poniedziałek, 11 stycznia 2016

Zacieralia, czyli podobno najbardziej żenujący festiwal roku

Wczoraj notki nie było, ale dzień był tak intensywny, że potem już człowiek chciał tylko odpoczywać. W ramach naszych cyklicznych akcji wymiany książek tym razem spotkanie wyjątkowe, bo połączone z miejskim finałem WOŚP, były więc licytacje, poczęstunek i sporo innych atrakcji. A my mogliśmy w to wszystko się włączyć i dołożyć do tego jakiś własny grosik. Fajna sprawa!
Zdaję sobie sprawę, że większość czytelników bloga jest spoza Warszawy, więc nawet zbyt często nie piszę o tych naszych inicjatywach, ale jakby ktoś chciał zerknąć niech wbije na FB "Półki do Spółki" i miło mi będzie jak da łapkę w górę.

No i tak... Zmęczenie spore, satysfakcja też jest, choć humor mam od kilku dni pod psem - wszystko przez to, że na sobotnim koncercie posiałem (podejrzewam, że wcale nietrudno było wyciągnąć mi z kieszeni) telefon... A bez niego trochę jak bez ręki. Dlatego i sama ocena imprezy trochę się opóźnia. Nawet jeżeli człowiek się fajnie bawi, a potem doświadcza niezbyt miłych konsekwencji, to i wspomnienia jakoś blakną :) Generalnie - dwa dni koncertów, do których namówiła mnie małżonka oceniam naprawdę fajnie, choć do utraty telefony dochodzą jeszcze inne czynniki, które wpływają na to iż pianie z zachwytu przychodzi mi z trudem.

Po pierwsze: Zacieralia to impreza, która ma bardzo specyficzny klimat i pierwszy kontakt może być małym szokiem. To wcale nie w trakcie zabaw sylwestrowych widziałem najwięcej dziwnych nakryć głowy, ale właśnie tu. Stężenie peruk, garnków, durszlaków, głów konia, własnych produkcji typu konewki, rury itp., na metr kwadratowy po prostu rekordowe. Zarówno na scenie, jak i na sali pełen luz i obowiązkowe prezentowanie, że wszystko masz w dupie - co o tobie myślą, co powiedzą, jak odbiorą. Im więcej przekleństw tym lepiej, im głupiej wyglądasz tym lepiej, a jak jeszcze potrafisz się wyluzować tańcząc, grając, śpiewając to już spokojnie właź na scenę.


Po drugie: jak się pewnie domyślacie do tego żeby się wyluzować (bo nie każdy potrafi na zawołanie), rzucać się w pogo i podskoki, by zwiększyć swój poziom tolerancji (albo miłości) do bliźniego, który skacze obok, większość ludzi używa napojów zwanych nomen omen wyskokowymi. Ponieważ jednak w oba dni imprezy robiłem za kierowcę albo nie miałem ochoty na intensywne picie, musicie wybaczyć, że zachowałem pewien dystans wobec niektórych rzeczy, które widziałem lub słyszałem. Do tego żeby bawić się wydzierając się na całe gardło tekstami typu: "och jak dobrze, bo ona robi loda mu" i tym podobnymi, chyba musiałbym bardzo dużo wypić. Może po prostu mam jakieś hamulce (bywalcy takich koncertów pewnie by powiedzieli, że kołek w dupie), ale po prostu uznajmy, że bawią mnie inne rzeczy. Jak robi się żenująco, to mogę słuchać, ale na pewno nie będę tego śpiewał...
Alkohol był obecny nie tylko wśród publiki, na scenie, ale nawet w przerwach między koncertami (brawa za sprawną organizację i kopa w dupę za żenujący poziom konferansjerki w drugim dniu) puszczano filmiki z Wiesławem Wszywką. 

Do tego można by dorzucić jeszcze trzecią odpowiedź na pytanie: ale czemu się nie bawisz. I kto wie, czy nie mniej istotną. Co prawda żonie i wszystkim dookoła powtarzam, że łagodnieję z wiekiem i słucham teraz rzeczy dużo spokojniejszych (o co kiedyś bym się nie podejrzewał i jest to prawdą), ale powód może być dużo prostszy - jeżeli ktoś ma około 30 kg nadwagi to cholera nie jest łatwo oderwać się od ziemi jak dawniej :) Lepiej posiedzieć albo postać i muzy posłuchać, nie?

A Zacieralia pod tym względem mają swój urok, bo muza ewidentnie skłania do skakania. Punk i różne jego wariacje, a nawet jak ktoś rżnie bluesa, bawi się syntezatorem, czy dęciakami, to i tak jest w tym czad. Zapraszane kapele to najczęściej zespoły, które nie mają dużych tras koncertowych po Polsce, są znane bywalcom festiwali, małych klubów, czasem są to projekty powstałe ad hoc przed imprezą, składy się mieszają, wykonawcy wychodzą na scenę, by powygłupiać się ze znajomymi. Jednym słowem duży spontan. I dzięki temu jest ciekawie. Może muzycznie nie zawsze to powala, czasem razi uszy fakt iż wokalista nie pamięta tekstu albo to co śpiewa jest jednym wielkim wygłupem... Jednak chodzi tu przede wszystkim o zabawę, a nie o perfekcję i udowodnienie jakimi to jesteśmy wspaniałymi i perfekcyjnymi artystami. Na niewielu koncertach jest tak skrócony dystans między sceną, a publiką. 
Nie wszystko pamiętam(małżonka lepiej zna tych wykonawców), nie wszystko widziałem (musieliśmy wyjechać w sobotę wcześniej i nie zobaczyłem Apteki, na którą bardzo czekałem), ale to co warto wspomnieć to na pewno:
Wu-HAE - choć nie przepadam za łączeniem ostrej muzy i rapowania, to muszę przyznać, że łoili aż miło;
GKS - Kubę Sienkiewicza wszyscy kojarzą z zabaw w Elektrycznych Gitarach, ale tam jest raczej grzeczny :) A jak brzmi z kolegami gdy gra przeróbki Deep Purple, AC/DC, czy inne ostre numery?
Nocny Kochanek - nie, nie. Ja nie jestem fanem takiej muzy, ale potrafię docenić to, jak ktoś potrafi doprowadzić publikę do amoku. No i ten młody chłopaczek potrafi używać głosu! Polecam posłuchać.
Zacier - jeden z pomysłodawców festiwalu i obok Kazika Staszewskiego i Dr Yry, chyba najczęściej pojawiający się muzyk na scenie. A co projekt, to trochę inna muza. Że chwilami głupawe? I co z tego... Ważne, że w ucho wpada.    
Speculum - nowe dla mnie oblicze Tymona Tymańskiego - ostre i ciekawe. 
A Kazik? Jak to Kazik. Najpierw rozbawił mnie, bo wyglądał jakby był po udarze, choć chyba po prostu taki był pomysł na jego obecność w projekcie Marienburg + Janusz Zdunek, potem jednak już przy "Zakażonych piosenkach" nabrał wiatru w żagle i znowu przypominał siebie. 
Fajna impreza, fajna atmosfera, niezła muza. W przyszłym roku może powtórka. Klub Progresja daje możliwości większe niż Palladium czy Proxima, bo i sala większa.
Fotki znalazłem na profilu imprezy na FB - autora i większą próbkę jego świetnych prac znajdziecie tu. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz