Pokazywanie postów oznaczonych etykietą iplex. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą iplex. Pokaż wszystkie posty

piątek, 22 lutego 2013

Wyśnione życie aniołów, czyli kto mi dał skrzydła

Dziś to druga notka, bo pojawił się jeszcze wpis o trzeciej części Narnii, stukam więc w klawiaturę by dopóki wena jest napisać jak najwięcej i spokojnie potem wziąć się za sprzątanie domku...
Kolejna okazja by sięgnąć po coś starszego - film, który został zrobiony jeszcze w latach 90-tych (ale sprawia wrażenie jeszcze starszego) i wtedy został uznany za jeden z najlepszych filmów francuskich. Jak dziś się ogląda kino Erica Zonki? Na pewno trzeba nastawić się na troszkę inne kino niż to robione współcześnie, dziś tego typu kameralne i bardzo intymne dramaty psychologiczne krążą najczęściej jedynie między kinami studyjnymi i dowiaduje się o nich garstka ludzi.

sobota, 9 lutego 2013

Miasto ślepców, czyli czytać czy oglądać

Po raz kolejny trafia mi się film, który jest ekranizacją jakiejś głośnej powieści, a ja jej nie znam. Jak to zwykle bywa, można założyć że wersja książkowa będzie lepsza, no ale skoro na razie mogę zobaczyć film to będę miał chociaż jakieś wyobrażenie.
A pomysł zaiste budzący grozę. Oto w dużym mieście wybucha tajemnicza epidemia ślepoty. Każdy kto zetknie się choćby przelotnie z zarażonymi sam po krótkim czasie też traci wzrok, trudno więc dziwić się przerażeniu i bezradności władz i różnych służb. Nikt nie zna przyczyn, nie ma lekarstwa, na początek więc władze zwożą wszystkich w jedno miejsce by ich odizolować. Opuszczony szpital psychiatryczny staje się nie tyle miejscem kwarantanny (bo nie ma tu żadnego lekarza ani opieki), ale raczej miejscem wegetacji, a z czasem więzieniem dla chorych.

środa, 23 stycznia 2013

Wujek Bonmee, który potrafi przywoływać swoje poprzednie wcielenia, czyli moje nerwy i sansara

Nie dość, że pogoda mało przyjemna, człowiek wraca z pracy i pada ze zmęczenia po łażeniu przez tę breję to jeszcze dobiją go takimi informacjami jak ta o premiach dla p. marszałek i zastępców. Ja też [...słowo niecenzuralne...] bym chciał sam sobie tak przyznawać premię (w wysokości przeciętnych rocznych dochodów) bo oceniam swoją pracę bardzo dobrze... Ech, szkoda gadać na ludzką pazerność, bezczelność i głupotę. Kryzys jest dla przeciętnych ludzi, ale nie dla polityków, którzy pasą się w tym czasie za pieniądze podatników. Jak przychodzi taka informacja człowiek się szamoce - czy to olać, wyłączyć się z myślenia, absorpcji jakichkolwiek informacji politycznych, czy też wrzeszczeć, pisać, protestować. Jedno nieobywatelskie, a drugie pieniackie i niewiele daje. W taki dzień przypominam sobie dlaczego założyłem bloga gdzie postanowiłem pisać tylko o kulturze. To daje wytchnienie, jest niszą gdzie można się schować przed tym całym hałasem i masz pewność, że więcej masz wokół siebie ludzi inteligentnych, wrażliwych, mniej agresywnych i bardziej otwartych. A zamiast odnosić sobie ciśnienie lepiej pomyśleć sobie ile już głupich decyzji, ludzi, sytuacji przetrwaliśmy. Skoro oni się nie wstydzą, to co ja im mogę zrobić? Ja bym się wstydził. I każdy uczciwy człowiek pewnie też. Widocznie oni tacy nie są. A może władza ich tak zmienia?
Uruchomiło mi się sporo refleksji, ale wbrew pozorom wszystkie one w jakiś paradoksalny sposób mogą doprowadzić nas do tematu dzisiejszej notki. Bo takie filmy jak choćby "Wiosna, lato, jesień, zima" czy dziś opisywany "Wujek Bonmee", są tak głęboko zakorzenione w innej duchowości, innym sposobie patrzenia na świat, że dla Europejczyka przyzwyczajonego do działania mogą być trudne w odbiorze. Ale dają właśnie taką perspektywę, która pokazuje małość tego wszystkiego co dziś wydaje się tragedią, śmieszność tego co jest problemem. U chrześcijan tą perspektywą jest wieczność, zbawienie, ale niewiele jest filmów, które do tego się odwołują (ostatnio "Wyspa" czy "Wielka cisza"). Natomiast kino azjatyckie coraz częściej zaskakuje nas swoją poetyką i odwołaniami do innego spojrzenia na świat, do wiary w reinkarnację i poszukiwania harmonii w sobie.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Skyline, czyli żałosna papka i kilo gwoździ

Zwykle gdy się chce o czymś pisać to znaczy, że zrobiło to na tobie "jakieś" wrażenie. Ale przecież nie zawsze musi być to wrażenie pozytywne, prawda? No więc dziś notka o czymś żenującym. Bardzo podoba mi się to określenie w tytule notki, którego użył wobec tej produkcji jeden z widzów gdzieś na forum...
Aż dziw że wydano na to kupę szmalu (bo efekty naprawdę niezłe), a całość sprawia wrażenie jakby była robiona na podstawie scenariusza który ktoś wyrzucił do kosza jako majaki wariata. Dodajmy do tego drętwe aktorstwo i mamy produkcję, która nie zachwyci chyba nawet największych fanów gatunku. Oglądanie tego filmu po prostu boli. Człowiek od razu sobie myśli o tych wydanych milionach, o tych świetnych efektach i marzy żeby następnym razem taką szansę dano właśnie jemu, a prawie na bank poradzi sobie lepiej. Wystarczy przypomnieć sobie Dystrykt 9 żeby stwierdzić, że za niewielką kasę debiutant może zaskoczyć cały świat... 
A tu niestety kasa i efekty nie pomogły ni cholerę...

sobota, 12 stycznia 2013

Jeszcze nie wieczór, czyli nie spuszczajcie kurtyny

Organizm zmusza to siedzenia w domku i jedyna z tego korzyść to że wreszcie jest sporo czasu na odrabianie zaległości filmowych. Materiałów na notki uzbierało się już całkiem sporo, powoli będę to porządkował, ale na dziś coś świeżo obejrzanego. Jakoś mi się dwie rzeczy nałożyły na siebie - troszkę nostalgiczne notatki Jerzego Stuhra z czasu choroby (pewnie jutro napiszę) i właśnie ten film. I sporo refleksji - oto pokolenie aktorów, których twarze znam tak dobrze, powoli schodzi ze sceny. Mają na to wpływ zdrowie, warunki fizyczne, ale i zainteresowanie publiczności - oni chcą znanych sobie twarzy, czyli ludzi młodych, pięknych i tych, których znają z pierwszych stron gazet. Zamiast aktorów i umiejętności coraz bardziej liczą się celebryci i ich "sława". Nie tylko w kinie - gorzkie refleksje Pana Jerzego na temat współczesnego teatru mają w sobie sporo mądrości - tam też coraz bardziej liczą się znane twarze, skandal, albo kontrowersje niż sama sztuka. Widz ma klaskać nawet jak nie rozumie (bo jest za głupi albo zbyt drobnomieszczański?) - ważne, że kolorowe pisma, tv i internet powiedziały, że to wielkie dzieło... Ależ mi się uruchomiło. Temat na długą notkę, a ja chciałbym dziś tylko o filmie. Filmie wyjątkowym.

środa, 9 stycznia 2013

Pielgrzymka do Santiago de Compostella, czyli inny świat

Inny świat. Przechodzisz w inny wymiar przestrzeni, spraw, problemów. I w inny wymiar czasu, bo tempo życia tu przestaje się liczyć. Jak ja temu Szwajcarowi zazdroszczę. Droga do Santiago to moje niezrealizowane marzenie, a tu na dodatek on przeszedł nie tylko od Pirenejów, czyli ten najczęściej podejmowany przez Polaków fragment trasy, ale od samej Szwajcarii, niczym przez tyle stuleci po prostu wyruszając z domu, a nie podjeżdżając gdziekolwiek, bo na tyle urlopu w pracy wystarcza. Ponad 2 tysiące kilometrów i 80 dni. W trasie towarzyszy mu kamera - część zdjęć robi sam, część ktoś towarzyszący mu na szlaku. Film nie jest poukładaną kroniką, przewodnikiem, ale raczej jakby osobistym dziennikiem z różnych etapów - przypadkowe zdarzenia, spotkania, jakieś refleksje na szlaku, migawki z noclegów, krajobrazy. Może nie jest to porywający dokument, nie jest to też słodki i piękny obrazek - raczej próba ukazania fenomenu pielgrzymowania do grobu św. Jakuba w dzisiejszych czasach z bardzo osobistej perspektywy.

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Kosmiczni turyści, czyli marzenia coraz bliżej

Ktoś mógłby się zaśmiać widząc tak sformułowany podtytuł - nie oszukujmy się 20 mln. dolarów za lot jest nadal dostępne nielicznym - ale jeszcze kilkadziesiąt lat temu nikt nie miał na to szans, a technologia wciąż idzie do przodu. Kto wie - może nasze wnuki będą traktować takie wycieczki jako atrakcję na podobnym poziomie jak podroż do Nowej Zelandii...
Po takiej dygresji na początek kilka słów o filmie. Christian Frei nie jest nowicjuszem w robieniu dokumentów i trochę mnie zaskoczył tym filmem. Jest jakiś nierówny... Z jednej strony ponad półtorej godziny materiału i chwilami jest bardzo interesująco, ale poprzez brak jednego wątku, skakania z tematu na temat odczuwa się coraz większe zniechęcenie. Ale po kolei.
Pretekstem do nakręcenia filmu był udział w locie kosmicznym i pobyt na międzynarodowej stacji "kosmicznej turystki" - Amerykanki (irańskiego pochodzenia) Anousheh Ansami. To jej towarzyszymy zarówno w przygotowaniach, jak i już w trakcie samego lotu (rany, jak córa była zafascynowana tymi obrazkami). Ponieważ jednak póki co NASA nie oferuje takiej usługi wraz z reżyserem wędrujemy na teren byłego Związku Radzieckiego - do legendarnego Bajkonuru.

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Wszystko płynie, czyli ta rzeka nurtuje


Zaraz jak tylko ten dokument pojawił się na naszych ekranach chciałem go zobaczyć - lubię takie klimatyczne kino, a tu jeszcze na dodatek jest to projekt, w którym jest dużo fajnej muzyki (Paula i Karol - delikatnie, nastrojowo i gitarowo). Tyle, że wtedy jakoś nie udało się go zobaczyć, w sieci go nie było. I wreszcie jest - znowu pomocny okazał się serwis iplex.pl. Mniam!
Pomysł prosty - facet wyrusza samotnie w rejs Wisłą drewnianą łódką (co prawda ma silnik, ale często porusza się metodą "tradycyjną"), trwa to wiele tygodni, a to wszystko co udało się nakręcić po drodze (niektóre scenki są odgrywane) zmontowano potem w opowieść o rzece, o wędrówce. Kino drogi już było, oto przed nami kino rzeki.

piątek, 30 listopada 2012

89 mm od Europy, czyli tak niewiele, a jakby inny świat

Kolejny filmik dokumentalny znaleziony na iplex.pl. Naprawdę zamiast gapić się w telewizor, skakać po kanałach, albo po stronach w sieci wolę sobie obejrzeć coś tak specyficznego i na chwilę nad czymś się zastanowić. Filmik kręcony w latach 90-tych, ale pewnie i dziś można by nagrać ciekawe sceny na granicy wschodniej. To granica nie tylko między krajami. Te przymusowe postoje wszystkich pociągów, bo trzeba zmienić wszystkie podwozia, to jednocześnie pewien symbol przekraczania granic innej mentalności, innej kultury. Świetne ujęcie robotnika i małego chłopca pokazuje jednak nam, że być może część tych granic to tylko pozory albo zaszłości, które siedzą w głowach starszych pokoleń.
Film tam naprawdę jedynie rejestruje pracę robotników oraz twarze pasażerów pociągów. I tyle.Jest surowo, bez skupiania się na określonych ludziach.
By jechać dalej brakuje tytułowych 89 mm (tyle wynosi różnica w szerokości między europejskimi torami, a torami w byłym ZSRR).

niedziela, 18 listopada 2012

Wyspa, czyli pokój w sercu

Ten film to dla mnie czysta metafizyka. Tak prosty, surowy, raz przepełniony słowami modlitwy, chwilami dowcipny, ale na pewno dotyka tego co najważniejsze - sumienia, duszy ludzkiej, istoty wiary i sensu życia. Oglądam go po raz trzeci - tym razem korzystając z tego, że z okazji festiwalu kina rosyjskiego Sputnik nad Polską, platforma iplex.pl udostępniła filmy pokazywane w poprzednich edycjach - polecam Wam gorąco, bo to klasyka, prawdziwe perełki, a niestety kino rosyjskie rzadko gości na ekranach telewizorów (widać ktoś uznał, że tyle lat było w nadmiarze, to teraz tylko ameryka ma nam starczyć).
To zadziwiające, że Rosjanie mają w swojej kinematografii naprawdę sporo takich filmów, które nawet jeżeli nie zawsze o religii mówiły wprost, to zadawane w nich pytania i ich wymowa była na wskroś metafizyczna. Ci to umieją. A Polacy, nawet jak podejmują próby (Faustyna), to wychodzi nijako. Wyspa, w której blisko jedna trzecia wypowiadanych słów to modlitwy, oglądana jest nawet przez niewierzących i to bez jakiegoś specjalnego odrzucenia. Tu nic nie razi sztucznością, egzaltacją, fanatyzmem, te słowa płyną z duszy i to się czuje... Nawet humor jest tu jakoś przesycony mądrością, uczeniem pokory, poskromieniem pychy - niczym w opowieściach o pierwszych pustelnikach.

sobota, 17 listopada 2012

Blue Valentine, czyli coś nam wymyka się z rąk

Niesamowicie podobał mi się ten film. Niewesoły, ale jednocześnie wzruszający. Zabieg by ukazać zarówno początki znajomości dwojga ludzi, ich fascynację, w zestawieniu z kryzysem jaki przeżywają obecnie czyni z tej historii coś niesamowicie intymnego, prawdziwego i dużo mniej sztampowego niż wszystkie słodkie historyjki o miłości jakie serwuje nam Hollywood.
Cindy (Michelle Williams) i Dean (Ryan Gosling) są parą już kilkuletnim stażem, ale to co kiedyś być może stanowiło o fascynacji teraz trochę "ulotniło się" przywalone drobiazgami życia codziennego. Cindy ma trochę żalu, że Dean niewiele robi ze swoim życiem, wystarczy mu byle jaka praca, że sporo pije i lubi taki tryb życia. To luzak, nie cierpiący schematów, zwariowany typ działający trochę pod wpływem impulsu. Czy taki człowiek nadaje się na etatowego odpowiedzialnego pracownika? A czy nadaje się na towarzysza życia, na męża? Kiedyś zawrócił w głowie Cindy i ujął ją nie tylko swoją opiekuńczością, szczerością, ale i szaleństwem. Na pewno uwielbia go córka, choć ich wspólne zabawy nie zawsze są odpowiedzialne. Czy to tylko Cindy jest zmęczona i czuje, że zbyt wiele spoczywa na jej barkach? 

wtorek, 13 listopada 2012

Druciki, czyli tym razem Off-owo


Tym razem coś troszkę zaskakującego. Kino Offowe, niezależne produkcje (ale nie tylko amatorskie, tylko po prostu robione własnymi siłami bez promocji wielkich firm) to coś co rzadko można oglądać na ekranach - obojętnie czy dużych, czy małych. Teraz - dzięki coraz szerszej ofercie różnych platform udostępniających filmy, powoli się to zmienia. Amerykanie mają swoje Sundance, a u nas? No cóż. Są nagrody OFFskary, ale mało kto o nich szerzej mówi. Czy warto sięgać po takie produkcje? Sami oceńcie, spróbujcie - tu często warsztat jest na dobrym poziomie, pomysłów co nie miara, a zapał, świeżość i szczerość tych rzeczy (nawet jeżeli trąci naiwnością) budzą podziw. Komu by się chciało kręcić coś, nie mając pewności czy ktoś to obejrzy? 
Oglądając Druciki od razu uruchamiały mi się wspomnienia, jak to ze znajomymi sami wymyślaliśmy scenariusze i chcieliśmy coś kręcić (ale koniec lat 80-tych to był czas gdy kamery były niezbyt częste w domach) :) Pamiętam najbardziej zaawansowany wariacki pomysł polegał, że przebierzemy się za bohaterów Kubusia Puchatka i będziemy wymyślać własne absurdalne historyjki (nawet chyba były już pomysły na kostium Kangurzycy z wielką kieszenią, w którą miała się chować jedna z drobniejszych dziewczyn)... Ech. Duch takich trochę zwariowanych pomysłów, bliższych nastolatkom niż dorosłym ludziom, unosi się nad tą produkcją.

niedziela, 11 listopada 2012

Woda, czyli los wdowy

Indie kojarzą nam się głównie z Bollywood, pięknymi strojami, tańcem, muzyką i ciekawą kulturą. Taka cepelia jednym słowem. Ale przecież to kraj wielkich kontrastów, które trudno czasem nawet nam zrozumieć. Nie chodzi mi o to by coś malować w czarnych barwach, ale raczej by próbować przyglądać się Indiom z różnych stron - poznając i współczesność (ciekawe Lalki w ogniu) i historię (piękne Pather Panchall albo Nieugięty). Dorzucam teraz do różnych obrazów, które mam w głowie kolejny - "Wodę", czyli trzecią część trylogii o hinduskiej obyczajowości. Na pewno będę szukał poprzednich dwóch (Ogień, Earth) tej samej reżyserki. Deepa Mahta pochodzi z Indii i choć mieszka w Kanadzie wie dobrze o czym opowiada...
Akcja filmu dzieje się jeszcze przed wojną i ważną rolę odgrywa tu postać Mahatmy Gandhiego (nadzieja na zmianę), ale przecież nadal w niektórych regionach kraju zwyczaje takie jak aranżowanie ślubów małych dziewczynek ze starszymi mężczyznami, a potem spychanie na margines życia publicznego wdów nie są wcale rzadkością.  

sobota, 3 listopada 2012

Afgański idol, czyli zderzenie kultur

Afgański idol
Afgański Idol (2009)Pora na kolejny dokument z tegorocznego HumanDoc (przypominam, że kilkanaście dokumentów jeszcze przez kilka tygodni do obejrzenia za darmo na iplex.pl). Zacząłem oglądać już jakiś czas temu, a teraz się połapałem, że na tegorocznej edycji festiwalu właśnie ten tytuł zdobył główną nagrodę. Tym bardziej polecam.

Z jednej strony może trochę śmieszyć - wszak ich am Afgan Star przypominać nam może raczej mieszankę disco polo z elementami cepelii, ale gdy wsłuchamy się w te wszystkie opowieści ludzi, którzy ten program oglądają, występują w nim lub go tworzą, zaczynamy patrzeć na to wszystko trochę inaczej. Inna kultura, inne tradycje i inne zwyczaje.

sobota, 27 października 2012

18 kilogramów, czyli zajrzyj na festiwal HumanDoc - nawet nie musisz ruszać się z domu

18 kgSypie. I nie chce przestać. Ale końcówka października. Nosa się nie chce z domu wystawiać. Ale zamiast siedzieć przy kompie i robić porządki wolałem dziś trochę poczytać... Do klawiatury usiadłem na chwilę i od razu trafiłem na dwie ciekawe rzeczy: jedna to ostatni koncert Gintrowskiego z tego roku - dorzucam go do notki Leszka. A druga rzecz to moje spore zaskoczenie i radość ogromna - oto iplex.pl nie tylko postanowił tak jak dotąd zamieszczać starsze filmy dokumentalne, które premiery miały już kilka lat temu, ale teraz z okazji kończącego się właśnie Festiwalu Human Doc pokazują przez miesiąc za darmo dużą ilość filmów z tegorocznych pokazów. Świeżutkie - nie musisz ruszać się z domu (choć oczywiście namawiam jeszcze na jutrzejsze pokazy, bo na festiwalu zobaczycie więcej) - po prostu brawa za takie inicjatywy! Wszystkie filmy dostępne są tutaj przez miesiąc, a jeżeli ktoś lubi dokumenty to znajdzie tam również sporo filmów starszych, nagradzanych i wartych obejrzenia. 
Ja na początek wybrałem sobie coś króciutkiego, czyli 18 kg - film nakręcony przez Kacpra Czubaka i pokazywany zdaje się, że niedawno w religa.tv

środa, 24 października 2012

Fotograf wojenny, czyli głos, którego inaczej by nie mieli

Na ten film już od dawna miałem chrapkę - tzw. gustomierz na Filmwebie wyświetla mi go zawsze w rekomendowanych i oto wreszcie się udało go znaleźć. I przyznam, że wciąż jeszcze mam gulę w gardle. Wstrząsające zdjęcia, mądre komentarze, ciekawa postać i sporo pytań, które przed nami film stawia. Czego więcej chcieć od dokumentu? Po prostu świetny obraz i polecam do obejrzenia każdemu. Nie zważając na drastyczność i poruszający charakter niektórych zdjęć, a może właśnie ze względu na to, że one takie są.  
Film poświęcony jest prezentacji sylwetki jednego z najbardziej znanych fotografów wojennych - James'owi Nachtwey. Kamera towarzyszy mu w trakcie różnych jego misji i prac, mamy sporo wypowiedzi jego znajomych i jego samego i przede wszystkim zdjęcia.  Już one by wystarczyły by przykuć wzrok do ekranu, ale obdarzone dodatkowo komentarzem i powracającym pytaniem: "czemu to robię?", sprawiają, że film jest i do oglądania i do przemyślenia.

niedziela, 21 października 2012

Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj, czyli morderca też ma uczucia

Tytuł beznadziejny, ale film zaiste fajny. To dopiero drugi film Martina McDonagha (przede wszystkim świetny dramatopisarz), ale zapowiada się, że wszyscy, którzy lubią zakręcone czarne komedie nie będą musieli ograniczać się do produkcji Guy'a Ritchie'go, czy liczyć na poczucie humoru Tarantino. 
Może nie ma tu aż tyle akcji, ale sam pomysł, specyficzny humor, dialogi i budowanie klimatu m.in. na przemocy i czarnych charakterach - to wszystko  przecież tak lubią wszystkie tygrysy. Akcji nie ma dużo, ale może właśnie dzięki temu udaje się uniknąć przesady, śmieszności, dublowania tych samych pomysłów. Powiedziałbym, że ten spowolniony nastrój, te krajobrazy i nutka nostalgii nadają mu czegoś oryginalnego, co sprawia, że będę czekał na kolejne filmy tego reżysera (7 psychopatów nakręconych w tym roku już uznano w Wlk. Brytanii za hit). Ach wspomniałem o krajobrazach - tytuł filmu w oryginale brzmi "In Brugia" i właśnie to cudowne stare miasto stanowi tu tło i dodatkowy element, dla którego film warto zobaczyć. Prawdę mówiąc, jak zobaczyłem te kamienice, stare mury katedry i obrazy Bosha w muzeum (którego kocham nawet bardziej niż Bruegel'a) to stwierdziłem, że sam muszę dopisać to miasto do "must see".

poniedziałek, 15 października 2012

Maximo Oliveros rozkwita, czyli kolejny film, kolejna kultura i kolejne pytania

Kolejny seans z iplexem. Jak to miło, że nawet na wyjazd nie muszę już ze sobą targać ciężkiego sprzętu i płyt, albo liczyć na to, że hotel ma jakieś sensowne kanały telewizyjne. Proszę jest wolny wieczór, dostęp do sieci i możemy kolejny wieczór spędzić na poszukiwaniu rzeczy ciekawych. Tym razem trafiłem ciekawie, choć zważywszy na moje dość konserwatywne poglądy nie jest to film, który by leżał na półce ulubionych. Zdecydowanie podejmowanie tematyki odmiennych preferencji seksualnych, szczególnie gdy jest z założenia tematem głównym i idzie to w stronę filmu "wojującego", (czyli mającego udowadniać wszystkim heteroseksualnym zaściankowość, nietolerancję itp.) zwykle mnie do siebie nie przekonuje, drażni wąskim podejściem do tematu i z góry założoną tezą. Ale czasem trafia się coś co jednak zaciekawia. I tak było z tym filmem - często wymienianym w różnych środowiskach jako jeden z lepszych filmów queerowych. Miejscami drażnił, ale chyba głównie słabościami technicznymi scenariusza i samej produkcji, ale też niesamowicie przyciągał głównym bohaterem, jego innością i pobudzał do zadawania sobie pytań.

czwartek, 11 października 2012

Śmietnisko, czyli biedny też ma swoją godność

Najpierw moją uwagę zwróciła informacja iż muzykę do tego dokumentu zrobił Moby. No jakże to ominąć, nawet jeżeli o samym filmie dotąd nie słyszałem. Ba - nawet - jako, że mało interesują się sztuką plastyczną, niewiele wiedziałem o samym Viku Munizie, o którym ten film opowiada. I choć muzyka mnie troszkę zawiodła, bo jest jej niewiele i bardzo w tle, to sam dokument okazał się całkiem interesujący. Po pierwszym zachwycie potem przyszły różne pytania i nie jestem wobec niego bezkrytyczny, ale to tym bardziej świadczy o tym, iż warto go zobaczyć. Dokument powinien jakoś poruszać i zmuszać do dyskusji. 
Ale zacznijmy od początku - Muniz - chyba najbardziej znany na świecie artysta wywodzący się z Brazylii (sam wypowiada ten sąd), ale mieszkający w Stanach, postanawia wrócić do swego kraju, by stworzyć tam nowy projekt, a jednocześnie oprócz walorów artystycznych, tym razem postawić na cele społeczne.
Jego wybór miejsca i inspiracji to podobno największe wysypisko śmieci na całym świecie koło Rio de Janeiro i ludzie, którzy są zbieraczami, czyli zarabiają na segregacji śmieci.

czwartek, 4 października 2012

Euforia, czyli przestrzeń stepów, łódka na Donie i klasyczny trójkąt

 Vyrypayev - to nazwisko, mimo młodego wieku faceta, to można powiedzieć, że już pewna marka - dramatopisarz, scenarzysta, reżyser. Kiedyś już pisałem o filmie do którego przyłożył rękę i nawet porównując Najlepszą porę roku z filmem, o którym dziś kilka słów można dostrzec pewne podobieństwa. Przede wszystkim niesamowita intensywność emocji, a jednocześnie sprawienie, że ludzie, którzy je odczuwają są jakby odrealnieni. Nie przejmując się jakimiś normami, zasadami podążają za swoimi pragnieniami, za impulsami, które popychają ich czasem do czynów szalonych. Nie chcą przeżyć życia będąc nieszczęśliwym, wolą nawet skończyć ze sobą byle przez chwilę zbliżyć się do tego co postrzegają jako szczęście - miłości, zemsty, zbliżenia, zazdrości i wyłączności, wybaczenia...
Ten film - choć piękny od strony wizualnej i cudownie dopełniony prostą i harmonijną, tęskną muzyką, jest niełatwy w odbiorze i trudno do jakiejkolwiek interpretacji. Mamy z jednej strony jakąś historię, ale bez skupienia się na poszczególnych scenach, symbolach i znakach, które się tu pojawiają, wydaje się ona dość błaha.