Jakieś paskudztwo przyplątało się wirusowe i na ten upał człowiek leży pod kocem i nic mu się nic chce :( To pewnie przekleństwo klimy, którą nawet człowiek unika niestety uruchamiają inni. Stąd i siły brak by ogarnąć wszystkie pomysły na notkę dotyczącą Prusa, jaką planowałem na dziś. No nic może jutro. A dziś tylko przypominam o konkursie (nikt nie chce książki?) i parę szybkich zdań o filmie.
Ten film chyba nie przypadkowo jest jak przelotne zauroczenie - poddajemy się mu, oddając się czasami bez reszty, ale niewiele zazwyczaj z tego pozostaje na stałe.
Filmy kostiumowe, szczególnie gdy idą w kierunku romansideł i obyczajówek jakoś mnie nie powalają - no owszem zdarzają się tu perełki, ale dużo częściej scenarzyści i aktorzy uważają, że wystarczająco uwagę widza będą przyciągać dekoracje i stroje, a resztę można trochę odpuścić. Po "Niebezpiecznych związkach" ta sama ekipa (Stephen Freas jako reżyser, Christopher Hamption ze scenariuszem i Michelle Pfeiffer) zabrała się za film chyba niestety właśnie ze zbyt dużym luzem. Film niby nowy, ale oglądając go ma się poczucie, że nie proponuje on nic nowego ponad przeciętne historyjki sprzed lat 30.
Pierwowzoru literackiego, czyli noweli autorstwa Colette nie czytałem, więc trudno mi też oceniać na ile film oddaje jej ducha. Na pewno próbowano zdjęciami i muzyką odwołać się do dawnych produkcji, ich klimatu i stylu opowiadania (nawet narrator się pojawia). Aktorsko, może bez rewelacji, ale nie jest źle. Najbardziej znużyła mnie sama historia - oto słynna (nazwijmy ją delikatnie damą do towarzystwa) Lei de Lonval (Pfeiffer) na prośbę swej przyjaciółki (Kathy Bates), postanawia przygarnąć pod swoje skrzydła i zaopiekować się jej synem, który mimo, że może korzystać ze wszystkich uciech życia popada w stany depresyjne. Lea nie ma obecnie żadnego "patrona", nawet myśli o emeryturze, więc może spokojnie nawet wyjechać na kilka miesięcy żeby zapewnić Cheri'emu (Rupert Friend) wszelkie możliwe atrakcje. Chłopak 19 letni i kobieta, której powiedzmy "doświadczenie życiowe" jest ogromne - no czyż nie dziwne, że wyprowadzając młodzieńca z dołka sięgnęła po metody, które - jak wiedziała - świetnie skutkowały? Ich przygoda przerodziła się w gorący romans, przerwany przez matkę Cheri'ego - znalazła mu młodziutką żonę i chciałaby wnuków.
No i domyślamy się ciągu dalszego - oboje grają przed sobą, że spokojnie mogą się rozstać, że nie cierpią, ale nie potrafią normalnie żyć. Ich ponowne spotkanie po kilku miesiącach okaże się nie lada próbą (nie będę zdradzał dlaczego). Nie porwała mnie ta historia - zbyt przewidywalne i uproszczone to wszystko. Zaciekawić mogło jedynie środowisko jakie zostało sportretowane - kobiety (niektóre już w podeszłym wieku), które całe życie swą urodą bawiły mężczyzn, same traktując ich również jedynie jako źródło prezentów i zabawkę, którą po znudzeniu można porzucić. Ten wątek - gdyby został trochę rozwinięty mógłby być naprawdę ciekawy. Lea jest świadoma tego, że jej uroda przemija i może dlatego tym bardziej z tak wielką premedytacją rzuciła się w ten związek. Gdy Cheri po ślubie wyjedzie z młodą żoną, jej cierpienia nie da się zagłuszyć dawnymi sposobami. Tak - ten wątek fajny, dobrze zagrany i wart rozwinięcia.
Niestety twórcy skupili się głównie na romansie, jakby to miała być przeciętna historyjka obyczajowa rodem z Harlequina. Szkoda, gdyby pogłębić trochę psychologię, rozwinąć pewne sceny mogłoby być dużo ciekawiej. Pogoń za podtrzymaniem piękna, młodości, albo jak w przypadku Cheri'ego korzystanie z uciech życia, skupienie się na sobie - to zjawiska aktualne i warto by również pokazać je w szerszym kontekście...
Ten film chyba nie przypadkowo jest jak przelotne zauroczenie - poddajemy się mu, oddając się czasami bez reszty, ale niewiele zazwyczaj z tego pozostaje na stałe.
Filmy kostiumowe, szczególnie gdy idą w kierunku romansideł i obyczajówek jakoś mnie nie powalają - no owszem zdarzają się tu perełki, ale dużo częściej scenarzyści i aktorzy uważają, że wystarczająco uwagę widza będą przyciągać dekoracje i stroje, a resztę można trochę odpuścić. Po "Niebezpiecznych związkach" ta sama ekipa (Stephen Freas jako reżyser, Christopher Hamption ze scenariuszem i Michelle Pfeiffer) zabrała się za film chyba niestety właśnie ze zbyt dużym luzem. Film niby nowy, ale oglądając go ma się poczucie, że nie proponuje on nic nowego ponad przeciętne historyjki sprzed lat 30.
Pierwowzoru literackiego, czyli noweli autorstwa Colette nie czytałem, więc trudno mi też oceniać na ile film oddaje jej ducha. Na pewno próbowano zdjęciami i muzyką odwołać się do dawnych produkcji, ich klimatu i stylu opowiadania (nawet narrator się pojawia). Aktorsko, może bez rewelacji, ale nie jest źle. Najbardziej znużyła mnie sama historia - oto słynna (nazwijmy ją delikatnie damą do towarzystwa) Lei de Lonval (Pfeiffer) na prośbę swej przyjaciółki (Kathy Bates), postanawia przygarnąć pod swoje skrzydła i zaopiekować się jej synem, który mimo, że może korzystać ze wszystkich uciech życia popada w stany depresyjne. Lea nie ma obecnie żadnego "patrona", nawet myśli o emeryturze, więc może spokojnie nawet wyjechać na kilka miesięcy żeby zapewnić Cheri'emu (Rupert Friend) wszelkie możliwe atrakcje. Chłopak 19 letni i kobieta, której powiedzmy "doświadczenie życiowe" jest ogromne - no czyż nie dziwne, że wyprowadzając młodzieńca z dołka sięgnęła po metody, które - jak wiedziała - świetnie skutkowały? Ich przygoda przerodziła się w gorący romans, przerwany przez matkę Cheri'ego - znalazła mu młodziutką żonę i chciałaby wnuków.
No i domyślamy się ciągu dalszego - oboje grają przed sobą, że spokojnie mogą się rozstać, że nie cierpią, ale nie potrafią normalnie żyć. Ich ponowne spotkanie po kilku miesiącach okaże się nie lada próbą (nie będę zdradzał dlaczego). Nie porwała mnie ta historia - zbyt przewidywalne i uproszczone to wszystko. Zaciekawić mogło jedynie środowisko jakie zostało sportretowane - kobiety (niektóre już w podeszłym wieku), które całe życie swą urodą bawiły mężczyzn, same traktując ich również jedynie jako źródło prezentów i zabawkę, którą po znudzeniu można porzucić. Ten wątek - gdyby został trochę rozwinięty mógłby być naprawdę ciekawy. Lea jest świadoma tego, że jej uroda przemija i może dlatego tym bardziej z tak wielką premedytacją rzuciła się w ten związek. Gdy Cheri po ślubie wyjedzie z młodą żoną, jej cierpienia nie da się zagłuszyć dawnymi sposobami. Tak - ten wątek fajny, dobrze zagrany i wart rozwinięcia.
Niestety twórcy skupili się głównie na romansie, jakby to miała być przeciętna historyjka obyczajowa rodem z Harlequina. Szkoda, gdyby pogłębić trochę psychologię, rozwinąć pewne sceny mogłoby być dużo ciekawiej. Pogoń za podtrzymaniem piękna, młodości, albo jak w przypadku Cheri'ego korzystanie z uciech życia, skupienie się na sobie - to zjawiska aktualne i warto by również pokazać je w szerszym kontekście...
Już za takimi filmami nie przepadam.)
OdpowiedzUsuńŻyczę szybkiego powrotu do formy.)
Usuńb dziękuję! A o Prusie jednak piszę dziś, może to będzie marne, ale nie wiem jak się będę czuł jutro, a szkic zawsze przecież można rozwinąć
UsuńPróbowałam obejrzeć, wytrzymałam jakieś 15 min...
OdpowiedzUsuń