wtorek, 14 sierpnia 2012

Martha Marcy May Marlene, czyli o uciekaniu

Jakiś kryzys mnie chyba dopadł jeżeli chodzi o bloga :( Nie chodzi nawet o małe zaległości jakie mi się robią i coraz większe zniechęcenie, by trzymać się minimum jednej notki dziennie. Nałożyło się na to jeszcze kilka innych spraw i coraz bardziej zaczynam się zmuszać by coś napisać. Czytać czytam, oglądam sporo, nawet i płytek parę się przewinęło przez odtwarzacz, ale do pisania jakaś niemoc. Może to kwestia jakiegoś syndromu wypalenia, który pewnie musiał przyjść - człowiek zaczyna się porównywać z innymi blogerami, wpada w kompleksy, widzi jak ograniczonym zasobem porównań szermuje, na dodatek dochodzi jeszcze uzależnienie od zaglądania do statystyk, przejmowanie się brakiem komentarzy, brak zainteresowania konkursami. I co z tym zrobić? Korzystając z kilku dni urlopu postanowiłem jeszcze uporządkować różne rzeczy, np. archiwum i przemyśleć sobie przez ten czas cały projekt. Rzucić w diabły? Mieć więcej czasu na inne aktywności? Nadal widzę sens prowadzenia tych notatek - choćby tylko dla siebie, ale widzę, że muszę się uczyć tego jak się ograniczać do minimum, nie rozwlekać w nieskończoność tych notek, bo potem sam ich nie będę miał siły czytać...
Ponieważ jednak szkiców i tematów zrobiło się kilka zaległych, więc żeby nie umknęły z głowy zupełnie: dziś o filmie. Przeszedł jak burza m.in. przez festiwal w Sundance, temat ciekawy, zrobiony też dobrze - warto zobaczyć samemu. Z ciekawostek:  pamiętacie serial "Pełna chata"? Tu główną rolę gra siostra słynnych bliźniaczek Elizabeth Olsen...

"Martha Marcy May Marlen" Seana Durkina w ciekawy sposób podejmuje temat manipulowania ludźmi przez sekty (czy też grupy subkulturowe). Ale o wszystkim co przerażające dowiadujemy się jakby przy okazji, przy okazji, fragmentarycznie - nie jest to na pewno analiza tego co się tam wewnątrz może dziać. Jeżeli już to mamy opowieść co dzieje się wewnątrz głowy naszej bohaterki - na tej podstawie można zresztą powiedzieć wcale nie mniej.
Wszystko rozpoczyna się od ucieczki młodej dziewczyny - nie wiemy skąd ucieka, co ją do tego skłoniło. Widzimy jedynie, że się boi, że jest zagubiona, nie wie co ze sobą zrobić. O pomoc prosi swoją siostrę, z którą miała raczej chłodne stosunki. I oto trafia do jej domu - idealnego miejsca na wypoczynek poza miastem - piękna willa nad jeziorem, wszystkie wygody, przystojny i bogaty mąż. Ale Martha jakoś nie bardzo może odnaleźć się w tym "raju" - wciąż poprawiana, karcona za różne "tak nie wolno", jeszcze bardziej zamyka się w sobie i nie powie siostrze co działo się z nią przez ostatnie dwa lata. Coraz bardziej dręczą ją też wspomnienia, sny, dzięki którym poznajemy różne etapy "wtajemniczania" w życie wspólnoty, do której trafiła. To jej powolne "wejście w rodzinę" jaką tworzyła grupa mężczyzn i podporządkowanych im kobiet na pewnej farmie, to ciąg fascynacji, upokorzeń, bólu, manipulacji i podporządkowania się chorym zasadom. To co wydawało się piękne i pociągające z czasem zaczęło ukazywać jej też swą mroczną stronę. Ale to co ciekawe - dziewczyna nadal wydaje się wierzyć we wszystko co tam słyszała, co jej powtarzano. 
Powoli coraz bardziej zaczyna poddawać się swoim lękom, gubić w rozpoznawaniu co jest realnym doświadczeniem, a co jedynie koszmarnym wspomnieniem, albo co gorsza imaginacją jej wyobraźni. Z traumy wcale nie pomaga jej wyjść nowe otoczenie, którego zasad nie specjalnie nie rozumie i nie chce przyjąć. 
W samym obrazie sekty nie ma zbyt wielu szczegółów, ale tym bardziej może to zainteresować. Zwykle wmawiamy sobie, że to kwestia "fanatyków religijnych" - a tu przecież religii nie ma wcale. Są za to nieźle zarysowane mechanizmy od poszukiwania i ściągania do siebie zagubionych, poszukujących dziewczyn, przez oswajanie, bombardowanie ciepłem i miłością, a potem przywiązywanie do siebie, wpajanie nauk, które tłumaczą wszystkie dziwne zasady i postępowanie, czy wciąganiem we współodpowiedzialność za to co moralnie dotąd było dla nich jednoznacznie złe.  W świecie zagonionym za konsumpcją wcale nie jest trudno w kontrze zbudować coś co pod pozorem totalnej wolności, wspólnoty tak naprawdę jest jeszcze gorszą pułapką niż wyścig szczurów. Tu mamy dodatkowo stado samców, którzy żyją wygodnie wykorzystując te kobiety w przeróżny sposób.
Do obejrzenia i przemyślenia. Film oglądało mi się ciut ciężko, ale może po prostu nie miałem nastroju na ten specyficzny wyciszony klimat, niespieszne tempo i stonowane zdjęcia. Ale warto!
Plusy na pewno zarówno dla Elisabeth Olsen za rolę główną i dla niepokojącego elektryzujący Johna Hawkesa w roli guru "komuny".

 

8 komentarzy:

  1. Raczej nie o nastrój tu chodzi, film rzeczywiście ciężki, zdecydowanie nie do niedzielnego obiadu. Kawał dobrego kina, dobrze zagrane i zostaje na trochę w pamięci.

    OdpowiedzUsuń
  2. nie oglądałam, jeszcze nie wiem czy się zabiorę do tego filmu. Życzę wytrwałości i żebyś czerpał przyjemność z prowadzenia tego bloga, bo jest naprawdę wspaniały i bardzo lubię się zagłębiać w Twoich recenzjach.
    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. @Piotrek - film ciężkawy, ale zdarzało mi się przecież oglądać trudniejsze. Stąd moje zwalanie winy na nastrój. Ale na pewno masz rację - film ciekawy i wart obejrzenia
    @Ikalia - dziękuję bardzo! Może to tylko chwilowy kryzys

    OdpowiedzUsuń
  4. Pisz dla siebie, nie zmuszaj się do niczego, nie narzucaj ilości notek itd.. Ja rzadko patrzę w statystyki, bo nie dla nich piszę. Fajnie jak ktoś przeczyta i coś wyniesie dla siebie, skomentuje, zasugeruje się - warto pisać dla tej jednej jedynej osoby która to zrobi :) A Twój blog jest naprawdę jednym z najciekawszych na jakie wchodzę, wyróżnia się bardzo pozytywnie w natłoku wielu bardzo do siebie podobnych :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ten rygor dla mnie samego był mobilizujący. Ale masz rację - muszę wyluzować i z pokora przyjąć (a nawet z radością bo mam co czytać) że są blogi ciekawiej pisane. A liczba odwiedzin i komentarze? cóż. Jak to mówią: nie od razu Kraków zbudowano. Może będzie lepiej

      Usuń
  5. Bardzo jestem ciekawa tego filmu. Zapomniałam, że chciałam go obejrzeć. Dzięki za przypomnienie:) A co do bloga, to faktycznie przymus nawet jeśli nie dość mocno przykry pisania dziennie jednej notki jest zawsze przymusem, a to co jest przymusem zacznie prędzej czy później męczyć. Pisz wtedy kiedy masz chęć i tyle. Ale rozumiem, też tak miewam, naczytam się tych świetnych blogów, dobrych profesjonalnie pisanych recenzji (chociażby Twoich) i mi się odechciewa, być może dlatego tak dużo prywaty u mnie. O prywacie pisze się łatwiej:)
    Pozdrawiam cieplutko:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mnie do pisania o prywacie tak bardzo nie ciągnie - zresztą wydaje mi się, że niewiele by było tam rzeczy interesujących dla innych - co innego u Ciebie - masz dar opisywania w inteligentny, zabawny sposób prawie każdego wyjścia z domu :)
      Pisze przymus, ale to raczej pewien rytm, który mobilizuje, nie tylko do pisania, ale też do poszukiwania wciąż nowych rzeczy. Gdyby nie to pewnie pomysł jak wiele innych u mnie by zmarł szybko niczym słomiany ogień, a ja zamiast szperać np. po kanale Kultura więcej czasu bym spędzał gapiąc się w seriale TVN czy Polsatu (bleeee). Na razie kryzys chyba minął, praca i wejście w rytm obowiązków znowu pewnie trochę da mi w kość, ale skoro dotąd się udawało to na pewno jeszcze dam radę choć kilka tygodni.

      Usuń
    2. Nawet nie wiesz jak ważne są dla mnie Twoje słowa a propo tych moich prywatnych postów:)) Idę się w pełni rozkoszować kolejnym odcinkiem "Daleko od szosy". Zastanawiam się ile razy ja to będę jeszcze oglądać z zapartym tchem:)
      Miłej soboty:)

      Usuń