niedziela, 2 sierpnia 2015

Irlandia, czyli skąd u mnie ten sentyment?

Do jutra czekam na zgłoszenia do konkursu, a na dziś długo odkładana notka z fotkami z Irlandii. Po pierwsze fotek mam mnóstwo i nie wiadomo, które wybrać, po drugie trzeba mieć trochę czasu by to wszystko ogarnąć, a ja wciąż siedzę przywalony ankietami przy kompie. 

Odkładać jednak dłużej nie ma co. Bo jeszcze wspomnienia się zatrą. Po kolei: cel - południowo-wschodnia część Irlandii, czas przełom czerwca i lipca.
 Podobno trafiliśmy akurat idealnie na ichnie lato. Nie to żeby było jakoś upalnie, ale po prostu prawie nie padało, a deszcz jest tam podobno dość częstym gościem. Przy okazji przyjaciele wyjaśnili nam skąd to określenie "zielonej wyspy" i nasze skojarzenia. Po prostu temperatury wahają się tam między 20 latem, a 10 zimą. Wszystko na plusie. Czy więc to takie dziwne, że zielono jest cały rok? Śnieg jak spadnie to raz na kilkadziesiąt lat. 
Rzeczywiście zieleń "daje po oczach". I wszechobecne stada owiec i krów. Nawet u nas ich chyba tyle nie zobaczycie. Nie wiem czy te zwierzaki zgania się na noc, ale czasem miałem wrażenie, że nie - że chodzą one samopas. Wspomnę jeszcze o tym jak będę wspomniał o górach.
Przyjaciel odbierając nas z lotniska od razu zadbał, żeby pierwszy posiłek został zapamiętany na długo. Stek, który samemu sobie smażysz na kamiennej rozgrzanej płycie, do tego Guinness - niebo w gębie po prostu. Potem najczęściej unikaliśmy jedzenia "na mieście"(koszta), ale śniadanie po irlandzku (pewnie Brytyjczycy by się spierali po jakiemu ono jest) też zaliczyliśmy. Resztę doświadczeń kulinarnych zostawiam sobie na następny raz. Nawieźliśmy tylko sporą ilość słodyczy do próbowania. No i oczywiście nie obyło się bez wizyty w pubie. Takim w dawnym stylu, w dodatku z muzyką na żywo. Niesamowite doświadczenie - nie jakaś kapela, ale po prostu grupa (najczęściej wiekowych) lokalsów, którzy przychodzą z własnymi instrumentami, żeby pomuzykować. Po północy jeszcze miałem ochotę dalej tam siedzieć.
Po powrocie dużo osób pyta mnie o Dublin, ale tu niewiele mogę powiedzieć - praktycznie widzieliśmy tylko lotnisko. Dwa tygodnie poruszaliśmy się prawie tylko i wyłącznie po terenie dwóch hrabstw (czy też okręgów). Ale wiecie co? I tak nie zobaczyliśmy wszystkiego.
To jest po prostu tak, że jadąc samochodem przez te zielone wzgórza co i rusz widzisz jakieś ruiny, piękne kamienne kościoły, jakieś pałacyki, zamki, piękne zakątki, palmy przy domach, cudne ogrody, miejsca, które wydają ci się od razu na pierwszy rzut oka zachwycające i natychmiast chciałbyś się zatrzymywać i robić fotki. A tam nikogo to nie wzrusza, bo mają tego pełno. Nawet większość tych miejsc nie jest pooznaczanych jako zabytki.
Nie wiem jak musiałbym zwiedzać Irlandię - na rowerze, czy na piechotę by z satysfakcją powiedzieć, że widziałem dokładnie wszystko co chciałem. I ile by mi to zajęło czasu.
Ale kusi strasznie, żeby już planować sobie i marzyć o powrocie.
Miasteczko New Ross, gdzie mieszkają przyjaciele (oni też byli dla nas przewodnikami) leży praktycznie na granicy dwóch hrabstw: Waterford i Wexford. Co ciekawe w historii kraju, to właśnie te tereny wskazuje się jako najciekawsze - to one były podbijane przez Wikingów, były miejscem kontaktu z innymi krajami, tu zachowało się mnóstwo pamiątek np. najstarszych budowli.


I długo by można wymieniać po kolei te wszystkie miejsca - od repliki statku Dunbrody, na którym imigranci płynęli do Stanów w czasie wielkiego głodu, przez opactwo Tintern Abbey, miejsca pamięci poświęcone prezydentowi Kennedy'emu, najstarsze miasto w Irlandii, czyli Waterford, Johnstown Castle, latarnię Hooka, Heritage Park (coś w rodzaju naszego Biskupina) i jeszcze kilka innych miejsc. Większość możecie zobaczyć na fotkach. 
Dla mnie za każdym razem to było nie tylko zwiedzanie zabytku, oglądanie ogrodów, przysłuchiwanie się historii tych miejsc, ale przede wszystkim spotkanie z krajem, który od zawsze mnie fascynował, budził jakiś sentyment. Trudno go do końca wyjaśnić, ale po tej wizycie w Irlandii mam wrażenie, że raczej związany on jest z przeszłością tego kraju, a nie jego teraźniejszością.
Można tego dotknąć, ale masz wrażenie, że to umyka, że teraźniejszość coraz bardziej zasłania to co wydawało się tak fascynujące.
Nie będę pisał szczegółowo o każdym z dni, o miejscach. Generalnie - serce się cieszyło gdy jechaliśmy tymi wąskimi dróżkami przez zielone wzgórza z miejsca na miejsce. Udało się wejść do morza, udało się też dotknąć gór. Wodospady Mahon Falls to może nie jakieś pasmo o powalającej wysokości, ale dało doświadczyć tego jak tu się chodzi po górach. Czyli bez szlaku, na przełaj, po jakichś wykrotach, czasem po kostki w wodzie. Dziwne doświadczenie. GPS nie działa, mimo, że jest tu wielu turystów - po prostu nikomu się nie chce wprowadzać takich odludzi do systemu. I niestety nie tylko gór - w wielu miejscach dróg nie będziesz mieć na mapie, bo i po co - prowadzą tylko do jednego domu, więc miejscowi je po prostu znają.

Każdy dom ma nazwę, bo skoro rozrzucone są dość daleko od siebie, nie ma też wsi i ulic takie jak my znamy. Co tam jeszcze z ciekawostek. Skoro to kraj rolniczy, to każdy zdający na prawo jazdy dostaje je automatycznie również na traktor.
Ach, pisałem o łażeniu po górach nie napisałem o owcach. To dziwne doświadczenie gdy męcząc się wspinaczką po śliskich skałach, wąskich ścieżkach, na szczycie znajdujesz wylegujące się owce. I to nie jakieś dzikie, jak przypuszczałem. Każda jest pomalowana na zadzie farbą, żeby było wiadomo czyją jest własnością, tyle że łażą sobie samopas. Ciekaw jestem tylko jak długo nie złażą na dół.
Piękny kraj, choć różnice widać głównie poza miastami. Bo te ostatnie gdyby nie liczyć pubów (dużo, a i tak podobno mniej niż kilka lat temu, przed kryzysem) i cudnych szyldów nad sklepami, wyglądają bardzo podobnie. No i ta specyficzna uroda mieszkańców zielonej wyspy. 
Polaków bardzo dużo - i to się słyszy i dostrzega, ale nawet jeżeli w mediach czasem słyszymy o negatywnym stosunku Irlandczyków do imigrantów z Polski, to tu się tego nie czuje. Może inaczej rzeczywiście jest w Irlandii Północnej. Ale tu - jak masz pracę, nikt ci nie będzie nic wypominał. 
Z luźnych refleksji - piękne ogrody i to nie tylko w miejscach publicznych, ale przy domach, z czasem bardzo egzotycznymi drzewami, roślinami. Ale oni są dumni nawet z tych najzwyklejszych - aż dziwne gdy sprzedają bilety do ogrodu, który tak naprawdę jest warzywniakiem.
 No i te urokliwe kamienne ogrodzenia.
A tu jeszcze jedna sympatyczna rzecz - zerknijcie jak wyszywam gobelin i na końcowy efekt. 
To oczywiście żart. Ale też fajne doświadczenie jak może wyglądać muzeum. Nie tylko oglądasz tak jak w tym przypadku piękne gobeliny/arrasy, ale potem możesz wejść do pracowni zobaczyć jak to powstaje, trochę pogadać o detalach i samemu czegoś spróbować.
Tak też było np. w parku Heritage, który ma opowiadać o całej historii Irlandii - od prehistorii, aż po przybycie Wikingów. Tam też w wielu miejscach przygotowano specjalne zadania, które dzieciaki z zafascynowaniem wykonywały (np. budowa domu z wikliny, płukanie kamieni z rzeki w poszukiwaniu złota). I nie ma strażnika, który by ci groził nieustannie palcem.

Zostawiam Was z fotkami, bo kilka osób prosiło mnie żeby taka notka powstała. A jak ktoś będzie miała pytania, uwagi to albo w komentarzach albo na priv.















14 komentarzy:

  1. O rany, jak pięknie! Uwielbiam takie klimaty :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Irlandia jest piękna :) Mieszkałam na południu - West Cork przez 3 lata :) Tyle wspomnień i sentymentu zostało że hej... A i w New Ross byłam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pewnie jak się mieszka i ma to na co dzień to się trochę inaczej na to patrzy. To tak jak my w Polsce często nei doceniamy tego co nawet bardzo blisko po nosem

      Usuń
  3. Ciekawie jest poczytać o miejscach i obejrzeć zdjęcia z okolic znanych niemal jak własna kieszeń. Trochę takie spojrzenie na własne podwórko okiem turysty. Po niemal 10 latach w Waterford trudno o takie spojrzenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wiadomo jak się pracuje i codzienność przygniata to mając urlop człowiek woli planować sobie gdzieś dalej. a to co dla nowe i ciekawe, robi się monotonne. Znajomi też po 7 latach też jeżdżą głównie wtedy jak mają gości z Polski

      Usuń
    2. To nie do końca tak. Najbliższe okolice mamy odjechane i zwiedzone. Dalsze wypady zostawiamy sobie na urlopy. Choćby w tym roku, do najbardziej na zachód wysuniętego skrawka wyspy.

      Usuń
    3. To nie do końca tak. Najbliższe okolice mamy odjechane i zwiedzone. Dalsze wypady zostawiamy sobie na urlopy. Choćby w tym roku, do najbardziej na zachód wysuniętego skrawka wyspy.

      Usuń
    4. To nie do końca tak. Najbliższe okolice mamy odjechane i zwiedzone. Dalsze wypady zostawiamy sobie na urlopy. Choćby w tym roku, do najbardziej na zachód wysuniętego skrawka wyspy.

      Usuń
    5. :) to zazdroszczę! Może i mi kiedyś będzie dane pojeździć trochę dalej. Te B&B są chyba dość liczne, nie?

      Usuń
    6. B&B są niemal wszędzie, ale osobiście polecam hostele. Nieco taniej, a przy okazji można poznać ludzi z różnych zakątków Irlandii, Europy a nawet dalszego świata.

      Usuń
    7. B&B są niemal wszędzie, ale osobiście polecam hostele. Nieco taniej, a przy okazji można poznać ludzi z różnych zakątków Irlandii, Europy a nawet dalszego świata.

      Usuń
  4. Odpowiedzi
    1. a dziękuję! rozumiem, że ta z Muzeum Powstania :) Tegoroczną też mam!

      Usuń
  5. To ja już trafiłam po lecie (ale i tak idealnie, bo w polskie największe upały) i na północ od Dublina. Pięknie i ciekawie. Czuję niedosyt :)

    OdpowiedzUsuń