Dziś jakieś fatum zwisło nad urządzeniami elektrycznymi w domu - najpierw brak sieci prawie do wieczora, potem padł telewizor :( Cholercia oby nie szykowały się żadne grubsze naprawy. Ale, że szczęśliwie sieć magicznie się pojawiła pod wieczór, więc korzystam z okazji by coś skrobnąć.
Po pierwsze - w miarę możliwości dziś lub jutro pojawi się recenzja filmu Valhalla - mroczny wojownik - filmowy konkurs (podziękowania dla Gutek Film) choć z problemami (za które przepraszam!) już zakończony, do środy trwa jeszcze jeden i powoli będę zamykał miesiąc sierpień. Kolejny, w którym uda się "plan" jednej notki dziennie. Hurra!
A dziś notka o książce, którą co prawda skończyłem jakiś czas temu, ale czekałem z pisaniem do spotkania DKK - zawsze się coś ciekawego pojawia w trakcie rozmów co może potem inspirować do poukładania na nowo swoich wrażeń. Drodzy państwo - oto pozycja prawie sprzed 100 lat, ale uwierzcie - wciąż może się podobać. Przy okazji podziękowania dla Joli za tę propozycję lektury na DKK - nigdy wcześniej nie czytałem nic tego autora i pewnie gdyby nie to zaproszenie to dalej bym go omijał szerokim łukiem. A tak cieszę nie tylko z niezłej lektury, ale i z kolejnego poznanego autora. Bo Rolland u nas chyba już trochę zapomniany (przynajmniej w moim pokoleniu się raczej po niego nie sięgało. Noblista, znany publicysta, dramaturg, choć nie wiem czy nie bardziej wpisał się w pamięć jako pacyfista i społecznik.
Colas Breugnon to rzecz, która na tle jego twórczości wyróżnia się bardzo. Dla autora pewnie to była odskocznia od poważniejszych rzeczy, ot trochę nostalgiczny powrót do rodzinnych stron. Ukochanie tej burgundzkiej ziemi, autor połączył ze swoim zainteresowaniem historią Francji oraz ze swoją filozofią życiową - głębokim humanizmem, umiłowaniem piękna, prawdy, dobra. Tą właśnie filozofią obdarował głównego bohatera - prostego rzemieślnika, rzeźbiarza, który zamieszkuje w rodzinnym miasteczku samego Rollanda.
Cała powieść to coś w rodzaju zapisków, pamiętnika Colasa Breugnon - jak to sam określa - dla potomnych, ale przede wszystkim czynionych dla siebie. Siada wieczorami przy stole i stara się uporządkować swoje myśli, wrażenie, zdarzenia z całego dnia. To człek już w sile wieku - dzieci odchowane i wyprowadziły się z domu, ma więc dużo czasu dla siebie. I choć kocha swą pracę, równie wielce kocha wyruszyć ze swego domu i warsztatu w świat. Krąży po polach, wędruje po mieście, zagląda do knajp, gdzie uwielbia biesiadować, spotyka się ze znajomymi i potrafi godzinami nie wracać do domu, narażając się potem na wyrzuty troszkę jak sam określa "zrzędliwej" żony.
Choć język to troszkę archaiczny i może realia XVII Francji nie dla każdego muszą wydać się interesujące, naprawdę sam bohater jak i jego opowieść może być dla nas wciąż żywa i atrakcyjna. Poczucie humoru, umiłowanie przyjemności jakie daje życie, a jednocześnie niewzruszony spokój i nie załamywanie się wobec przeciwności. Niech się tam inni tłuką, kłócą o głupstwa (np. o sprawy religii), gonią za czymś czego nigdy nie zdołają uchwycić, niech zazdroszczą, obmawiają, spiskują, żałują, rozpamiętują... On nawet cierpienie jakie go spotyka przyjmuje z pokorą - boli go, ma chwilę buntu, ale podnosi się potem i stara się żyć dalej. Jaki sens ma trwanie w przeszłości, albo zapatrzenie w przyszłość, skoro nie potrafimy żyć dniem dzisiejszym i nim się cieszyć?
Stoik? Hedonista? Niepoprawny pijak i wesołek? Jakbyśmy nie próbowali opisywać bohatera, choćby i w ciemnych barwach, nie sposób polubić go, ba, nawet nie sposób go nie podziwiać. Żyj i daj żyć innym, pracuj i korzystaj z owoców swej pracy, ciesz się tym co masz, a nie goń za cieniem tego czego nie masz... Te rady, które można odnaleźć na kartach tej powieści to jak przepis na szczęśliwe życie. Bo nasz bohater zawsze, nawet gdy ogarnia go smutek, zaduma, cierpienie czy choroba, zawsze jednak stara się znaleźć jakieś światło nadziei i chęć do dalszego życia. A że tym światłem nie jest dla niego wiara, tylko miłość do życia, do bliskich? Może dla kogoś ta pochwała przyrody, radości, przyjemności i życia jako takiego będzie ciut pogańska, ale przecież też jest ona też na wskroś humanistyczna.
W historii literatury często o tej powieści mówi się jako o najbardziej optymistycznej książce świata. I nawet jeżeli nie do końca trzeba się z tym określeniem zgadzać trudno nie zgodzić się z tym, iż ona tego optymizmu i radości życia uczy. Radości nie głupkowatej, ale głębokiego zachwytu każdym dniem, tym co nas otacza, co nas dobrego spotyka, wiarą w dobroć człowieka. Bohater znajduje przyjemność nie tylko w gąsiorku z winem - odszukajcie fragmenty gdy powalony do łóżka na wiele tygodni zatapia się w lekturze. Ach - przecież te fragmenty gdy na całe dnie przenosi się w świat wykreowany na kartach czytanej lektury to cudowne, wciągające i szczere słowa jednej z pierwszych recenzji :) Umieć tak pisać, by tak obrazowo, żywo opisać swoje odczucia - marzenie każdego blogera piszącego o książkach!
Książka chwilami zabawna, nostalgiczna, chwilami gorzka i smutna, ale przede wszystkim: mądra.
I dodatkowa dla mnie frajda - trafiłem na wydanie z roku 1966 z pięknymi ilustracjami Marcina Szancera. Od razu jakbym przeniósł się w świat dzieciństwa gdy takich książek było pełno! Cudowne wspomnienie. Nawet zapach inny.
Zakochałam się w Colasie B. kiedy miałam lat 14 i kupiłam sobie takie niewielkie wydanie tej książeczki PIW-u. Niestety, sczytałam je doszczętnie, kartki latały, bo klej PRL-owski słaby byl straszliwie i musiałam się go pozybyć, ale Colas nadal mieszka w mojej głowie i nawet czasem z nim gawędzę:)
OdpowiedzUsuńBardzo sympatyczny i mądry to facet, taki trochę francuski Zorba ("jaka piękna katastrofa"), a sama książka łatwa i lekturze, mimo lekko archaicznego języka. Pozdrawiam
zazdroszczę troszkę tym, którzy poznali go wcześniej :)
OdpowiedzUsuńdzięki za wpis - choć jedna osoba zainteresowała się tą kniżką...
i pozdrawiam!
Witam :)) Colas mnie tu przwiódł i cieszę się że tutaj trafiłam :)) Właśnie coś skrobałam m.in. na jego temat u siebie.
OdpowiedzUsuńDawno już wpadł w moje ręce i tak mi towarzyszy po dziś dzień :)
Pogoszczę trochę dłużej, jeśli pozwolisz :)
Cieszę się i z odwiedzin i z tego, że kolejna osoba nie tylko czytała, ale i reklamuje tę pozycję innym. Smutno mi trochę było, że tak małe zainteresowanie u mnie tą notką było. A przecież książka warta uwagi! Tym bardziej więc dziękuję. Rozgość się proszę, a ja biegnę robić herbatkę - może być imbirowa z pomarańczą? :)
UsuńJeszcze nie przeczytałem, mimo poważnego wieku... Nadrobię to, jak się uda. Zacząłem teraz podobną książkę - Pallieter. Autor: Felix Timmermans, 1916. Cudo - jak na razie! Błyszczy radością, unosi ducha a może i ciało. Krzysztof Teisseyre
OdpowiedzUsuńoooo sprawdzę ten tytuł. Warto odgrzebywać takie dawne perełki
UsuńMój komentarz nie będzie odbiegał od pozostałych - też przeczytałem Colasa i jestem zachwycony. To naprawdę dobra i poruszająca (pozytywne emocje) książka, która zostaje z i w człowieku na dłużej. :)
OdpowiedzUsuńNie chce powielac recenzji i opinii przedmowcow. Dodam tylko, że ta ksiazka nauczyla mnie jednego; nie wolno rezygnowac z czytania nim dotrze sie do 60-tej strony. O malo co, stracilabym zyciowa szanse na przeczytanie ksiazki mojego zycia. Z racji studiow i zamilowania przeczytalam olbrzymia ilosc doskonalych w tresci i formie lektur, ale Colas B. jest od 40 lat nr 1.
OdpowiedzUsuń