środa, 6 stycznia 2016

Cage the elephant - Tell me I'm pretty, czyli nie za ostro, ale energia fajna

Wczoraj na notkę nie było czasu, to może dziś uda się dwie. Po nocce z grami planszowymi znalazłem muzę, która daje sporą dawkę energii, więc chcę najpierw podzielić się z Wami płytką, a wieczorem może jakiś dobry film. Co prawda nagromadziło mi się sporo produkcji, przy których chcę trochę pomarudzić, ale to może na przyszły tydzień, co? Dziś coś dobrego.
Muzycznie ubiegły rok był dość ubogi i nawet miałem jakieś postanowienie, żeby szukać więcej nowości, deezer bez konta premium na komórce sprawdza się jednak średnio, córka za to namawia mnie mocno na spotify i właśnie stamtąd dzisiejszy krążek. Gitarowo, hałaśliwie i energetycznie. Była spora pokusa, żeby opisać warszawskiego Sylwestra, ale było tak zimno, że większość kapel jedynie słuchaliśmy chowając się z córą do namiotu. Notki o tym koncercie więc nie będzie (Perfect grał krótko, Lemon smęcił, Grubson to nie do końca moja bajka). Gdyby nie the Kooks i świetne fajerwerki to bym to uznał za porażkę. Ale o brytyjczykach już kiedyś pisałem, to może dziś o kapeli zza Oceanu. Co prawda muza podobna - widać, że nie ustaje moda na indie rock, na ładnych chłopaków, którzy potrafią i przysmęcić i rozkręcić muzę podrygiwaniem a'a The Beatles.
Oto czwarty krążek Cage The Elephant - dla mnie odkrycia nowego, bo chyba więcej słucham dinozaurów, ale przecież kapela gra już chyba prawie 10 lat i koncertowała z największymi.


Miło się tego słucha, nawet cztery wolniejsze numery (na dziesięć), pobrzmiewają ciekawym brzmieniem, nie nudzą. Mimo iż wydawałoby się to takie słodkie, łagodniejsze granie, to gitarki potrafią zachrypieć całkiem ostro, a i wokalista potrafi dać z siebie trochę więcej mocy. Na koncertach musi to wypadać nawet ciekawiej niż w studio, bo na żywo zwykle wszyscy improwizując dają z siebie więcej.
Podobno poprzednie krążki były trochę bardziej melodyjne, taneczne, ale jak dla mnie i tak jest sporo fajnej energii w tej muzie. Chyba jedyny problem z tą płytą, to fakt, iż prawie każdy numer przypomina nam coś innego - podobieństw do innych zespołów nasuwa się sporo (choćby Black Keys). Obojętnie jednak czy znasz już tę kapelę, czy uznasz ją za trochę wtórną, to warto dać tej płycie szansę, bo to fajna dawka gitarowego grania - nie za ostrego, ale z odrobiną szaleństwa. Ulubione? "Too Late To Say Goodbye" i "Cold Cold Cold".

2 komentarze:

  1. mieliśmy kiedyś straszną na nich fazę i chyba przez to, że wtedy się ich tyle nasłuchaliśmy, teraz już nas tak nie cieszą
    http://blotodlazuchwalych.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a która ich płyta najlepsza? To poszukam :)
      Śmiesznie, bo widzę u Was Dzikie historie, o których chcę dziś wieczorem pisać

      Usuń