Wspominałem już, że ostatnio muzycznie mam fazę na lata 80-te. Wyjeżdżając teraz w delegację długo nie zastanawiałem się wybierając płyty. O jednej - zaskakującym odkrywaniu elektronicznego popu OMD już pisałem (a mogłem też z kolekcji wybrać Modern Talking, albo Pet Shop Boys, bo i takie the best of sobie kiedyś zafundowałem), a teraz pora na giganta, który u mnie nigdy nie został skazany na zapomnienie. Gdybym miał wskazać płytę, do której najchętniej wracam i którą uznaję za absolutny klasyk tamtej dekady to bez wahania wybrałbym właśnie tę (a potem może kolejną, czyli koncertowy Rattle and Hum). Genialna płyta, na której co kawałek mamy już nawet nie przebój, ale po prostu niezapomniany numer, który żyje w pamięci choć minęło 25 lat. Tak właśnie tyle minęło od wydania tej płyty. Ukazało się nawet specjalne wydawnictwo gdzie jest sporo świetnych dodatków. Ale ja mam swoje sprzed lat i na razie wracam do niego :)Płyta jakże inna od wcześniejszych dokonań tej kapeli. Owszem nadal jest to gitarowe granie, nadal rock, ale po raz pierwszy tak głęboko sięgnęli do korzeni muzyki - do tego co tworzyło rocka. Mamy to i gospel, soul, bluesa (jeszcze pełniej to wybrzmi na kolejnej płycie). To hołd ale też zaczerpnięcie u źródła. Dzięki tej inspiracji cały przekaz odbierany jest przez nas jako niesamowicie energetyczny, żywy, emocjonalny. Spotkanie U2 z kontynentem amerykańskim zaowocowało płytą tak szczerą jakby na tych korzeniach się wychowali, jakby żyli w tym społeczeństwie i przeżywali to wszystko co ono.
Czy dobry producent (Brian Eno), dobry wybór singli promujących płytę i to, że grały je praktycznie rozgłośnie na całym świecie (młodszym przypomnę, że tak wtedy napędzano sprzedaż płyt - teledyski były rzadkością, internet mało kto znał, a o piractwo odbywało się jedynie pod warunkiem, że wcześniej wiedziałeś od kogo zdobyć oryginał :)) wystarczą by wyjaśnić fenomen tej płyty? Moim zdaniem nie. Fakt: "I Still Haven't Found What I'm Looking For", "Where The Streets Have No
Name" czy "With Or Without You" to kawałki, które znają wszyscy. Ale ta iskra, ogień, którą czuje się w całej płycie nie jest zależna od tego czy kawałek jest melodyjny i czy nadaje się na radiowego hita. Tu jest przecież tyle innych równie dobrych numerów! Ta płyta to nie jest zbiór słodkich melodyjek i balladek do przytulania! Wysłuchajcie całości i tak spróbujcie oceniać tę płytę.
Tekstowo - czuje się tu i nostalgię i zaangażowanie społeczne, jest odrobina polityki (Bono nie byłby sobą gdyby nie próbował), ale co ciekawe jest też sporo duchowości, czy wątków religijnych.
Ktoś może się zdziwić, że biorę taką płytę do samochodu na kilkugodzinną podróż - ani to muzyka łatwa, ani super optymistyczna, czy ożywiająca. Ale dla mnie ten ogień, ta energia jaka w niej jest znaczy więcej i bardziej kręci niż taneczne rytmy, lub mocne brzmienia perkusji. Krew i tak krąży szybciej, a ciarki chodzą po całym ciele...
Tekstowo - czuje się tu i nostalgię i zaangażowanie społeczne, jest odrobina polityki (Bono nie byłby sobą gdyby nie próbował), ale co ciekawe jest też sporo duchowości, czy wątków religijnych.
Ktoś może się zdziwić, że biorę taką płytę do samochodu na kilkugodzinną podróż - ani to muzyka łatwa, ani super optymistyczna, czy ożywiająca. Ale dla mnie ten ogień, ta energia jaka w niej jest znaczy więcej i bardziej kręci niż taneczne rytmy, lub mocne brzmienia perkusji. Krew i tak krąży szybciej, a ciarki chodzą po całym ciele...
Hm, gdybym miała wybrać ulubione płyty U2, padłoby dokładnie na te same.
OdpowiedzUsuńOd lat jestem beznadziejnym przypadkiem fanki U2 która regularnie rujnuje się na wydania specjalne płyt tej grupy. Nowe wydanie tej płyty to była wyjątkowa perełka, która naprawdę cieszy oko, choć ... do samego słuchania jest ciut niepraktyczna bo zawsze trzeba ją wydobywać z dużego pudełka pełnego najróżniejszych dodatków... Ale jak to fanka, mam również wydanie normalne, którego słucham a te limitowane ... po prostu mam ;-)
OdpowiedzUsuń