sobota, 25 sierpnia 2012

Zakochani w Rzymie, czyli lekko, przyjemnie i tylko tyle

Oj uzbierało się trochę materiałów na różne notki, ale odkładam na bok pisanie o lekturach i filmach starszych by zająć się na gorąco nowością. Chyba głównie ten film skusił mnie do tego by po raz pierwszy spróbować Nocnego Maratonu Filmowego. 4 filmy Woody'ego Allena pod rząd i ponad 7 godzin w kinie? Uff! Pocieszaliśmy się tym, że w razie czego zależy nam głównie na dwóch najnowszych i tak też się stało - nie nadajemy się na długie dystanse :) (choć jak później się okazało po powrocie i tak spać nie poszliśmy). Nieskładność myśli i słów w tej notce zwalajcie więc na niewyspanie i ogólny mętlik w głowie, bo myślę jednocześnie już o innych zaległych notkach i rzeczach, które w trybie natychmiastowym powinienem skończyć czytać, oglądać itd.
Ci, którzy lubią tego reżysera pewnie już naczytali się recenzji i wiedzą czego się spodziewać :) Ale powiedzcie sami - czyż jest to zaskoczenie? Wszak kilka ostatnich produkcji Allena to tylko klony, które realizowane są wg. podobnego schematu - Amerykanin/nka przyjeżdża do ... i tu wstaw jakieś miasto europejskie. Do tego jakieś znane twarze aktorów i jedziemy. A treść? W sumie mniej ważna - to kompilacja jakichś elementów, które znamy z innych jego filmów, choć coraz częściej wszystko kręci się wokół szczęśliwej/nieszczęśliwej miłości, zdrady (i jej bagatelizowania) i namawiania by "otworzyć się" na innych, na atmosferę miejsca, a na pewną znajdziesz szczęście, miłość itd. Mieliśmy już Barcelonę, Paryż, Londyn, teraz Rzym i wcale by mnie nie zdziwił ciąg dalszy. Nawet jak Kraków nie wyłoży tych 10 mln. dolarów, których zażądali agenci reżysera zawsze można jeszcze nakręcić np.: "Olga, Natasza, Petersburg", "Zauroczeni w Berlinie", "O 11 w nocy w Budapeszcie", "Poranek w Pradze", "Upaleni w Amsterdamie" albo "Noc polarna w Helsinkach"...
   

Co można bowiem powiedzieć o najnowszym filmie Allena oprócz tego, że jest lekki i zabawny. Ano właśnie to, że cały ten miszmasz, czyli kompletnie nie powiązane historie są jedynie okazją do tego by pokazać piękno Rzymu, serdeczność jego mieszkańców i przekonać by więcej turystów przyjeżdżało tu ze względu na magię tego miasta. Jest pięknie i określenia, które padały już w recenzjach, że to po prostu widokówka wcale mnie nie dziwią. No owszem ogląda się przyjemnie, jest sporo znanych twarzy (również włoskich ze sporą rolą m.in. dla Roberta Benigniego), mamy z tego trochę zabawy, ale po zakończeniu seansu w głowie pozostaje niewiele. Gdyby inny reżyser popełnił coś takiego nikt specjalnie by się tym nie zachwycał, ale, że to Allen, wszyscy próbują znaleźć jakiś powód do zachwytów.       
O samych historyjkach nie będę Wam pisał by nie odebrać zabawy - dość powiedzieć, że będzie o sławie celebrytów, zdradzie, zauroczeniu, wszystko podane jest bardzo lekko, komediowo, a sam reżyser dla siebie przydzielił dość zabawną rolę producenta muzycznego, który pragnie skłonić do współpracy przyszłego teścia swojej córki (emerytura dla niego to śmierć, więc nadal chce być aktywny - skąd my to znamy?). Aktorzy specjalnie się nie wysilają, każdy odgrywa swą rolę na nutach, które mogliśmy zobaczyć już w innych ich filmach, ale pewnie mieli niezłą zabawę z tego, że mogli spotkać się w takim gronie. No jakże to - zagrać u Allena to przecież powód do dumy. Na ekranie pojawią się m.in.: Judy Davis, Alec Baldwin, Penelope Cruz, Jesse Eisenberg, Ellen Page.
Jedne wątki bardziej zabawne, inne mniej, w całość się to składa średnio, ale w sumie powiem Wam, że być może to kwestia oczekiwań. Jeżeli ma się w głowie jego dawne filmy, to wciąż człowiek spodziewa się nie wiadomo czego. A Allen najwyraźniej postanowił kręcić coś, co ma się podobać ludziom. Skoro większość nie przepada za myśleniem w kinie, ale szuka tam zabawy - dostajemy to co dostajemy.
Tu trochę zabrakło dobrego pomysłu scenariuszowego, jakiejś klamry, która by może spięła to wszystko do kupy (Jak choćby w "Vicky...", czy w "O północy...". Cztery historie i myślę, że każdy znajdzie coś tu dla siebie, pewnie kręcąc nosem na pozostałe wątki. 
Ja nie żałuję. Niezła zabawa - lekka, niegłupia (choć momentami ocierająca się o stereotypowe, zbyt proste jak na Allena dowcipy), w sam raz na wypad do kina. 
Do postawienia na półce jako dzieło wyjątkowe? U mnie na pewno nie. Wolę "O północy...", które oglądaliśmy jako drugi film maratonu. Ale o nim kiedy indziej. 
  

17 komentarzy:

  1. miałam się udać do multikina na to, ostatecznie zrezygnowałam pragnąc oszczędzać siły na ponad 11 godzinną noc z Władcą Pierścieni

    za Allenem nie przepadam, doceniam kunszt zaprezentowany w Anne Hall i kilku innych starych filmach, dzieła nowsze jednak omijam

    wydaje mi się jednak że twórca tego formatu ma prawo tworzyć te swoje europejskie pocztówki, jako że nie musi już nic udowadniać

    OdpowiedzUsuń
  2. ano racja. I w sumie nie jest to aż tak tragiczne jak np. to co robi z siebie de Niro. Widać Allen ma potrzebę bawienia się kinem, a przy okazji zarabiania - jakby przeszedł na emeryturę to by dla niego było jak śmierć...
    I w sumie miło było zobaczyć go po kilku latach znowu na ekranie z tymi jego neurozami, skupieniem na sobie, zgryźliwością

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja idę w poniedziałek, głównie dla pięknych zdjęć. Byłam w tym roku w Rzymie i chcę powspominać :)

    Czytałam przed chwila, że to na razie ostatni europejski film Allena, chociaż nie wiem, ile w tym prawdy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tych zdjęć trochę jest, ale mniej niż w filmie o Paryżu

      Usuń
  4. mnie powtarzalność Allena nie drażni, bo bardzo lubię takie kino i zawsze z utęsknieniem czekam na tego typu filmy...

    OdpowiedzUsuń
  5. znam Allena ale tylko ze starszych filmów.)

    OdpowiedzUsuń
  6. Hmm, to chyba sobie zarezerwuję ten film jak najdzie mnie ochota, żeby się trochę zrelaksować umysłowo. W ogóle muszę nadrobić zaległości jeżeli chodzi o tego reżysera, bo tak trochę głupio nie znać ani jednego jego filmu:/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ani jednego? to rzeczywiście warto nadrobić - w zależności od tego w czym się lubujesz na pewno znajdziesz coś ciekawego w jego twórczości!

      Usuń
  7. Lubię Allena, ale widząc zwiastun "Zakochanych w Rzymie" domyśliłam się, że nie będzie za dobrze. Uwielbiam "O północy w Paryżu" za magię kina w czystej postaci (tak to odebrałam), ale bliżej mi mentalnie do jego wcześniejszej twórczości z "Manhattanem" na czele.

    Ania ma rację, Allen nie musi już niczego udowadniać - robi to co chce, jak chce i gdzie mu zapłacą. Jeśli w tym ferworze trafi się taka perełka jak paryskie przygody Amerykanina, to nie mam nic przeciwko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Paryż i dla mnie dużo ciekawszy - tam wygrał scenariusz i nienachalny humor, zbieram się do notki!

      Usuń
  8. Pozdrowienia od nas- ode mnie i od Papryczki, która do mnie zawitała. Właśnie teraz siedzi w kinie na nowym Allenie- ciekawam z jakimi wrażeniami wyjdzie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) zazdroszczę spotkania, uściskaj ją przed tym jej urlopem, niech nie ma nosa spuszczonego na kwintę!

      Usuń
    2. Hola! Właśnie wlazłam do sieci. Przez pół dnia robiłam wszystko żeby tego nie robić, jednocześnie mnie bardzo ciągnęło do kompa, a bałam się go po dwóch tygodniach bez dostępu do internetu włączyć. Ale teraz jestem i powolutku sobie zachodzę to tu to tam:)
      Z Allenem czas spędziliśmy milusio (jakże mogło być inaczej skoro byliśmy w pięknym Wrocławiu u Mag, a w perspektywie była Hiszpania!), ale film sam w sobie? Hmm nic nadzwyczajnego. Kilka razy się uśmiechnęłam zaledwie. Do tego filmu mi jest najdalej. Zdaję się, że to faktycznie najsłabszy jego film. Nie umywa się do fantastycznego "O północy w Paryżu", które było uszyte na miarę ręką profesjonalnego krawca. :)

      Usuń
    3. Się zabieram. Póki co można znaleźć zdjęcia na fejsie. Segreguje zdjęcia i wybieram te najlepsze:) Bądź czujny. Pierwszy odcinek wkrótce. Bo, że będzie to serial odcinkowy to nie ma wątpliwości:)

      Usuń
  9. Klamrą spinającą te wszystkie wątki, chociaż nie są one powiązane scenariuszowo jest: Sława.
    Wątek z Benignim nie trzeba tłumaczyć, z Balwinem - retrospektywna podróż (świetnie wpasowana w scenariusz) znudzonego życiem architekta do młodzieńczego romansu z wówczas nieznaną, a obecnie bardzo sławną aktorką.
    No i młode małżeństwo, niechcący rozdzielone: ona trafia do hotelowego pokoju ze znanym aktorem ,jak to się kończy nie trudno przewidzieć, a on na przyjęcie z udziałem całej rzymskiej śmietanki, gdzie okazuje się, że najsławniejsza jest jego przypadkowa towarzyszka - pozornie zwykła, rzymska prostytutka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. niby tak, dostrzegłem to, ale prawdę mówiąc nie usatysfakcjonowało mnie, bo moim zdaniem one są nie równe i nie tworzą całości

      Usuń