale raczej sens całej naszej drogi, całego życia...
Rozumiem czy nie, ale i tak jakoś nie mogę się do niego przekonać i uznać go za film dobry (ja bym z niego usunął pewnie przynajmniej z pół godziny). Ale może do niego trzeba dorosnąć? Tak czy inaczej pewnie do niego wrócę, bo to obraz, który za każdym razem coś innego może poruszyć, co dla nas odkryć...
Rozumiem czy nie, ale i tak jakoś nie mogę się do niego przekonać i uznać go za film dobry (ja bym z niego usunął pewnie przynajmniej z pół godziny). Ale może do niego trzeba dorosnąć? Tak czy inaczej pewnie do niego wrócę, bo to obraz, który za każdym razem coś innego może poruszyć, co dla nas odkryć...
Zwerbalizowałeś moje odczucia po obejrzeniu tego filmu. Byłem autentycznie zmęczony nadmiarem... wszystkiego! Obraz, dźwięk, ale i słowa, które padają rzadko, przez co są bardzo mocne. Zwykłe "tak" lub "nie" urasta do rangi symbolu. Przeciążony film, uff...
OdpowiedzUsuńnawet jeżeli chwilami film w warstwie obrazu jest piękny i te słowa jeszcze bardziej kierują nasze myśli ku innej perspektywie, to jak powtórzysz coś o te kilka razy za dużo nie staje się to bardziej czytelne, a raczej zaczynasz się wyłączać...
OdpowiedzUsuńZabierałam się za obejrzenie tego filmu kilkakrotnie i za każdym razem przytłaczał mnie ten "nadmiar", o którym piszesz. I chyba masz rację - jest to film, do którego trzeba dojrzeć, by docenić jego piękno. Ja najwyraźniej jeszcze nie osiągnęłam "wystarczającego poziomu dojrzałości". Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńWitaj w klubie! mało pocieszające dla 40-latka stwierdzić, że do czegoś nie dorósł. Ale tak jak mówiłem, dam sobie jeszcze jedną szansę za kilka lat :)
Usuńrównież pozdrawiam