Wybierasz, oglądasz i oceniasz. "Seryjnego zabójcę nr 1" obejrzałem właśnie w ramach festiwalu na tej stronce. I już wybieram sobie kolejne.
To film, który przypadnie do gustu fanom kryminałów policyjnych bliższych dramatom niż kinu sensacyjnemu. Bo choć historia (autentyczna) jest dość mroczna i krwawa, to film ma w sobie niewiele napięcia - to odtworzenie nie tyle samego śledztwa, ale wieloletniej frustracji, że nie udaje się go zamknąć.
I można by rzec: jedynie upór jednego faceta, który wciąż szukał połączeń nowych zbrodni z wydarzeniami sprzed lat, pomógł w złapaniu sprawcy. Jak to udowodnić, jak to połączyć, jak wydobyć przyznanie się, skoro w trakcie dochodzenia nie uniknięto błędów i dowody wcale nie są jednoznaczne... Do tego dochodzi jeszcze konkurencja między poszczególnymi wydziałami (my swojego podejrzanego mamy, ale nie przedłużajcie nam sprawy, obciążając go na siłę czymś z przeszłości, na co nie pewności)... Ciekawe, choć niewiele w tym napięcia. Może nawet ciut się dłuży, ale i tak mi się podobał. Najciekawsze dla mnie było nawet nie samo śledztwo i kolejni "sprawcy", ale proces sądowy i dylematy adwokatów. Jak tu bronić "bestię", która zgwałciła i zamordowała siedem młodych kobiet? Przecież zawsze można znaleźć jakieś argumenty na jego obronę - porzucenie przez matkę, prześladowanie przez rówieśników (za odmienny kolor skóry), brak wsparcia do państwa, bo "w życiu mu się nie ułożyło"... A rodzice ofiar słuchają tego i płaczą...

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz