poniedziałek, 27 sierpnia 2012
Chilijski nokturn - Roberto Bolano, czyli we własnym świecie
Co jakiś czas, przeglądając różne recenzje człowiek wynotowuje sobie rzeczy, które jak często się podkreśla "trzeba przeczytać". Chodzi tu nie tylko o rzeczy tzw. klasyczne, ale też o literaturę światową, gorące nazwiska i tytuły, które kuszą. Macie tak? Ja mam. Po Keretcie kolejną postacią, z którą postanowiłem choć troszkę się zapoznać to Roberto Bolano. Literatura latynoamerykańska kiedyś u nas bardzo modna ogranicza się w tej chwili w naszych głowach jedynie do kilku nazwisk, warto więc trochę odświeżyć swoje kontakty z tamtym regionem.
Bohater oprócz tego, że był kapłanem (o czym wspomina niewiele), miał też ogromne ambicje literackie - to jego pasja i miłość życia. Pisze, czyta, odkrywa dla innych, a wiec również i recenzuje. Książka jest pełna odwołań do twórczości innych (u nas często kompletnie nieznanych) pisarzy i poetów chilijskich, one przeplatają się z różnymi wydarzeniami, ale widzianymi z bardzo selektywnego, osobistego punktu widzenia. Mamy więc przyjaźń z Farawellem, najsłynniejszym krytykiem literatury w Chile, mamy jakiś epizod z Paryża okupowanego przez hitlerowców, jest tajna i przedziwna misja księdza Lacroix do Europy, wreszcie są wydarzenie związane z historią Chile - gęsta atmosfera i napięcie w trakcie rządów Allende, a także okrutne rządy wojskowych po zamachu stanu Pinocheta. Pomyli się jednak bardzo ten, kto będzie próbował znaleźć tu jakieś fakty, opinie, relacje, oskarżenia. W tej opowieści, gdzie do najważniejszego wydarzenia może czasem urosnąć zupełnie wydawało by się mało istotny drobiazg, jakieś słowo, które akurat zapadło w pamięci bohatera na próżno doszukiwać się obiektywnej relacji, świadectwa. Po co więc snuje swą opowieść, gdzie żądza władzy, pragnienie sławy, okrucieństwo, kłamstwo, zdrada i żadne z innych świństw jakie mogą nam przyjść do głowy nie są potępione. On opowiada. Może szukając słuchacza, może usprawiedliwienia, a może już pogodził się z tym, że nawet własne sumienie nie daje mu spokoju, a umysł zadręcza obrazami i słowami z przeszłości? To my słuchając tej zadziwiającej opowieści życia, gdzie ból i cierpienie mieszają się z anegdotkami i błahostkami, sami mamy możliwość osądzić jego czyny, bierność gdy trzeba było działać, rozpoznać emocje jakie nim targały. Osądzić? A może po prostu wysłuchać i zrozumieć?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Interesująco to brzmi.)
OdpowiedzUsuńAleż mnie umordowała ta książka...
OdpowiedzUsuńniełatwa, to potwierdzam ale literatura z tamtego obszaru często wymyka się trochę naszym przyzwyczajeniom: fabuła, przesłanie, powiązanie wydarzeń itd...
UsuńTo nawet nie o styl pisania chodzi.
UsuńDla mnie najbardziej męczący był, że tak powiem, układ tekstu. Brak akapitów, dialogów, taki monolit - jak się nie daj Boże zgubiłam, to od początku strony musiałam czytać. Normalnie męka dla oczu.
Chociaż i te kilometrowe zdania dawały w kość - musiałam się maksymalnie skupiać, bo inaczej na końcu zdania nie pamiętałam o co chodziło na początku...
fakt, czyta się niełatwo. Ale miałem z tego też sporo przyjemności - to trochę jak z poezją klasyczną i tzw wierszem białym. Czyż nie sprawiały Ci frajdy te rozbudowane opisy, ta gonitwa myśli i mieszanie wątków?
UsuńJak już się przyzwyczaiłam do sposobu prowadzenia narracji to nawet mnie wciągnęła historia księdza Sebastiana.
UsuńTo swoją drogą niesamowita rzecz - próba streszczenia całego, długiego życia w ciągu kilku godzin. Pewnie w moim wykonaniu wyglądałoby podobnie - tu nie ma czasu na poukładanie sobie wydarzeń, przygotowanie się. Trzeba jak najwięcej zmieścić w jak najkrótszym czasie.
Obawiam się, że to nie jest lektura dla mnie. A przynajmniej nie na teraz, bo obawiam się, że muszę jeszcze przetrawić wiele rzeczy i dojrzeć do pewnego rodzaju literatury.
OdpowiedzUsuń