sobota, 16 stycznia 2016

Foxcatcher, czyli pieniądze podobno dają wszystko

No i pięknie za oknem. I mimo, że pogoda pokrzyżowała mi trochę plany kinowe, to czasem warto odpuścić i nie ryzykować, nie zwiększać ilości klnących na ulicach kierowców :) Powoli przymierzam się do tegorocznych nominacji oscarowych, dwie już za mną (zerkajcie do spisu obejrzanych), czyli Marsjanin i Most Szpiegów, ale oba raczej nie warte są nagród. Zobaczymy co dalej. Ale póki co w planach na dziś aż dwie notki: jedna filmowa i jedna książkowa. Po dzisiejszym DKK mam ochotę napisać o "Musimy porozmawiać o Kevinie", ale na to potrzebuję chyba troszkę czasu. Może więc coś innego z zaległości.
Dzisiejsza notka to też nominacje, tyle, że ubiegłoroczne - zostało mi jeszcze kilka rzeczy i będę je powoli opisywał. "Foxcatcher" zachwycił Amerykanów, oni chyba w ogóle lubują się w obrazach inspirowanych prawdziwymi postaciami (bracia Schultz - medaliści olimpijscy) i wydarzeniami, a jak pojawi się sport, to już im więcej do szczęścia nie trzeba. Tym razem nie baseball ani kosz, ale trochę niszowe zapasy. I dramat, który jak dla mnie niestety jest zbyt rozwleczony, jakiś taki klaustrofobiczny. Kreacje aktorskie naprawdę niezłe, ale kto lubi wpatrywać się minutami gdy bohater ma wciąż jedną minę i milczy albo patrzeć na zmagania obściskujących się na macie facetów (zaiste dziwny sport).
Czy to znaczy, że jest tak kiepsko? W końcu ciarki pojawiały się, choć tylko na chwilę... 


To historia o tym jak znaczącą rolę dla sportowca ma trener, czy opiekun. Można mieć talent i rozdrobnić go przez różne głupoty. Tu nie chodzi tylko o systematyczność, o wysiłek, ale przede wszystkim o wiarę w siebie, w sukces, o chęć do walki... Zawodnik powinien mieć spokojną głowę, a nie martwić się o to czy starczy mu jutro na chleb, czy rodzina nie przymiera głodem. Taki komfort obiecywał swoim podopiecznym dziedzic fortuny, ekscentryk i pasjonat zapasów John du Pont. W swojej posiadłości założył ośrodek szkoleniowy, który miał przygotowywać przyszłą kadrę na olimpiadę, dając im wszystko co tylko potrzebne do życia i trenowania. 

Pokusa spora, zwłaszcza gdy jest się pod kreską. Ale czy taką ofertę łatwo przyjąć gdy ma się rodzinę? Czy facet w ogóle potrafił przyjąć odmowę? Chce być przecież nie tylko trenerem, sponsorem, ale mentorem, ojcem, przywódcą, zawsze na pierwszym planie, zawsze łasym na pochwały. Ta właśnie postać wywoływała u mnie ciarki. Jest zarazem fascynujący jak i odpychający.
 Młody chłopak, który ewidentnie na początku potraktował jego ofertę jako dar z nieba, niesamowicie zmienił się pod jego wpływem, dopiero z czasem uświadamia sobie, że ta decyzja i ta relacja wcale nie sprawiła, że jest szczęśliwszy, że będzie częściej wygrywał... Zawsze był trochę w cieniu - potrzebował oparcia, najpierw starszego brata, potem znalazł je właśnie u multimilionera, ale na ile potrafi ocenić co jest dla niego lepsze, kiedy zacznie żyć samodzielnie?
Może się to wydawać wszystko mało emocjonujące, bo i niewiele emocji pokazują grane przez aktorów postacie - tu wszystko jest raczej w głowie, nie do końca wypowiedziane, a my możemy się jedynie tego domyślać. Ale może właśnie to jest takie ciekawe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz