W ubiegłym roku na 1 maja na blog wrzuciłem okazjonalnie notkę o "Defiladzie" - odwiedziliśmy więc Koreę Ludową. A na ten rok na 1 maja postanowiłem napisać coś zupełnie z innej bajki. Może idąc z duchem czasów - ostatnio dla nas te święta majowe to głównie bez żadnej refleksji oddawanie się leniuchowaniu, wyjazdom, girllowaniu itd. Sielanka. A jaki naród nam się kojarzy z fenomenalną umiejętnością biesiadowania, odcinania się od wszelkich problemów i z humorem? Swoboda, luz, piwo i biesiadowanie... Nie jest to oczywiście 100%-owy prawdziwy obraz Czecha, ale nasze o nich wyobrażenie jak najbardziej. A wiec w atmosferze świętowania i wciąż dumając nad tym jak zmienia się to podejście do świąt i po zagmatwanym wstępie doszedłem do tematu notki. Książki do której długo się zbierałem by o niej napisać (przyczytałem już chyba miesiąc temu), ale wciąż nie widziałem jak się od niej zabrać... Z jednej strony - część tekstów znanych już wcześniej z Gazety Wybiórczej - to felietony pisane przy okazji wydawanej serii Czeskiej Literatury i filmu. Oczywiście dla Pana Mariusza film zwykle jest tylko punktem wyjścia do jakichś szerszych (lub węższych) refleksji na temat duszy Czecha, jego sposobu myślenia, funkcjonowania, róznic i podobieństw jakie między nami są. W jakiejś wydawałoby się banalnej historyjce, anegdocie, czyimś życiorysie, nagle odkrywamy perełki nie tylko humoru, ale po prostu radości życia, prostej filozofii, która sprawia, że człowiek czuje się szczęśliwszy. Do tych felietonów "filmowych" dołożono jeszcze kilka innych, krótkich felietoników o znanych czeskich postaciach (Jara Cimrman naprawdę fascynujący!). Ładnie spinają wszystko w pewną całość - to rzecz nie tylko o książkach, czy o filmach, ale po prostu o Czechach, a smaczku dodają jeszcze urokliwe czarno białe zdjęcia Frantiszka Dostala.
Kolejna dobra moim zdaniem pozycja tego autora - i do zadumania się, chwili refleksji i do uśmiechu. Gdy myślałem coby tu napisać - żeby nie powielać wcześniejszych swoich zachwytów nad pozycjami tego autora, recenzji innych, czy słów samego autora (jak choćby z tego mini wywiadu) wpadłem na pewien pomysł. Rzuciłem się aby przegrzebać różne archiwa, zasoby w internecie, obdzwonić i wykorzystać różne kontakty, aby choć troszkę zbadać ten fenomen propagowania czechofilii w naszym kraju.
książka do kupienia tu
Znajomi Czesi pytani o opinię na temat książek p. Mariusza odpowiadali ciut zaskoczeni, że przecież to nie książki tylko o nich, ale o Polakach i o tym jak ich widzą. Jego książki jak twierdzą są takim "krzywym zwierciadłem", w którym moga się przejrzeć, bo przecież sami na różne rzeczy nie zwracają uwagi ich to nie dziwi. Jak na obcokrajowca ich zdaniem udaje mu się nieźle uchwycić czeskie dylematy, ich charakter i różne dziwactwa. Czy tacy są naprawdę? I tak i nie. Jak zawsze. Szczygieł często posługuje się przykładami konkretnych zachowań, konkretnych ludzi, a czytelnik sam to generalizuje - Polakom dorabia "gębę" smutasa, a idealizuje wszystko co czeskie.
Znajomi Polacy prawie bez wyjątku są zachwyceni tymi pozycjami. Czesi, którzy dotąd często byli postrzegani przez pryzmat piwa, zadbanych ogródków, knedliczków i wesołego biesiadowania, okazują się nam bardzo bliscy. Dostrzegamy w nich wiele cech, których zazdrościmy, nagle odkrywamy wiele wspólnych fragmentów trudnej historii i zaczynamy odczuwać solidarność. Okazuje się, że potrzeganie ich poprzez naszą "husarską i straczeńczą odwagę" jako tchórzy niewiele ma wspólnego z rzeczywistością.
Znajomy dziennikarz rzucił tylko kąśliwie (pewnie z zazdrości, że sam tak nie potrafi), że to takie michałki "reportażowe", wciąż pisanie na jedno kopyto - kilka znanych nazwisk, anegdotki, filozoficznie niby "głęboko" o zwykłych ludziach i bez specjalnych konkretów migawki ze spotkań "z Czechami" co ma przydawać mu autentyczności.
Zapytana o opinię pewna katechetka dołożyła do tego jeszcze jedno ciekawe spostrzeżenie: że jego książki (a szczególnie jedna) w sposób "przemycany i nie wprost" jej zdaniem mylnie są u nas odbierane jako wyśmiewające religijność. Fakt - można tam znaleźć fragmenty mówiące o odrzucaniu Kościoła, modzie na ateizm, odrzucaniu tradycjnych wartości, obojętność moralną i ogólną degrengoladę, ale można odkryć też, że nie wszyscy Czesi tak myślą, albo przemyśleć dlaczego tak się dzieje (znowu źródła w historii). Musiałem więc dla równowagi spytać też kogoś niewierzącego i usłyszałem, że jego zdaniem Szczygieł jest świetny choć zbyt zachowawczy, nieobiektywny, bo za dużo tam Boga i odniesień do religii, powinien skupić się jedynie na promowaniu i opisywaniu niektórych postaci - koniecznie ateistów i to im bardziej odważnych w kwestiach moralnych obyczajowych tym lepiej. Ha! Bądź tu człowieku mądry.
Pewien starszy już ksiądz stwierdził, że uwielbia te książki, bo jest w nich ziarno prawdy. Ma znajomych "na parafiach" po tamtej stronie granicy i rzeczywiście dostrzega jak zmieniają się podczas pobytu w tamtej społeczności. Na lepsze spytałem? Częściej się śmieją i mniej gadają o polityce, a więcej o życiu - odpowiedział. Ale brzuchy im rosną równie szybko, bo ludzie serdeczni i trudno odmawiać.
Od jednej z posłanek z parlamentarnej grupy przyjaźni polsko-czeskiej otrzymałem jedynie ogolnikową odpowiedź, że popierają, bo przyczynia się do lepszego poznania między narodami. Szkoda tylko, że po drugiej stronie nikt nie pisze tak dużo o Polakach.
Koleżanka polonistka ucząca w szkole, denerwowała się, że zamiast pisać o literaturze wielkiej tego narodu (ale nie wymieniła nazwisk) pan Szczygieł woli pisać o alkoholikach, degeneratach, którym czasem coś udaje się wypocić, albo o literaturze klozetowej. Ona swoim uczniom by tego nie poleciła...
Na pogłębione studia i analizę tego fenomenu trzeba by jeszcze pewnie dużo czasu - może przy następnej książce się uda. Co takiego w tym jest, że się podoba. I w końcu jest tam prawda, czy tylko stereotypowe porównania i budowanie mitu o wyższości spokoju czeskiego nad nasze wieczne zamartwianie...
Ale na koniec jeszcze ciekawostka. Jak Pan Mariusz zbiera materiały do książek?
Podobno ponieważ nie lubi zadymionych knajp ani piwa, czatuje na zewnątrz i przepytuje gości po wyjściu z knajpy na różne tematy życiowe - jak twierdzi materiały uzyskane od wychodzących są dużo bardziej filozoficzne niż od wchodzących co pasuje do jego felietonów. Widywany jest też na ulicach Pragi i innych miasteczek w różnych przebraniach - raz stoi ze staroświeckim saturatorem częstując gruźliczanką, innym razem jako żywy posąg obserwuje różne scenki w parkach, czy deptakach.
Ponieważ za propagowanie kultury czeskiej w Polce dostał dożywotni darmowy bilet kolejowy na trasę Lovosice-Kralupy często można go spotkać z notatnikiem zagadującego pasażerów II klasy. Inną metodą na nawiązywanie nowych znajomości i zdobywanie od nich różnych historii (i własnych obserwacji) jest udawanie się pod adresy z ogłoszeń o wynajmowaniu mieszkań. Podobno zdarzało mu się przez pomyłkę trafiać do niektórych nawet po kilka razy - oferowano mu wtedy nie tylko herbatę, ale np. rabat na wynajęcie mieszkania...
Nawet pisząc o znanych Czechach nasz autor bynajmniej nie siedzi w archiwach grzebiąc w stosach opracowań i wspomnień. Najlepszą metodą na zdobycie informacji o znanych jest wg niego chodzenie na stypy i pogrzeby - to jest kopalnia anegdot, wspomnień i autentycznych wzruszeń. Aby wyrobić sobie znajomości na cmentarzach Pan Mariusz przez pewien czas pracował nawet jako pomocnik grabarza w Pradze. Doprawdy - im dłużej grzebałem tym bardziej zaskakiwała mnie pomysłowość autora w tym jak dochodzi do różnych swoich "źródeł". Ileż spotkań z ludźmi, ileż rozmów, ileż godzin spędzonych na opowieściach by potem w książce pojawiło się jedno albo dwa błyskotliwe zdania. To ile trzeba na książkę?
Choć zdradzę Wam w sekrecie, że są i takie plotki, które głoszą, że Pan Mariusz wogóle nie rusza się od stolika w swojej ulubionej kawiarni. I nad kieliszkiem czerwonego wina wszystko to co pisze wymyśla. Pewnie tego ostatecznie nie roztrzygniemy inaczej niż próbując troszkę poszukać tych miejsc, które opisuje. Obejrzeć polecane przez niego filmy, przeczytać książki, pojechać do Czech... Może spotkamy tam też tych samych ludzi i będziemy mogli stwierdzić jak to dokładnie z nami i z nimi jest. Może i w nas obudzi się Czechofil?
Kolejna dobra moim zdaniem pozycja tego autora - i do zadumania się, chwili refleksji i do uśmiechu. Gdy myślałem coby tu napisać - żeby nie powielać wcześniejszych swoich zachwytów nad pozycjami tego autora, recenzji innych, czy słów samego autora (jak choćby z tego mini wywiadu) wpadłem na pewien pomysł. Rzuciłem się aby przegrzebać różne archiwa, zasoby w internecie, obdzwonić i wykorzystać różne kontakty, aby choć troszkę zbadać ten fenomen propagowania czechofilii w naszym kraju.
książka do kupienia tu
Znajomi Czesi pytani o opinię na temat książek p. Mariusza odpowiadali ciut zaskoczeni, że przecież to nie książki tylko o nich, ale o Polakach i o tym jak ich widzą. Jego książki jak twierdzą są takim "krzywym zwierciadłem", w którym moga się przejrzeć, bo przecież sami na różne rzeczy nie zwracają uwagi ich to nie dziwi. Jak na obcokrajowca ich zdaniem udaje mu się nieźle uchwycić czeskie dylematy, ich charakter i różne dziwactwa. Czy tacy są naprawdę? I tak i nie. Jak zawsze. Szczygieł często posługuje się przykładami konkretnych zachowań, konkretnych ludzi, a czytelnik sam to generalizuje - Polakom dorabia "gębę" smutasa, a idealizuje wszystko co czeskie.
Znajomi Polacy prawie bez wyjątku są zachwyceni tymi pozycjami. Czesi, którzy dotąd często byli postrzegani przez pryzmat piwa, zadbanych ogródków, knedliczków i wesołego biesiadowania, okazują się nam bardzo bliscy. Dostrzegamy w nich wiele cech, których zazdrościmy, nagle odkrywamy wiele wspólnych fragmentów trudnej historii i zaczynamy odczuwać solidarność. Okazuje się, że potrzeganie ich poprzez naszą "husarską i straczeńczą odwagę" jako tchórzy niewiele ma wspólnego z rzeczywistością.
Znajomy dziennikarz rzucił tylko kąśliwie (pewnie z zazdrości, że sam tak nie potrafi), że to takie michałki "reportażowe", wciąż pisanie na jedno kopyto - kilka znanych nazwisk, anegdotki, filozoficznie niby "głęboko" o zwykłych ludziach i bez specjalnych konkretów migawki ze spotkań "z Czechami" co ma przydawać mu autentyczności.
Zapytana o opinię pewna katechetka dołożyła do tego jeszcze jedno ciekawe spostrzeżenie: że jego książki (a szczególnie jedna) w sposób "przemycany i nie wprost" jej zdaniem mylnie są u nas odbierane jako wyśmiewające religijność. Fakt - można tam znaleźć fragmenty mówiące o odrzucaniu Kościoła, modzie na ateizm, odrzucaniu tradycjnych wartości, obojętność moralną i ogólną degrengoladę, ale można odkryć też, że nie wszyscy Czesi tak myślą, albo przemyśleć dlaczego tak się dzieje (znowu źródła w historii). Musiałem więc dla równowagi spytać też kogoś niewierzącego i usłyszałem, że jego zdaniem Szczygieł jest świetny choć zbyt zachowawczy, nieobiektywny, bo za dużo tam Boga i odniesień do religii, powinien skupić się jedynie na promowaniu i opisywaniu niektórych postaci - koniecznie ateistów i to im bardziej odważnych w kwestiach moralnych obyczajowych tym lepiej. Ha! Bądź tu człowieku mądry.
Pewien starszy już ksiądz stwierdził, że uwielbia te książki, bo jest w nich ziarno prawdy. Ma znajomych "na parafiach" po tamtej stronie granicy i rzeczywiście dostrzega jak zmieniają się podczas pobytu w tamtej społeczności. Na lepsze spytałem? Częściej się śmieją i mniej gadają o polityce, a więcej o życiu - odpowiedział. Ale brzuchy im rosną równie szybko, bo ludzie serdeczni i trudno odmawiać.
Od jednej z posłanek z parlamentarnej grupy przyjaźni polsko-czeskiej otrzymałem jedynie ogolnikową odpowiedź, że popierają, bo przyczynia się do lepszego poznania między narodami. Szkoda tylko, że po drugiej stronie nikt nie pisze tak dużo o Polakach.
Koleżanka polonistka ucząca w szkole, denerwowała się, że zamiast pisać o literaturze wielkiej tego narodu (ale nie wymieniła nazwisk) pan Szczygieł woli pisać o alkoholikach, degeneratach, którym czasem coś udaje się wypocić, albo o literaturze klozetowej. Ona swoim uczniom by tego nie poleciła...
Na pogłębione studia i analizę tego fenomenu trzeba by jeszcze pewnie dużo czasu - może przy następnej książce się uda. Co takiego w tym jest, że się podoba. I w końcu jest tam prawda, czy tylko stereotypowe porównania i budowanie mitu o wyższości spokoju czeskiego nad nasze wieczne zamartwianie...
Ale na koniec jeszcze ciekawostka. Jak Pan Mariusz zbiera materiały do książek?
Podobno ponieważ nie lubi zadymionych knajp ani piwa, czatuje na zewnątrz i przepytuje gości po wyjściu z knajpy na różne tematy życiowe - jak twierdzi materiały uzyskane od wychodzących są dużo bardziej filozoficzne niż od wchodzących co pasuje do jego felietonów. Widywany jest też na ulicach Pragi i innych miasteczek w różnych przebraniach - raz stoi ze staroświeckim saturatorem częstując gruźliczanką, innym razem jako żywy posąg obserwuje różne scenki w parkach, czy deptakach.
Ponieważ za propagowanie kultury czeskiej w Polce dostał dożywotni darmowy bilet kolejowy na trasę Lovosice-Kralupy często można go spotkać z notatnikiem zagadującego pasażerów II klasy. Inną metodą na nawiązywanie nowych znajomości i zdobywanie od nich różnych historii (i własnych obserwacji) jest udawanie się pod adresy z ogłoszeń o wynajmowaniu mieszkań. Podobno zdarzało mu się przez pomyłkę trafiać do niektórych nawet po kilka razy - oferowano mu wtedy nie tylko herbatę, ale np. rabat na wynajęcie mieszkania...
Nawet pisząc o znanych Czechach nasz autor bynajmniej nie siedzi w archiwach grzebiąc w stosach opracowań i wspomnień. Najlepszą metodą na zdobycie informacji o znanych jest wg niego chodzenie na stypy i pogrzeby - to jest kopalnia anegdot, wspomnień i autentycznych wzruszeń. Aby wyrobić sobie znajomości na cmentarzach Pan Mariusz przez pewien czas pracował nawet jako pomocnik grabarza w Pradze. Doprawdy - im dłużej grzebałem tym bardziej zaskakiwała mnie pomysłowość autora w tym jak dochodzi do różnych swoich "źródeł". Ileż spotkań z ludźmi, ileż rozmów, ileż godzin spędzonych na opowieściach by potem w książce pojawiło się jedno albo dwa błyskotliwe zdania. To ile trzeba na książkę?
Choć zdradzę Wam w sekrecie, że są i takie plotki, które głoszą, że Pan Mariusz wogóle nie rusza się od stolika w swojej ulubionej kawiarni. I nad kieliszkiem czerwonego wina wszystko to co pisze wymyśla. Pewnie tego ostatecznie nie roztrzygniemy inaczej niż próbując troszkę poszukać tych miejsc, które opisuje. Obejrzeć polecane przez niego filmy, przeczytać książki, pojechać do Czech... Może spotkamy tam też tych samych ludzi i będziemy mogli stwierdzić jak to dokładnie z nami i z nimi jest. Może i w nas obudzi się Czechofil?
Ja stałam się czechofilką amatorką z trochę innej strony. Nad rzeką Olzą przyszłam na świat :)Przemycałam lentilki, rohlicki i jarmilki, bo jako dziecko też miałam ochotę coś "przemycić". Dużo, dużo później poznałam smak czeskiego piwa i bezpretensjonalne zachowanie przygranicznych sąsiadów. Jeszcze później trafiłam na Milana Kunderę i nadal to moja największa czeska miłość, choć nie przedstawia on Czech i czeskiego społeczeństwa tak sielsko jak Bohumil Hrabal czy Ota Pavel, którzy kolejnymi miłościami się okazali. Co do Mariusza Szczygła, może nie jest to miłość, ale wdzięczność, za jego pisanie. Nie wydaje mi się by zmyślał, nawet zmyślanie w polskiej literaturze nie daje gwarancji sukcesu. Czytając jego książki czuję w tym wszystkim szczerą pasję, bo dane mi było niejednokrotnie z Czechami przebywać, i po czeskiej stronie ludzi obserwować. Nie wiedziałam o takich szczegółach, jak fakty, że pracował jako grabarz, chodzi na stypy, czy nie wchodzi do knajp... ale każdy ma swój sposób na odbieranie i odkrywanie tego co dla niego ważne, bądź potrzebne do pisania, więc z żaden sposób mnie to nie razi. Inspiracje są pod wieloma postaciami. Mnie M. Szczygieł zachwycił swym czechofilstwem i takim biesiadnym, lekkim, poza granicami wydumania piórem. Choć z wielką przyjemnością uzupełniłam ten obraz bardziej precyzyjną, historycznie bogatszą książką "Pepiki. Dramatyczne stulecie Czechów" Mariusza Surosza. Polecam :)
OdpowiedzUsuńz góry przepraszam jeżeli wzięłaś jakieś fragmenty mojej notki za bardzo serio - to zabawa w różne skojarzenia i wariacje na temat, więc trzeba potraktowac to podobnie jak rozdział z jego ksiązki "Jara Cemrman we mgle" :)
Usuńdzięki za komentarz, chętnie sięgnę po tę pozycję wskazaną przez Ciebie, pozdrawiam!
Ależ nie masz za co przepraszać! Tekst odebrałam pozytywnie, ze zrozumieniem (tak mi się wydaje :) na różne skojarzenia. Mój komentarz (chyba pierwszy u Ciebie, co można traktować jako nagły wybuch moich emocji, ale to jest mylne, bo chodzi tu jedynie o nadmiar wolnego czasu :) nie jest aktem obronnym M. Szczygła, Czechów, zachowań na cmentarzach czy w pociągach, tylko moim skromnym spojrzeniem na bliski mi kraj. Również pozdrawiam!
UsuńWłaśnie chciałam polecić "Pepiki..." Surosza. Jako, że jednak Vi mnie w tym ubiegła, to tylko podpisuję się pod jej opinią :) Świetna książka i świetne uzupełnienie opowieści Mariusza Szczygła, w których również się zaczytuję.
UsuńWydaje mi się jednak, że "Laska Nebeska" jest przede wszystkim przewodnikiem po czeskiej filmotece wydanej w cyklu GW; kapitalnie zresztą dobranej. Pośrednio z ich pomocą zrobiłam sobie ucztę z hrabalowskiego "Obsługiwałem angielskiego króla", które zachwyciło mnie we wszystkich wersjach :)
Oczywiście tak jak myślałam:) Nabijałeś się ze mnie. Przecież napisałeś świetną recenzję, pełną anegdotek, o których nawet ja nie słyszałam. Przy okazji jednej książki zebrałeś w świecie opinię o twórczości Szczygła.
OdpowiedzUsuńZauważyłam, że pisałeś też o "Gottlandzie" i już mnie kusi, żeby przeczytać recenzję, ale nie mogę. Właśnie wsłuchuję się w tego audiobooka. Pozdrawiam:)
to nie było nabijanie - po prostu jak przeczytałem Twoja notkę to pomyślałem, że sam bym chciał napisać równie trafną i treściwą. Do swojej prawdę mówiąc dawno nie wracałem, może i nie jest zła, ale to jednak forma bardziej żartu niż recenzji. W każdym razie moje słowa były jak najbardziej szczere.
Usuń